– Bella!
Podskoczyliśmy jak oparzeni. Tym razem wołał Charlie Był gdzieś niedaleko.
– Cholera – mruknęłam. – Już idę! – krzyknęłam w stronę domu.
Jacob się uśmiechał. To, że mamy sekrety przed rodzicami wyraźnie go bawiło. Zgasił światło i korzystając z tego, że na moment oślepłam, wziął mnie za rękę i wyciągnął z garażu. Sam nie miał kłopotu ze znalezieniem w ciemności właściwej ścieżki. Jego dłoń była szorstka i bardzo ciepła.
On może znał ścieżkę, ale ja nie, więc kilka razy się potknęłam i wpadłam na niego. Za każdym razem wybuchaliśmy śmiechem i kiedy wyszliśmy w światło podwórka, śmialiśmy się nadal. Odzwyczaiłam się od tej czynności. Było mi dobrze i zarazem dziwnie. Na szczęście Jacob nie zwracał uwagi na to, czy śmieję się dość naturalnie.
Charlie stał nieopodal werandy na tyłach domu, a Billy siedział w wózku na progu.
– Cześć, tato – powiedzieliśmy z Jacobem jednocześnie, co wywołało u nas kolejny atak wesołości.
Charlie znów był w szoku. Zauważyłam, że zerknął na nasze splecione dłonie.
– Billy zaprosił nas na obiad – oznajmił sztucznie obojętnym tonem.
– Zrobiłem spaghetti – dodał Billy z powagą. – Według przepisu, który w naszej rodzinie przekazuje się z pokolenia na pokolenie.
Jacob prychnął.
– Nie sądzę, żeby spaghetti było bardzo popularne wśród Indian w dziewiętnastym wieku.
W domu było tłoczno – przyjechał też Harry Clearwater z rodzina. Jego żonę Sue pamiętałam z dzieciństwa. Córka Leah, egzotyczna piękność, miała idealnie gładką cerę, kruczoczarne włosy i rzęsy jak wachlarze. Tak jak ja, chodziła do ostatniej klasy liceum, ale była rok ode mnie starsza. Nie udało mi się zamienić z nią ani słowa, bo przez całą wizytę wisiała na telefonie. Jej czternastoletnim brat Seth przyczepił się z kolei do Jacoba – zasłuchany, wodził za nim pełnym uwielbienia wzrokiem.
Nie zmieścilibyśmy się przy kuchennym stole, więc Charlie wystawili krzesła na podwórze *. Jedliśmy spaghetti w świetle bijącym przez uchylone drzwi, trzymając talerze na kolanach. Mężczyźni rozmawiali o meczu i umawiali się na ryby. Sue wspominała w żartach mężowi, że je za dużo cholesterolu i starała się bez rezultatu przekonać go do zieleniny. Jacob rozmawiał głównie ze mną i z Sethem, który wtrącał się, co chwila, żeby uwielbiany idol nie zapomniał o jego obecności. Charlie przyglądał mi się ukradkiem. Chyba chciał się upewnić, że nie śni. Było bardzo głośno. Co rusz kilka osób mówiło naraz albo wybuch śmiechu części zebranych przerywał anegdotę opowiadaną w przeciwległym rogu. Nie musiałam często zabierać głosu, ale dużo się uśmiechałam, sama z siebie. Mogłabym tak siedzieć bez końca.
Niestety, jak na stan Waszyngton przystało, wkrótce zaczęło padać i nie pozostało nam nic innego, jak rozjechać się do domów – w saloniku Billy'ego było za mało miejsca, żeby ugościć nas wszystkich Charlie przyjechał do Blacków z Clearwaterami, więc wracaliśmy we dwójkę moją furgonetką. Po drodze wypytywał, jak mi minął dzień. Z grubsza powiedziałam prawdę – że załatwialiśmy z Jacobem części, a potem obserwowałam go przy pracy.
Odwiedzisz go znowu w najbliższej przyszłości? – Próbował maskować swoją ciekawość.
– Umówiliśmy się jutro po szkole – zdradziłam. – Ale nie martw się, odrobię lekcje w warsztacie.
– Obyś nie zapomniała! – Tak naprawdę był zachwycony.
Im bliżej byliśmy Forks, tym dotkliwiej brakowało mi ducha Jacoba. Robiłam się coraz bardziej podenerwowana. Nie miałam ochoty znaleźć się na powrót sama w swoim pokoju. Byłam pewna, że nie uda mi się wymknąć koszmarom dwie noc z rzędu.
Żeby opóźnić moment położenia się spać, sprawdziłam stan swojej skrzynki mailowej. Okazało się, że mam nową wiadomość od Renee.
Pisała o tym, jak spędziła dzień, o kółku literackim, na które zapisała się, zrezygnowawszy z kursu medytacji, i o tym, że w zeszłym tygodniu miała zastępstwo w drugiej klasie i tęskniła za swoimi przedszkolakami. Phil chwalił sobie nową posadę trenera. Planowali pojechać w drugą podróż poślubną do Disney World.
Uświadomiłam sobie, że jej mail przypomina bardziej wpis w pamiętniku niż tekst adresowany do drugiej osoby. Zrobiło mi się za siebie wstyd. Byłam wyrodną córką.
Odpisałam bezzwłocznie. Nie tylko skomentowałam każdy fragment jej listu, ale także dodałam kilka informacji o sobie. Opisałam wieczór u Blacków i to, jak się czułam, obserwując Jacoba składającego umiejętnie kawałki metalu w całość. Niczym nie zasygnalizowałam, że zdaję sobie sprawę, jak bardzo mój mail różni się od tych, które dostawała ode mnie od września. Nie pamiętałam prawie nic z tego, co napisałam tydzień wcześniej, ale musiało być to okropnie lakoniczne i bezduszne. Im dłużej myślałam o tym, jak traktowałam ostatnio mamę, tym większe czułam wyrzuty sumienia. Pewnie bardzo się o mnie martwiła.
Siedziałam celowo do późna, robiąc nawet te ćwiczenia, które nie były zadane, jednak ani senność, ani płytko zakorzeniona radość utrzymująca się po spotkaniu z Jacobem nie zdołały uchronić mnie przed powrotem koszmaru. Obudziłam się roztrzęsiona. Mój krzyk stłumiła poduszka.
Przez okno wpadało przyćmione światło przefiltrowane przez grube pokłady porannej mgły. Zostałam w łóżku, żeby otrząsnąć się z męczącego snu. Zmienił się w nim pewien szczegół i zachodziłam w głowę, czemu.
Tej nocy nie snułam się po lesie sama. Towarzyszył mi Sam Uley – mężczyzna, który tamtego dnia, do którego nie chciałam wracać, znalazł mnie wśród paproci. W życiu nie wpadłabym na to, że mógłby nawiedzić mnie we śnie. Ciemne oczy Indianina były zaskakująco nieprzyjazne, kryły w sobie jakąś mroczną tajemnicę. Zerkałam na niego tak często, jak tylko pozwalało mi na to prowadzenie moich histerycznych poszukiwań, chociaż, jak zawsze, w moim koszmarze górę brała panika, czułam się też nieswojo z powodu obecności Sama. Być może było tak, dlatego, że kiedy patrzyłam na niego kątem oka, jego postać drgała, niemal się rozmywała. Nie odzywał się – stał tylko i przyglądał mi się spode łba. W odróżnieniu od swojego odpowiednika w rzeczywistym świecie, nie miał najmniejszej ochoty mi pomóc.
Przy śniadaniu Charlie nadal się na mnie gapił. Usiłowałam go ignorować, tłumacząc sobie, że zasługuję na takie traktowanie. Spodziewałam się, że ojciec dopiero za kilka tygodni uwierzy, że moje odrętwienie znikło na dobre. Cóż, trzeba było to jakoś ścierpieć. W końcu i ja miałam wyglądać powrotu zombie. Dwa dni normalności nie oznaczały jeszcze całkowitego wyleczenia. W szkole, wręcz przeciwnie, ignorowano mnie. Do tej pory nie miałam o tym pojęcia. Dziwnie było odkryć, że stałam się niewidzialna.
Przypomniało mi się, jak to było, kiedy pojawiłam się tu po raz pierwszy. Marzyłam wówczas, żeby zmienić się w kameleona i wtopić w szarość mokrego betonu chodnika. Najwyraźniej moja prośba została wysłuchana – z rocznym opóźnieniem. Nikt mnie przywitał, nikt nie zagadywał. Nawet nauczyciele prześlizgiwali się po mnie wzrokiem, jakby moje krzesło stało puste.
Słyszałam nareszcie otaczające mnie zewsząd głosy, więc cały ranek podsłuchiwałam. Starałam się wywnioskować z fragmentów mów, co dzieje się w szkole i w miasteczku, ale były one zbytnio oderwane od kontekstu. Zniechęcona, po godzinie dałam za wygraną.
Kiedy zajmowałam swoje miejsce na matematyce, Jessica nie podniosła głowy.
– Hej, Jess – powiedziałam z udawaną nonszalancją. – Jak tam weekend?
Rzuciła mi pełne podejrzliwości spojrzenie. Czy jeszcze się na mnie gniewała? A może brakowało jej cierpliwości, by zadawać się z wariatką?
– Ekstra – mruknęła. Natychmiast przeniosła wzrok na swój otwarty podręcznik.
– To fajnie – wymamrotałam.
Przekonywałam się właśnie na własnej skórze, co oznacza określenie „traktować kogoś ozięble” – od mojej koleżanki bił taki chłód, że zrobiło mi się zimno. Bardzo zimno. Zdjęłam z oparcia krzesła kurtkę i założyłam ją z powrotem na siebie.