Литмир - Электронная Библиотека

Nie ruszyłam się z miejsca. W końcu Edward zaszczycił mnie swoim spojrzeniem.

– Zaraz przyjdę – obiecał z grzecznym uśmiechem, po czym obrócił do oglądania meczu.

Zszokowana, dobrą minutę stałam po prostu na progu. Żaden z mężczyzn mojego życia tym się nie przejął. Narastało we mnie jakieś potężne uczucie, przypuszczalnie panika. Uciekłam do kuchni, żeby nie wybuchnąć.

Pizzę zignorowałam. Usiadłszy na krześle, podciągnęłam kolana do szyi i objęłam nogi rękami. Coś było nie tak. Chyba nawet nie uświadamiałam sobie w pełni, jak bardzo poważne miały być konsekwencje wydarzeń minionego wieczora.

Za drzwiami perorował bezustannie komentator sportowy, a od czasu do czasu Edward i Charlie wykrzykiwali coś ze złością lub przeciwnie, radośnie. Spróbowałam wziąć się w garść i wszystko przeanalizować. Co może się stać w najgorszym wypadku? Wzdrygnęłam się. Nie, przesadziłam. Musiałam inaczej sformułować to pytanie. Po tym oddychanie w przyzwoitym, powolnym tempie przychodziło mi z trudem.

Dobra, pomyślałam, spróbujmy z innej strony. Z czym w najgorszym przypadku będę miała siłę się zmierzyć? To pytanie także nie brzmiało najlepiej, ale pozwalało mi skupić się ponownie na tym, jakie scenariusze brałam pod uwagę.

Po pierwsze, trzymanie się z dala od rodziny Edwarda. Alice rzecz jasna nie mogłaby nagle przestać przyznawać się do mnie w szkole, ale skoro unikałabym Jaspera, i z nią widywałabym się rzadziej. Nie, nie byłoby tak źle. Stosowanie się do nowych reguł nie wymagałoby ode mnie żadnych wielkich poświęceń.

Po drugie, wyjazd we dwójkę, i tu dwie możliwości, bo może Edward wolałby nie czekać do końca roku szkolnego – może musielibyśmy wyjechać od razu.

Przede mną, na stole, leżały prezenty od Charliego i Renee, które zostawiłam tam poprzedniego dnia. Do tej pory nowym aparatem udało mi się zrobić tylko jedno zdjęcie. Pogładziłam piękną okładkę albumu od mamy w zamyśleniu. Nie mieszkałam z nią prawie od roku i powinnam była przyzwyczaić się już do jej nieobecności, ale mimo to nie uśmiechało mi się widywać jej jeszcze rzadziej niż teraz. A co z Charliem? Znów miałby mieszkać zupełnie sam? Oboje czuliby się tak bardzo zranieni…

Ale przecież odwiedzałabym ich regularnie, prawda? Zaglądałabym i do Forks, i do Jacksonville.

Nie, tego niestety nie byłam taka pewna.

Z policzkiem opartym o kolano wpatrywałam się w namacalne dowody miłości rodziców. Decydując się na związek z Edwardem, wiedziałam, w co się pakuję. Nasze wspólne życie nie miało być usłane różami. Poza tym, jakby nie było, rozpatrywałam same najgorsze scenariusze – najgorsze z tych, z którymi miałam siłę się zmierzyć.

Znów sięgnęłam po album. Otworzyłam go. Na pierwszej stronie przyklejono już metalowe narożniki do mocowania zdjęć. Poczułam nagłą chęć udokumentowania mojego życia w Forks. To nie był wcale taki zły pomysł. Może już niedługo miałam opuścić stan Waszyngton na zawsze?

Bawiłam się paskiem aparatu, zastanawiając się, czy Edward uwieczniony na pierwszym zdjęciu na filmie będzie, choć trochę przypominał oryginał. Według mnie było to mało prawdopodobne. Dobrze, że w ogóle miał się pojawić na kliszy. Ależ go rozśmieszyłam swoimi obawami, że tak się nie stanie! Miło było wspomnieć, jak serdecznie się wtedy śmiał. Tymczasem nie minęła nawet doba, a tyle się zmieniło… Kiedy to sobie uświadomiłam, zakręciło mi się odrobinę w głowie, jakbym wyjrzała poza skraj przepaści.

Nie miałam ochoty dłużej o tym rozmyślać. Wzięłam aparat i poszłam na górę.

Mój pokój nie zmienił się za bardzo, odkąd siedemnaście lat wcześniej mama wyjechała z Forks na stałe. Ściany nadal pomalowane były na jasnoniebiesko, w oknie wisiały te same, pożółkłe już firanki. Miejsce łóżeczka zajął tapczan, ale zakrywającą go kapę mama powinna była rozpoznać – dostałam ją w prezencie od babci.

Zrobiłam zdjęcie. Może i marnowałam film na coś, co Renee dobrze znała, ale odczuwałam coraz silniejszą potrzebę zarejestrowania wszystkiego, z czym stykałam się tu, na co dzień, a było już za ciemno, żeby wyjść z domu. Chodziło mi zresztą bardziej o siebie niż o mamę – zamierzałam obfotografować czystko na pamiątkę przed swoją ewentualną wyprowadzką.

Szykowały się duże zmiany – to wisiało w powietrzu. Bałam się ich, bo mój obecny styl życia odpowiadał mi w stu procentach.

Zeszłam powoli po schodach, starając się ignorować dławiący mnie niepokój. Nie chciałam ponownie zobaczyć w oczach Edwarda tej dziwnej obcości. Przejdzie mu, powtarzałam sobie w duchu. Martwił się pewnie, że źle zareaguję na propozycję wyjazdu. Obiecywałam sobie, że nie dam po sobie poznać, że się czegoś domyślam. I że będę gotowa, kiedy padnie to ważne pytanie.

Podniosłam aparat do oczu i wychyliłam się zza framugi. Byłam przekonana, że nie zdołam zrobić Edwardowi zdjęcia z zaskoczenia, ale nawet na mnie nie spojrzał. Jego obojętność wywołała u mnie ciarki. Otrząsnęłam się i nacisnęłam spust migawki. Trzasnęło.

Obaj podnieśli głowy. Charlie zmarszczył czoło. Twarz Edwarda w przerażający sposób nie wyrażała żadnych uczuć.

– Co ty najlepszego wyrabiasz, Bello? – jęknął Charlie.

– Nie strój fochów. – Uśmiechając się sztucznie, usadowiłam się u jego stóp. – Wiesz, że mama zadzwoni lada dzień z pytaniem, czy używam moich prezentów. Jeśli nie chcę sprawić jej przykrości, muszę zabrać się do roboty.

– Ale czemu akurat mnie wybrałaś sobie na swoją ofiarę?

– Bo jesteś strasznie przystojnym facetem – odparowałam, usiłując dowcipkować. – Nie narzekaj, sam mi kupiłeś ten aparat.

Ojciec wymamrotał coś niezrozumiałego.

– Edward – zwróciłam się do mojego chłopaka z mistrzowsko zagranym nie skrępowaniem. – Bądź tak miły i zrób mi zdjęcie z tatą.

Z rozmysłem nie patrząc mu w oczy, rzuciłam mu aparat i przysunęłam się do leżącego na kanapie Charliego. Ojciec westchnął.

– Musisz się uśmiechnąć do zdjęcia – przypomniał mi Edward.

Wykrzywiłam posłusznie usta. Błysnął flesz.

– Teraz ja zrobię wam – zaoferował się Charlie. Nie tyle był uprzejmy, co chciał uciec z linii strzału obiektywu. Edward wstał i podał mu aparat.

Stanęłam koło Edwarda. Objął mnie ramieniem, muskając bardziej, niż dotykając, a ja ścisnęłam go w pasie. Uderzyła mnie sztuczność tej pozy. Chciałam spojrzeć mu w twarz, ale nie pozwolił mi na to strach.

– Uśmiechnij się, Bello – nakazał mi Charlie. Znów się zapomniałam. Posłuchałam go, wziąwszy wpierw głęboki oddech. Błysk flesza na chwilę mnie oślepił.

– Starczy na jeden wieczór – oświadczył Charlie, wsuwając aparat w zagłębienie poduszek kanapy. Kładąc się, zasłonił go własnym ciałem. – Nie musisz wypstrykać filmu za jednym zamachem.

Edward wyślizgnął się z mojego uścisku i usiadł z powrotem w fotelu.

Zawahałam się. Wreszcie usiadłam na podłodze, opierając się plecami o sofę. Byłam tak przerażona, że trzęsły mi się ręce. Żeby to ukryć, wcisnęłam je pomiędzy brzuch a zgięte nogi i oparłam brodę o kolana. Półprzytomna, wpatrywałam się w migający ekran telewizora.

Do końca meczu nawet nie drgnęłam. Kiedy oddano głos do studia, kątem oka zauważyłam, że Edward wstaje.

– Będę się już zbierał – powiedział.

– Na razie – rzucił Charlie, śledząc wzrokiem fabułę reklamy.

Podniosłam się niezdarnie, bo cała zesztywniałam, i wyszłam za Edwardem na ganek. Nie żegnając się, poszedł prosto do samochodu.

– Zajrzysz później?

Spodziewałam się, co powie, więc nie wybuchłam płaczem.

– Nie dzisiaj.

Nie pytałam, dlaczego.

Odjechał, a ja zostałam na ganku, zastygła w smutku. Nie przeszkadzał mi ani chłód, ani deszcz. Czekałam, nie wiedząc, na co tak właściwie czekam, aż po kilku czy kilkunastu minutach otworzyły się za mną drzwi.

– Bella? Co ty tu robisz, u licha? – spytał zaskoczony Charlie, widząc mnie samą, w dodatku przemoczoną do suchej nitki.

– Nic.

Odwróciłam się na pięcie i weszłam do domu.

To była długa, niemalże bezsenna noc.

12
{"b":"103759","o":1}