***
Vic rechotem obłąkańca powitał Abula i jego kierowcę wchodzących do opuszczonej stodoły trzy mile od domu Jacka Sterna i ciągnących Toma Rifkinda uwieszonego na ich ramionach.
Klasnął w dłonie, oczy błyszczały mu z radości i narkotykowego odurzenia.
– A więc udało się, synu. Jesteś prawdziwym artystą, sprzątnąłeś im go sprzed nosa. Ale coś ty mu zrobił? Już wygląda na martwego.
Abul był pewien, że się jakoś wytłumaczy z przykrej niespodzianki, jaką zrobił Vicowi.
– Zrobił się trochę nerwowy w samochodzie, próbował uciekać. Dałem mu uspokajacza, żeby chciał współpracować.
Vic uniósł jedną z powiek Toma i z wyrzutem potrząsnął głową.
– Szkoda, żeś sam się za to zabrał, to mi się nie podoba. Kiedy się nastawiam na dłuższy spektakl, chcę, żeby moja publika była przytomna. Inaczej nie ma zabawy.
Był autentycznie niezadowolony, a Abul przeklinał swój pech. Od Bena Ryana do Vica Joliffa – dlaczego trafiają mu się sami psychole?
Uśmiechnął się pojednawczo. Im szybciej napuści Vica na Ryanów, tym szybciej będzie mógł jawnie wkroczyć na scenę i zebrać plony.
– Przykro mi, ale wiesz, jak to jest. Takiemu draniowi jak Tommy nie można dać ani cienia szansy…
– Tak, wiem – mruknął Vic. Cofnął się o krok i wsadził rękę pod marynarkę. – Doskonale wiem. I właśnie dlatego…
Strzelił kierowcy w oko. Mężczyzna upadł, zbyt zaskoczony, by choćby krzyknąć. Abul próbował uciekać, ale Tommy nadal był uwieszony u jego szyi, więc pod ciężarem bezwładnego ciała padł na kolana. Wytoczył się spod niego i rzucił do drzwi, a Vic strzelił mu w udo. Abul przeturlał się po brudnej podłodze i uniósł dłonie.
– Co ty robisz, człowieku? Przecież zawarliśmy umowę…
Vic podszedł do niego z drwiącym wyrazem twarzy.
– Rzeczywiście, zawarliśmy. Obiecałeś, że dostanę człowieka odpowiedzialnego za śmierć mojej Sandry i za to małe rękodzieło. – Szarpnął kołnierzyk koszuli, odsłaniając blady naszyjnik blizn. – Myślałeś, że uda ci się zamydlić mi oczy, ty nadęty menelu?
– Vic, proszą, mogę wszystko wyjaśnić… – zaczął Abul starając się brzmieć przekonująco.
– Daj spokój – warknął Vic – nie jestem tym twoim rąbniętym Ryaniątkiem, żółtodziobem w naszym fachu. Nie wierzę w pierwszą lepszą bzdurę, którą mi się sprzedaje. Zwłaszcza gdy próbuje mi ją wcisnąć czarnuch. Nie myśl sobie, dotarłem do wiarygodnego źródła, aby poznać prawdę. Joe to gość starej daty i jego słowu zawsze dam pierwszeństwo przed twoim.
Abul na moment zamknął oczy. Był sam sobie winien, że nie dopilnował tego szczegółu i nie sprzątnął starego. Ale Joe dał się tak łatwo zastraszyć i do tego okazał się użyteczny, wciskając Maurze, że Rebekka i jej mąż zginęli z rąk rosyjskiej mafii. To zacierało ślad. Gdyby jego człowiek z Belmarsh nie schrzanił roboty, nic takiego by się nie wydarzyło.
Przesunął dłoń w dół po udzie, aby ukradkiem sprawdzić, czy rana jest poważna.
Vic opuścił broń.
– Nie martw się. Dostałeś tylko w mięsień – powiedział. – Kiedy przyjdzie mój kumpel Mickey, opatrzy ci nogą. Zawsze ma ze sobą apteczkę, chociaż twierdzi, że używa jej tylko wtedy, kiedy ja jestem w pobliżu.
Abula zaczął ogarniać strach.
– Co chcesz ze mną zrobić?
Vic podrapał się po głowie.
– Jeszcze się nad tym zastanawiam. Najpierw Mickey pomoże mi rozprawić się z tym wesołym chłopcem. – Machnął bronią w stronę leżącego na podłodze Toma.
Abul poczuł ulgę. Sądził, że to on miał być poddany obróbce Mickeya, ale wyglądało na to, że Vic zamierza przede wszystkim ukarać Toma za uknucie spisku, mimo że to nie on był jego inicjatorem.
– A ty… no cóż, muszę poświęcić temu trochę czasu. Wymyślić coś naprawdę odlotowego. I w ten właśnie sposób na to popatrz, Abul. Twoje imię przejdzie do gangsterskich kronik: nikt nigdy nie zapomni, jaką śmiercią zginąłeś.
Skrzeczał jeszcze jak papuga, kiedy przybył Mickey Ball z kilkoma innymi mężczyznami. Zabandażowali Abulowi nogę i wsadzili go, szarpiącego się i protestującego, do bagażnika samochodu. Ostatnia rzecz, jaką widział, zanim zatrzasnęła się nad nim klapa, to Vic klepiący Toma po twarzy, żeby go ocucić, przeklął sam siebie za miękkość i podanie Rifkindowi hery. Teraz sam dałby wszystko za tak lekkie umieranie.
***
Jonny sprawił się jak należy. Wrzeszczał wniebogłosy, gdy Benny go tłukł, gdzie popadło i nie popuszczał do momentu, kiedy otworzyły się drzwi celi, a wtedy trzeba było aż trzech funkcjonariuszy, żeby oderwać go od ofiary i wyciągnąć z celi.
Z kolei z policjantami zaczął walczyć Jonny.
Wszystko poszło błyskawicznie jak pożar buszu.
W zamęcie bijatyki Benny ruszył korytarzem i po kilku sekundach był już na tyłach komisariatu. Pięć minut później wyrzucił dwie dziewczyny z peugeota zaparkowanego obok furgonetki z kebabami, tuż przy High Street. Odjechał szybko, wyciągając ile się dało z gównianego silnika. Nie mógł uwierzyć, że prowadzi peugeota. To było dobre przypieczętowanie tego całego zasranego dnia.
Potem zauważył telefon komórkowy i nagle poczuł, że los odmienia się na lepsze.
***
Maura leżała w łóżku, słuchając chrapania matki dochodzącego z pokoju po przeciwnej stronie podestu. Zapomniała, że matka chrapie. Kiedy spała z nią jako dziecko, lubiła słyszeć te odgłosy, bo czuła się wtedy bezpiecznie.
Ubiła poduszkę, żeby się wygodnie ułożyć. Była ciekawa, co się dzieje z Tommym, ale nie zamierzała się tym przejmować. Zdrada Abula na pewno mocno uderzy Bena. Dobrze, że chwilowo został zdjęty ze sceny. Szukałby zemsty i zszedł z drogi naprawy. Zacisnęła mocno powieki i próbowała wyciszyć myśli. Był już prawie ranek i potrzebowała trochę snu Mimo że wypiła brandy, nie czuła senności.
Żeby nie myśleć o tym wszystkim, zaczęła sobie wyobrażać jutrzejszy dzień w Marsh Farm. Dawno nie widziała córeczki Kena Smitha i cieszyła się na spotkanie z nią w parku.
To jednak nie pomagało. Nie mogła spać i nie mogła odpędzić od siebie niepokojących wizji. Nigdy w życiu nie czuła się taka bezradna.
Rozdział 21
Kenny był wykończony. Kiedy otwierał drzwi do domu, usłyszał pikanie swojej komórki. Spojrzał na tekst i serce mu zamarło. Muszę być czujny, pomyślał, Vic być może siedzi u mnie i stąd wysyła wiadomość.
Oddzwonił na wyświetlony numer i odetchnął z ulgą, nie słysząc w pobliżu sygnału.
Vic natychmiast się odezwał.
– Miło spędziłeś wieczór z Ryanami?
– Czego chcesz, Vic?
Mówił spokojnym głosem.
– Chcę porozmawiać z tobą w cztery oczy. Mam tu Rifkinda i myślę, że ty i ja powinniśmy przedyskutować parę spraw.
– Jakich spraw?
– Jesteś mediatorem, prawda?
– Tak mówią.
Vic zaśmiał się i Kenny niemal widział jego łysą głowę i białe zęby. Prawie czuł jego zapach, tak silne było wrażenie jego obecności. Wiedział, że Vic chowa coś w zanadrzu, ale wiedział też, że nie chce mieć z tym nic wspólnego. Nie miał jednak wyboru, był tego świadom. Westchnął.
Vic powiedział przyjaznym tonem:
– Żadnych kłopotów, obiecuję.
Kenny znowu westchnął.
– Co Tommy ma ci do powiedzenia?
– Na zewnątrz czeka samochód. Przyjedź, sam się przekonasz.
– Jestem skonany. Czy to nie może poczekać?
Vic zachichotał.
– Po prostu wsiądź do samochodu, bądź grzecznym chłopcem.
Rozłączył się. Kenny z ochotą roztrzaskałby telefon. Był ledwo żywy ze zmęczenia, miał absolutnie dość tego wszystkiego. Kiedy to się wreszcie skończy, wycofa się z interesów. Zdecydowanie się wycofa.
Sięgnął po domowy telefon i wystukał numer Maury. Powinna wiedzieć, co się dzieje. Po rozmowie z nią poszedł na górę i spojrzał na śpiącą córeczkę. Dzięki niej po śmierci Lany odnalazł nowy sens w życiu. Gdyby żona żyła, na pewno dziecko nie byłoby mu aż tak bliskie. Obecnie najbardziej by mu odpowiadało być ojcem na pełnym etacie i do tego zmierzał. Kiedy ta afera się skończy, na dobre odejdzie z biznesu. Zapewni córeczce możliwie najlepsze życie. Da jej wszystko, co będzie w jego mocy, cały swój czas i miłość.