Przechodząc obok niej, Tommy plunął jej w twarz.
– Ty zdradliwa dziwko!
Roześmiała się.
– Przyganiał kocioł garnkowi, Tommy. – Wyszła za nimi z mieszkania i krzyknęła jeszcze: – Nie zapomnij Pomyśleć o mnie i o moim chłopcu, kiedy będziesz umierał, zasrańcu!
Abul uśmiechnął się do Tommy’ego i patrząc mu w oczy, zapytał:
– Czyżbyś przypadkiem naraził się czymś tej miłej pani?
Tommy spojrzał na niego z pogardą i nic nie odpowiedział.
– Zrażanie do siebie kobiet to chyba twoja specjalność prawda, panie Rifkind?
– Pieprz się, ty zdradliwy sukinsynu.
Abul uśmiechnął się.
– Przyganiał kocioł garnkowi, jak już wspomniała ta miła pani.
Jego kompani zarechotali.
Tommy nie odezwał się ani słowem przez całą drogę na
prywatne lotnisko. Nie znał facetów, którzy byli z Abulem więc uznał, że na razie lepiej trzymać język za zębami.
Rozdział 20
W kuchni, do której Maura przyszła po kolejną czarkę lodu do drinków, jej matka i Leonie nadal plotkowały jak stare przyjaciółki. Maura uśmiechnęła się do nich. Obie były już wyraźnie zmęczone, ale się nie rozstawały, jakby to pierwsze spotkanie miało być zarazem ostatnim. Nowy członek rodziny, któremu można opowiadać stare dzieje, to była dla Sarah nie lada gratka.
Jack nie miał pojęcia, że Leonie jest w tym domu, i wszystkim to odpowiadało, a zwłaszcza dziewczynie.
– Jest wolny pokój, gdybyś się poczuła zmęczona – powiedziała do niej Maura.
Leonie z uśmiechem potrząsnęła śliczną główką.
– Jest mi dobrze tu z Sarah.
Odlotowa dziewczyna, pomyślała Maura. Nie dziwiła się, że wpadła Garry’emu w oko, właśnie takie lubił. Raczej była zaskoczona tym, że i jej Leonie bardzo się spodobała.
– Zrobić więcej kanapek, Maws?
Maura potrząsnęła głową.
– Jest jeszcze mnóstwo żarcia, a my przechodzimy już do sedna sprawy, jeżeli rozumiesz, co mam na myśli. Ale dziękuję, wszystko było pyszne.
Sarah pomyślała, że Maura mizernie wygląda. Zdawała sobie sprawę, że córka ma na głowie mnóstwo problemów. Teraz nie chciała jednak o tym myśleć. Jak za dawnych czasów, miała wokół siebie całą rodzinę i cieszyła się każdą chwilą. Od lat nie była taka szczęśliwa.
Właśnie tego jej brakowało: dzieci na co dzień i uczestnictwa w ich życiu. Coś jej podszeptywało, że jest hipokrytką, bo przecież do niedawna na mnie pomstowała. Zignorowała tę refleksję w jedną sekundę. Dziś czuła się potrzebna i kochana. To się naprawdę liczy dla kogoś, kto ma prawie dziewięćdziesiąt lat i pogodził się już z myślą o odejściu na wieczny odpoczynek.
Przygotowała kolejny czajniczek herbaty i usiadła, by dalej plotkować z uroczą dziewczyną, którą przyprowadził Garry. Leonie mogłaby być jego córką, a nawet wnuczką, ale Sarah przeszła nad tym do porządku dziennego. Jest kobietą, a kobiety rodzą dzieci – o to przecież na tym świecie chodzi.
***
Jack i Billy siedzieli w dużej jadalni u Maury. Stół zawalony był jedzeniem i butelkami, a okno balkonowe szeroko otwarte, by mógł nim uchodzić dym papierosowy. Jack przygotował sobie kilka kresek koki, żeby przetrwać noc, i atmosfera była na razie przyjacielska, chociaż wszyscy byli czujni.
Garry zachowywał się nienagannie, za co Maura dziękowała Bogu. Roy i Lee wyglądali na zrelaksowanych.
Jack Stern bacznym okiem obserwował Ryanów, a wreszcie zapytał wprost:
– No to co będzie z moim towarem?
Gdy tylko zadał to pytanie, wciągnął kokę, więc Garry zażartował:
– Zatrzymaliśmy ją tylko po to, żeby cię powstrzymać od wciągania zysków.
Celny dowcip rozśmieszył nawet samego Jacka.
– Bardzo zabawne, Gal, ale to nie odpowiedź na moje pytanie.
Arogancki ton jego głosu otrzeźwił pozostałych uczestników spotkania. Billy Mills z wściekłości przymknął oczy. To on miał negocjować w sprawie narkotyków. Jack spieprzył wszystko przez swoją niecierpliwość.
– A co z Vikiem Joliffem? Czy nie powinniśmy zacząć od najważniejszej sprawy?
Garry powiedział to spokojnie, widać było jednak, że zaczynał się wkurzać.
– Słowo daję, nie mam pojęcia, gdzie jest Vic. To znaczy jest ze mną w kontakcie, ale nie mówił, gdzie jest.
Roy wziął kanapkę z szynką i odgryzł kęs, zanim rzekł cicho:
– Jesteś zakłamanym dupkiem, człowieku.
Jack natychmiast zerwał się z miejsca, wrzeszcząc:
– Wolnego, kurwa! Jakim prawem ośmielasz się tak do mnie mówić, Roy?
Garry wyjął pistolet i kierując lufę w stronę Jacka, rzucił wesoło:
– Takie prawo. Wystarczy ci na początek?
Maura nakazała gestem, by usiedli.
– Bez dziecinnych demonstracji, panowie. Siądźcie na tyłkach i załatwmy to raz na zawsze. – Wzięła głębszy oddech. – Roy wie, co mówi, Jack. Kombinujesz z Vikiem przy tej dostawie, wszyscy to wiemy…
Uniosła rękę, gdy próbował jej przerwać. Z trudem hamowała irytację, gdy wymierzywszy w niego palcem, mówiła dalej:
– To Vic dostarczył ci tę kokę, nie próbuj zaprzeczać. Nie popełniaj więcej tego błędu i nie traktuj mnie ani moich braci jak
durniów. Nie pozwalamy innym grupom na takie duże dostawy. Wyrażając się jaśniej, powinieneś uwzględnić nas w tym biznesie, ale na razie to zostawmy. Usiłujemy dorwać Vica i inne pretensje odkładamy na razie na bok.
Rozejrzała się po pokoju i dodała:
– Tommy Rifkind jest właśnie w drodze do nas, w naszym samolocie, który leci z Liverpoolu i wyląduje na pobliskiej farmie. Gwarantuję ci, że dotrzemy dziś do sedna spraw. Abul przywiezie go tutaj samochodem.
Obserwowali reakcję Jacka. Jak potem zgodnie zauważyli przyjął tę wiadomość z zaskakującym spokojem. I właśnie to go zdradziło, choć nie zdawał sobie z tego sprawy.
Maura kontynuowała:
– Kenny Smith też jest w drodze. Widział się z Vikiem przekazał mi wiadomość od niego. Być może dzięki Kenny’emu dopukamy się do rozsądku tego szaleńca, ale najpierw musimy go znaleźć i ty nam w tym pomożesz.
Jack nigdy w życiu nie był wystawiony na tak ciężką próbę. Czuł na sobie spojrzenia wszystkich obecnych w pokoju.
– Nie mogę tego zrobić, Maura, dobrze o tym wiesz.
Jej oczy miały barwę stali, ani na chwilę nie spuszczała z niego wzroku.
– Nie jestem jakimś zasranym kapusiem. Vic jest moim kumplem i moim partnerem…
Zaczynał wpadać w panikę. Nikt się nie odezwał, przy stole zapanowała złowroga cisza.
– Zabiłeś mojego syna, człowieku – powiedział w końcu Tony Dooley Senior.
Jack był oburzony.
– Klnę się, że to nie ja…
Tony Dooley Senior smutno pokręcił głową.
– Wiedziałeś o Tommym i byłeś w zmowie z Vikiem. To przez ciebie mój chłopak nie żyje.
Młodzi Dooleyowie pokiwali głowami, przytakując ojcu.
Billy’ego Millsa ogarnęło przerażenie. Sytuacja zaczynała przybierać groźny obrót.
Jack potrząsnął głową, koka zaczęła działać i mąciła mu myśli. Zdjęty strachem, popadał w paranoję. Nie mógł się powstrzymać od słownej agresji, choć wiedział, że pogrąża się jeszcze bardziej.
– To tak ma wyglądać przyjacielskie spotkanie? Zawsze możesz liczyć na to, że Ryanowie podłożą ci świnię. Vic ma rację, należycie do przeszłości. On was przeżuje i wypluje.
Garry rozejrzał się po pokoju.
– Mówiłem wam, że on będzie tylko zatruwał powietrze. Chce mieć ciastko i zjeść je. A może nie ciastko, lecz kokę? Myślał, że wejdzie tu jak gdyby nigdy nic, ubije interes, po czym spokojnie sobie wyjdzie, a my nie będziemy niczego podejrzewali. Czy można popisać się większą głupotą? To nie miała być jednorazowa transakcja, co, Jack? Znamy ciebie i znamy Vica. Chcieliście tylko wybadać teren, może nie? Vic Joliff chce tego, co należy do nas, i nie spocznie, dopóki tego nie dostanie.
Jack wstał, kipiąc ze złości.
– Pieprzę to! Nie mam zamiaru siedzieć tu i słuchać tych pierdół.
Dał znak swojemu gorylowi, ale Jeny Sinclair ani drgnął. Jack pokręcił głową.