Sheila kiwnęła głową.
– Vic był wobec mnie w porządku. Nie bałam się, naprawdę.
Sarah uśmiechnęła się.
– Pewnie, zawsze był z niego porządny chłopak. Kiedyś bardzo przyjaźnili się z Michaelem. Prawdę mówiąc, gdyby mój Michael żył, nic takiego by się nie wydarzyło.
Sheila zamknęła oczy i pozwoliła jej gadać. Chciała być dla teściowej miła, choć niekiedy miała serdecznie dość jej bajdurzenia.
Rozdział 28
Abul, Joe i Vic przez cały czas byli trzymani na celowniku. Obserwowali trwającą wokół nich operację oczyszczania terenu, zastanawiając się, kiedy przyjdzie kolej na nich.
Opowiedziawszy swoje, Vic uspokoił się i przygasł. Nie chciało mu się nawet kąsać swoich wspólników. Był zmęczony i pogodzony z losem. Do tego spadał z orbity szybciej niż samolot nad Lockerbie. Gwałtownie potrzebował działki, ale nie widział na to szans.
***
Benny siedział w jednym z aut Ryanów, przyglądał się czyszczeniu i szorowaniu range rovera Vica i podziwiał gigantyczną operację, którą przeprowadzili. Maura ma łeb na karku, bez dwóch zdań.
Garry przeszedł obok, ignorując go kompletnie. Benny poczuł łzy pod powiekami. Każdy traktuje go jak powietrze, nawet własny ojciec. Kiedy Roy pojawił się jakiś czas potem, zawołał do niego przymilnie:
– Tato, proszę…
Roy zatrzymał się i patrzył na syna. Kochał go kiedyś całym sercem, a teraz nie mógł się zmusić do tego, by do niego podejść. Benny był kopią Michaela, ale to był Michael nowego tysiąclecia: osobnik samolubny i niebezpieczny. Nawet jego dziewczyna nie potrafiła go oswoić. Bezmyślną agresję wyładował na Bogu ducha winnym chłopaku, a następstwem było to, że stracił własne dziecko.
Ryanowie dopuszczali się przemocy, żeby osiągnąć swój obecny stan posiadania. Roy zdawał sobie z tego sprawę, ale przecież były to kontrolowane akty przemocy, dopuszczali się ich, gdy nie mieli innego wyjścia. Rodzina zawsze traktowała te sprawy z dystansem i rzadko uciekała się do przemocy fizycznej. Tymczasem jego chłopak, jego własny syn uprawiał ją jak sztukę dla sztuki, dla śmiechu, co Roy uważał za odrażające, choć żal mu było Bena, że znalazł się w takim położeniu.
Zauważył jego błagalne spojrzenie i omal się nie złamał. Przypomniała mu się jednak głowa w szafie.
– Tato, proszę, odezwij się do mnie. Przecież przeprosiłem, nie?
Roy oparł się ciężko o samochód. Przyglądając mu się z bliska, Benny zauważył, że dosłownie z dnia na dzień przybyło mu dobrych parę lat. Miał więcej siwych włosów i wyglądał mizernie.
– Przeprosiny tym razem nie wystarczą. Posunąłeś się za daleko.
Benny zaczynał się buntować. Co się stało, to się nie odstanie, a w ogóle o co tyle krzyku? Rozsądek nakazywał jednak nie polemizować z ojcem.
Traktowali go tak, jakby zabił pieprzoną królową czy kogoś takiego. A w sumie to był pryszcz, postąpiłby jeszcze raz tak samo, tyle że następnym razem by dopilnował, żeby gnojek zniknął na dobre.
Dostał dobrą nauczkę. Zrozumiał, że w najbliższym czasie będzie musiał spuścić głowę i nadstawić tyłek, ale dlaczego teraz nie przejdą nad tym do porządku i nie pozwolą mu włączyć się do akcji?
Nie spuszczał wzroku z odchodzącego Roya, widział jego pochylone ramiona i zmęczenie. Przypomniał sobie ojca sprzed wielu lat – dużego mężczyznę, który przychodził i brał go na barana. Który z nim rozmawiał i pomagał radzić sobie z problemami dorastania. Podawał mu wszystko na talerzu. Ojciec go kochał i nadal kocha, Benny był tego pewien. Sprawił ojcu ból, fakt, i bardzo tego żałował, ale to się jakoś ułoży, jak zawsze. Roy wreszcie oprzytomnieje, a inni pójdą za jego przykładem. W końcu Benny należy do rodziny.
***
Garry rechotał z uciechy – bardzo podobał mu się chytry plan Maury. Nawet Kenny musiał przyznać, że to mistrzowskie zagranie. Posiadłość Jacka niemal całkiem opustoszała i czekali tylko na właściwy moment, żeby zakończyć operację. Brakowało jeszcze jednego elementu do zrealizowania planu, ale oni będą już w domu, poza podejrzeniami, gdy ten ostami manewr zamknie całą sprawę.
– Powiem ci coś, Maura: cholernie bystra z ciebie dziewczyna.
Michael zawsze tak mówił. Przypomniały jej się dobre stare czasy, kiedy to nie na niej spoczywał ciężar odpowiedzialności. Teraz jeszcze nie mogła się odprężyć, dopóki wszystko się nie skończy.
Kenny stał obok niej i czujnym okiem obserwował operację oczyszczania terenu.
– Nikt się nigdy nie dowie, co się tutaj wydarzyło, prawda?
– Nikt, kto się liczy.
– Wiesz, Garry ma rację. Jesteś mądrzejsza od wielu mężczyzn. I to wcale nie jest komplement, tylko fakt.
Uśmiechnęła się.
– Chcę, żeby to się już wreszcie skończyło.
– A my nie? Jak myślisz, co Vic zrobił z Tommym? Wszystkich innych udało się zlokalizować, ale o nim nikt jakoś nie chce mówić, zauważyłaś?
Wzruszyła ramionami i pociągnęła łyk whisky.
– On nie żyje, czuję to.
– Jest ci przykro?
Było to pytanie z głębokim podtekstem.
Maura milczała przez chwilę, zanim odpowiedziała.
– Chyba nie.
Zauważyła ulgę na twarzy Kena i uśmiechnęła się do niego.
– Jesteś sympatycznym facetem, wiesz?
Odpowiedział szerokim uśmiechem i tylko jego wesołe oczy i ten przyjazny uśmiech widziała, a nie twardziela ze szramą jak inni.
– Nie mów tego nikomu. To tajemnica.
Śmiali się razem, dopóki twarz Maury znowu się nie zachmurzyła.
– Mamy dzisiaj zrobić coś strasznego.
Kenny nie odpowiadał przez dłuższą chwilę.
– Tak, to straszne, przyznaję, lecz konieczne – odparł w końcu. – Bo to położy wszystkiemu kres raz na zawsze. Cała ta historia nareszcie się skończy.
Skinęła głową, wpatrzona w szklankę szkockiej w swojej dłoni.
– Mam nadzieję, Ken. Naprawdę mam nadzieję.
***
Sarah leżała w łóżku, ale nie mogła się wygodnie ułożyć w żadnej pozycji. Ból stawał się coraz silniejszy i nie był to już ciągnący ból, lecz ostry, promieniujący do ręki i pleców.
Zastanawiała się, jak się miewa mała Carol. Sama ciężko przeżyła utratę praprawnuka. Prawie tak ciężko, jak niegdyś utratę biednego maleństwa Maury. Wtedy przygniotło ją to do ziemi. Przez lata wmawiała sobie, że dla tego dziecka lepiej było nigdy się nie narodzić, ale teraz nie była tego taka pewna. Maura, Boże miej ją w swojej opiece, była z natury opiekuńcza i powinna mieć mnóstwo dzieci.
Próbowała odsunąć od siebie te dręczące myśli.
Ilekroć myślała o tamtym dniu, budziło się w niej poczucie winy. Czasem aż ją mdliło. To ona zaprowadziła tam swoją córkę, przytrzymywała ją, gdy brudne babsko od skrobanek wyrywało z brzucha Maury jedyną dobrą rzecz, jaka jej się w życiu trafiła. A wszystko dlatego, że ona, Sarah, bała się spojrzeć sąsiadom w oczy, bała się takiej hańby dla swojego dziecka i rodziny.
Nieślubne dziecko. Teraz to na porządku dziennym, ale wówczas było hańbą ciągnącą się za kobietą do końca życia. Tak, bała się wstydu i oczywiście reakcji Michaela, choć on by się z tym w końcu pogodził.
Co za ironia losu! W porównaniu z całym tym szambem, z którym musiała się pogodzić jako matka tej rodziny, nieślubne dziecko Maury to była żadna sprawa. Dziś byłoby dorosłe, kochałoby mężczyznę lub kobietę, a Maura miałaby kogoś z własnej krwi, kogo mogłaby obdarzyć miłością.
Powróciła żywa pamięć tamtej strasznej chwili sprzed lat. Dziecko, płód jeszcze, w pomarańczowej miednicy, całe we krwi. Sarah zacisnęła oczy, żeby wymazać ten okropny obraz.
Ale nie chciał zniknąć.
Znowu przeszywał ją ból, więc przewróciła się na bok, szukając ulgi. Wynagrodzi Maurze to wszystko, tak postanowiła. Zamknęła oczy i zaczęła codzienną modlitwę: