Литмир - Электронная Библиотека

Dziewczyna odepchnęła ją.

– Obydwie wiemy, że tak nie było. Włożył ją tam ten zwariowany sukinsyn.

– Nie możesz tego wiedzieć, kochanie…

Carol rozpłakała się na dobre i powiedziała szeptem:

– To była głowa Deana Marksa, mojego poprzedniego chłopaka.

Maura poczuła, że krew jej odpływa z twarzy.

– Czy już o tym komuś mówiłaś?

Dziewczyna potrząsnęła głową.

– Dean pojechał do pracy w Hiszpanii. Wyjechał, bo Benny nie dawał mu spokoju. Znasz Bena, nie mógł znieść myśli, że mogłam być z kimś przed nim, nieważne z kim.

Przetarła znowu oczy, a Maura zauważyła, że jej zwykle wypielęgnowane paznokcie są obgryzione do żywego mięsa.

– Nie dawał Deanowi spokoju ani na moment. Nachodził go w domu, w pracy. Raz, kiedy spotkaliśmy go w klubie, zaciągnął mnie do niego i zaczął nas straszliwie wyzywać, Dean nie był typem zabijaki, przeraził się. Wiedział, kim jest Benny. Wyjechał do Hiszpanii, żeby przed nim uciec.

Znowu zaczynała wpadać w histerię. Maura trzymała ją w ramionach i próbowała uspokoić.

– Dean był sympatycznym, nieszkodliwym facetem. Był po prostu normalny, rozumiesz? Nie skrzywdziłby nawet muchy.

– Ale kiedy właściwie Benny mógł go dorwać? – zdziwiła się Maura.

– Nie mam pojęcia. Jeżeli Dean pojawił się tu z powrotem, nic o tym nie wiedziałam. Ale Benny był jakiś czas temu w Hiszpanii, wynajętym jachtem, z jakimiś facetami z Amsterdamu, nie pamiętasz?

Maura kiwnęła głową i przymknęła oczy, przetrawiając te rewelacje.

– Właśnie wtedy musiał go dopaść. Potem trzymał to w szafie, a ja nie wiedziałam, że biedny Dean…

Carol znowu się rozpłakała, z nadmiaru emocji dławiło ją w gardle.

Benny pojechał do Hiszpanii specjalnie po to, żeby zapolować na tego nieszczęśnika tylko dlatego, że był kiedyś chłopakiem jego aktualnej dziewczyny. Maura siedziała na łóżku z twarzą ukrytą w dłoniach i czuła, jak wzbiera w niej gniew – tak silny, że mogłaby eksplodować. Benny złamał kardynalną zasadę gangu. Zlikwidował cywila, i to wyłącznie z tego powodu, że facet chodził kiedyś z dziewczyną, w której on sam się rzekomo zakochał. Przez jego głupotę i nikczemność cała rodzina znalazła się pod obstrzałem mediów i londyńska policja będzie musiała ścigać ich wszystkich. Tylko tego Ryanom było potrzeba, gdy toczyli wojnę z innym gangiem w obronie własnego terytorium.

– Posłuchaj, Carol, nie wolno ci nigdy, ale to nigdy powiedzieć nikomu tego, co od ciebie usłyszałam. – To było żądanie. Maura próbowała zminimalizować szkody.

Dziewczyna kiwnęła głową.

– Jasne, że nie powiem. Aż taka głupia nie jestem.

– Nawet swojej mamie. Przyrzeknij mi to, Carol.

Przyrzekła, ale była smutna. Wyglądało na to, że wbrew wszystkiemu brakuje jej Benny’ego. Trudno zerwać z przyzwyczajeniem, pomyślała Maura.

– Ja wszystko załatwię, OK? Ty zadbaj o swoje zdrowie i pogodę ducha.

Carol wyglądała wprawdzie tak, jak gdyby pogoda ducha nie groziła jej już nigdy w życiu, ale o to Maura nie mogła się teraz martwić. Zamówiła jej prywatnego lekarza i pobyt w leżącej na uboczu prywatnej klinice. Bardzo pomocna okazała się policjantka dyżurująca za drzwiami, wobec której Maura zachowywała się z wielką uprzejmością, choć wewnątrz wszystko się w niej gotowało.

***

Benny i Abul siedzieli w restauracji usytuowanej w bocznej uliczce odchodzącej od Ilford High Street. Byli nawaleni i zachowywali się hałaśliwie. Właściciel lokalu, wuj Abula, akurat wyszedł, a jego synowie nie bardzo wiedzieli, co mają zrobić ze swoim kuzynem i jego pijanym kumplem.

Abul usiłował wszelkimi sposobami uspokoić Bena, ale ten po dziewięciu głębszych, wielu skrętach i prochach nie dawał się spacyfikować. Gdy do restauracji wkroczyli Maura i Garry z czterema czarnoskórymi mięśniakami, Abul nie wiedział, czy ma czuć ulgę, czy się zmartwić.

Kiedy jednak Maura wyciągała z restauracji klnącego, wrzeszczącego i protestującego Bena, zaczął się o niego martwić. Zwłaszcza gdy zobaczył, że goryle wpychają przyjaciela na tył dużego białego transita. Maura odjechała za furgonetką swoim sportowym mercedesem.

Abul obserwował tę scenę, zastanawiając się, co będzie z przyjacielem. Benny posunął się za daleko i choć był na wariackich papierach, nie powinien zapominać, że z własną rodziną musi się liczyć.

Morderstwo uszło mu na razie na sucho, bo nazywał się Ryan. Ale wyglądało na to, że sami Ryanowie zaczynają mieć go dość.

Rozdział 18

Siedząc w pubie „Black George’s” w Toxteth, Tommy Rifkind czuł się nieswojo. Umówił się tu z jednym z dawnych kumpli swojego syna i teraz, gdy na niego czekał, uświadomił sobie, że zapomniał już, jak wygląda ta część Liverpoolu. A przecież tutaj dorastał i nawet po zrobieniu grubszej forsy lubił od czasu do czasu przyjeżdżać do Toxteth na dziewczynki, bo pozostało mu upodobanie do miejscowych ślicznotek. Matka Tommy’ego B też się tutaj urodziła i wychowała.

Patrząc na opłakany stan tego starego pubu przy Matthew Street, pomyślał, że jednak oderwał się od swoich korzeni. W szytym na miarę garniturze i z wysadzanym diamentami zegarkiem czuł się tu nie na miejscu. Widział, że ludzie wpatrują się w niego i bardzo dobrze się orientują, kim jest i jaki jest ważny.

Jonas Morphin, młody człowiek o niefortunnym nazwisku i z jeszcze bardziej niefortunnym uzależnieniem od heroiny, wszedł do pubu dwadzieścia minut spóźniony i jak zwykle wyglądał, jakby wyczołgał się właśnie z kontenera na śmieci w centrum Bejrutu. Niepewnym krokiem zmierzał w stronę. Rifkinda, który przymknął oczy z odrazą. Jonas, już dobrze nabuzowany, uśmiechał się szeroko, pokazując poczerniałe zęby i obłożony język.

– Tommy! Tommy Rifkind! Kopę lat!

Teraz wszyscy wpatrywali się w nich obu. Jonasowi zamarło serce, gdy napotkał wycelowane w niego spojrzenie Toma.

– Lepiej od razu zadzwoń po miejscowego glinę, bo może cię nie dosłyszeli, ty niewyparzona gębo!

Tommy powiedział to cicho, ale wszyscy w pubie usłyszeli, co mówił, i na wszelki wypadek odwrócili od nich wzrok. Wiedział, że został rozpoznany, gdy tylko wszedł do lokalu. Miał na sobie drogie rzeczy, nie ciuchy z byle jakim logo. Nie dresowe spodnie i rozciągnięty T-shirt, lecz garnitur od najlepszego krawca i zegarek wart dziesięć tysięcy. Kiedy Tommy B jeszcze żył, tu spotykali się na drinka. Teraz chciał wyjść stąd jak najszybciej, ale musiał jeszcze załatwić sprawę z tym odrażającym strzępem człowieka.

***

W tyle furgonetki siedzieli Garry, Lee i Bing, brat Tony’ego Dooleya Juniora. Benny leżał na podłodze wozu, pierś przygniatała mu wielka stopa Binga. Furgonetka pędziła z zawrotną szybkością, a miny wujów i Binga nie wróżyły nic dobrego.

– Złaź ze mnie, Bing!

– Pieprz się, ani myślę.

Beznamiętny głos Binga oznaczał tylko tyle, że facet wykonuje polecenia. Benny odwrócił głowę, żeby odczytać coś z twarzy wujów, ale obaj patrzyli na niego znudzonym wzrokiem.

– Czy to jakiś kurewski żart?

Garry odpowiedział cicho:

– Zamknij mordę, Benny.

Benny wiedział, że to najmądrzejsze, co może w tej sytuacji zrobić. Próbował jednak dalej:

– Gdzie jedziemy?

– Dowiesz się – odparł Garry i zapalił papierosa. Dym podrażnił nozdrza Bena. Kombinacja dymu, wódki, skuna i prochów okazała się w tej ciasnej przestrzeni mieszanką wybuchową – curry i ryż natychmiast podeszły mu d0 gardła. Gdy wybluzgiwał je z siebie na podłogą, Bing parskną śmiechem.

– Strach cię oblatuje, co, Benny?

Nieszczęśliwy wyraz twarzy Bena rozśmieszył także Gala i Lee.

***
61
{"b":"103507","o":1}