Podniósłszy wzrok, Tommy ujrzał Lizzie Braden. Ucieszył się, choć nie spodziewał się, że ją dziś wieczoru zobaczy.
– Cześć, chłopczyku.
Zawsze tak się do niego zwracała i tak samo mówiła do syna.
– Cześć, Lizzie. Fajnie wyglądasz, kochanie.
Oboje wiedzieli, że to z jego strony grzecznościowe kłamstewko.
– Ty tak, ale ja wyglądam jak śmieć.
Dała znak barmance.
– Co cię tu sprowadza?
Nie była ciekawa odpowiedzi, bo ją znała.
Młodziutka barmanka z zielonymi włosami i kolczykiem w nosie przyniosła jej duże bacardi z colą. Lizzie wypiła drinka trzema haustami i natychmiast dała ręką sygnał, że chce więcej.
– Powinnaś przestać pić, Liz.
Zaśmiała się zgryźliwie.
– Psiakrew, nie udawaj, zawsze obchodziłam cię tyle co zeszłoroczny śnieg… i twój syn tak samo, jeśli o to chodzi.
Widział, że jest już dobrze wlana, więc zdusił złość.
– To niesprawiedliwe, Lizzie, sama wiesz.
Wypiła duszkiem kolejny drink. Jonas obserwował ich bacznie. Wyczuwał między nimi antagonizm i najchętniej znalazłby się u siebie, z podgrzaną łyżką heroiny i puszką tennants.
Lizzie znowu się zaśmiała. Jej zęby, niegdyś jeden z jej największych atutów, były żółte od nikotyny. Gdy Tommy patrzył na nią, ogarnęło go uczucie smutku. Była piękną dziewczyną w swoich najlepszych czasach, ale teraz wyglądała na znacznie więcej lat, niż miała. Tommy’ego B urodziła jako siedemnastolatka, więc miała zaledwie czterdzieści, lecz wydawała się dużo starsza. Żadnych szans u facetów – w przeciwieństwie do Maury Ryan czy nawet Giny, gdy była w jej wieku. Nie miał wątpliwości, że to on zniszczył jej życie; spędzała je w oczekiwaniu na jego powrót do niej, choć wiedziała równie dobrze jak on, że to się nigdy nie zdarzy.
Ale od czasu do czasu ją odnajdywał, znowu szeptał czułe słówka, a po przespaniu się z nią znikał na całe miesiące lub nawet lata. Nie dawał o sobie zapomnieć i wiedział, że to jest złe. Jak bardzo złe, uprzytomnił sobie dopiero teraz. Mógł przecież zabrać stąd ją i Tommy’ego B, ale tego nie zrobił. Nie bardzo rozumiał, dlaczego pozwolił im gnić tutaj. Chłopak uwielbiał go, mimo że Tom nie traktował go jak własnego dziecka, choć nie było co do tego żadnych wątpliwości. Czy przeszkadzało mu, że Tommy był nieślubnym dzieckiem, czy też czuł się winny wobec Giny, która wiedziała o chłopcu – nie potrafił powiedzieć. Dobrze jednak wiedział, że tylko udawał miłość i troskę, a teraz, gdy Tommy B nie żył, miał wyrzuty sumienia. Fakt, że chłopak został zamordowany, doskwierał mu tym bardziej. Mimo wszystko to była jego krew.
– Nie ma nagrobka, Tommy. Nie ma gdzie napisać, że był naszym synem.
Mówiąc to przeszywała go oskarżycielskim wzrokiem. Tommy spojrzał na Jonasa i westchnął.
– Nie teraz, Lizzie.
– A tak przy okazji, widziałam pomnik Giny. Jest piękny. „Kochająca żona i matka…”. Chwyciło mnie za serce, szczerze. Ale wszyscy wiedzą, że powinno być: „Gina Rifkind. Udawała głuchą i ślepą przez lata i wychowała snoba, który odziedziczy pieniądze ojca, chociaż go nienawidzi”.
Znowu dała znak barmance. Tommy dziwił się sam sobie, dlaczego, do cholery, wysłuchuje tego pieprzenia. Ale rozumiał, że Lizzie musi wyrzucić to z siebie i zgnoić go wreszcie. Poprawiała sobie samopoczucie, lecz mówiła samą prawdę.
Jego legalny syn nie kontaktował się z nim od śmierci matki, swoich wnuków, których uwielbiał, nie widział od dwóch lat.
– Zamknij się, Lizzie – syknął.
Chrząknęła głośno i pochyliła się do przodu na krześle.
– Czy ty w ogóle potrafisz sobie wyobrazić, jak ja się czuję? Czy rozumiesz, co przechodzę każdego dnia? Okaleczyli go, do cholery. Dopadli mojego cudownego chłopca i zaszlachtowali go.
Chwyciła szklankę z nowym drinkiem i zdrowo z niej pociągnęła, po czym mówiła dalej:
– Nie widziałeś go, Tommy. Nie mogłam cię zlokalizować. To oczywiście nic nowego, wiadomo. Potwierdzałam tożsamość naszego syna, rozpoznając nie jego, tylko fragmenty ciała. Każdego dnia mam przed oczami jego twarz. Każdej nocy, kiedy próbuję zasnąć, widzę mojego chłopca poćwiartowanego, na sekcyjnym stole. A wszystko przez ciebie, Tommy. Wykorzystałeś go do swoich celów i nie obeszło cię, co się z nim stało.
Wysączyła drinka do dna.
– Jesteś gnojem, ale trzeba było dopiero śmierci mojego chłopca, żebym to zrozumiała. Byłeś dla mnie wszystkim, Tommy. Ty i mój synek. Jedyne osoby, na których mi w życiu zależało.
Wyciągnął portfel, odliczył pięćdziesiąt banknotów i położył je na stole.
– Masz tu okrągły tysiączek, Lizzie, spraw mu płytę.
Przez kilka chwil wpatrywała się w pieniądze, a potem się roześmiała.
– Udław się tymi pieniędzmi, Tommy Rifkindzie, za późno na nie. Dwadzieścia lat po czasie. Nie chcę twoich pieniędzy, chcę usłyszeć od ciebie, że nie zmarnowałam życia, wychowując twojego syna. Chcę usłyszeć, że był dobrym dzieckiem. Że ktoś jeszcze poza mną go kochał. Tyle że on cię w ogóle nic obchodził. Niestety, wiedział o tym. Poszedł w twoje ślady, żeby zdobyć twoją miłość, bo kochałeś tylko tego drugiego. Chryste, jak on o tobie mówił… jakbyś był bogiem.
Czuła się skrzywdzona i była zrozpaczona – słyszał to w jej głosie.
– Kochałem go, Lizzie, wiesz, że tak było.
Wiedział jednak, jak niewiarygodnie brzmią jego słowa. Wytarła nos wnętrzem dłoni i wtedy dostrzegł na nadgarstku ślady po samobójczej próbie. Chwycił jej rękę, przekręcił i popatrzył na czerwone blizny.
– Jezu, Lizzie…
Zaśmiała się i przez moment dojrzał w niej dziewczynę, jaką niegdyś była. Dwadzieścia lat temu wyglądała wystrzałowo, mężczyźni uganiali się za nią. Dla niej jednak nikt poza nim się nie liczył – wiedział o tym doskonale. Zamknął jej drogę do normalnego życia, bo nikt nie śmiałby jej nawet dotknąć – należała do Toma Rifkinda, była naznaczona. Nawet kiedy już się ostatecznie rozeszli, nadal żyła z przekleństwem jego nazwiska i z jego dzieckiem. Nikt by się nie poważył wziąć sobie na głowę jego eks-dziewczyny z dzieckiem. Dlaczego ich stąd nie wyrwał, nie dając ani jej, ani chłopcu szansy na lepsze życie?
Musiał w końcu przyznać sam przed sobą, że jest egoistą. Nigdy nie było inaczej. Dlatego właśnie znalazł się teraz w takim położeniu. Coś mu podpowiadało, że tonie, a nie widział dla siebie deski ratunku. Odrzucił złe myśli. Wykaraska się z tarapatów. Zawsze umiał sobie radzić.
Lizzie uniosła rękę i na stoliku jak za dotknięciem różdżki pojawił się kolejny drink. Tym razem sączyła go powoli.
– Zabieraj swoje pieniądze, Tommy. Nie kupisz nimi spokoju sumienia, stary.
Wstała niepewnie i patrząc na Jonasa, spytała cicho:
– Masz moją działkę?
Jonas zerknął na Toma i szybko spuścił wzrok. Tommy przenosił spojrzenie z jednego na drugie, po czym spytał z niedowierzaniem:
– Działkę? Pytałaś o pieprzoną działkę?
Był wściekły. Jonas zamknął oczy i westchnął ciężko. Nie od dziś matka Tommy’ego B dawała mu do wiwatu, ale w tej chwili miał ochotą ją udusić. Po pogrzebie Tommy’ego dał jej jedną działkę, żeby się odprężyła. Od tamtej pory bez przerwy zawracała mu głowę. Towar był ekstra. Powinien wiedzieć czym się to skończy, bo sam brał od lat.
Lizzie patrzyła na Toma. Jej oczy powiedziały mu, że to nie
alkoholem jest zamroczona, tylko herą. Jakaś potworność, pomyślał. Ogarnęło go obrzydzenie do niej i do siebie samego. Nie Lizzie, Lizzie jest silna – kołatało mu w głowie.
Włączyła się szafa grająca. Słuchał powracającego motywu Holding Back the Years w wykonaniu zespołu Simply Red a Lizzie uśmiechała się do niego, kołysząc się w takt muzyki. Rozejrzał się po sali. Straszni ludzie i wnętrze. Miał ochotę uciekać stąd jak najdalej. Zniszczył dwa ludzkie życia, własnego syna i jego matki.
Nie zależało mu nigdy ani na niej, ani na nim. Nawet Gina musiała na niego długo czekać. Był obdarzany uczuciem przez całe życie, sam ani razu nie odwzajemnił miłości.