Литмир - Электронная Библиотека

– Opanuj się, Benny, ona nie zrobiła tego rozmyśla. Założę się, że była w szoku. Przeraziła się.

Benn zarechotał.

– Na pewno nie aż w takim szoku jak ten dupek, kiedy mu ucinałem głowę. – Zeskoczył z kanapy. – No, ruszajmy umieram z głodu.

Abul wyszedł za nim. Wychodzenie z ukrycia było szaleństwem, nawet jak na standardy Bena. Ale skoro wymarzył sobie curry, będzie je miał. Zawsze musiał mieć, co chciał i stąd wynikała połowa jego kłopotów.

***

Billy Mills siedział właśnie u Jacka. Po odebraniu telefonu Jack włączył Sky News. Prezenter relacjonował domysły na temat roli, jaką Ryanowie odgrywali w londyńskim świecie przestępczym, od kontrolowania ulicznej sprzedaży lodów i hot dogów po prowadzenie licznych klubów, pubów i innych przedsięwzięć.

Głowa w szafie przyciągnęła uwagę publiki. Nie było akurat innych sensacyjnych wydarzeń, tak że z punktu widzenia dziennikarzy nie mogło się to zdarzyć w lepszym czasie. Trafiła im się nie lada gratka.

Oglądając telewizję razem ze swoimi ochroniarzami, Jack czuł rozpełzający po całym ciele lęk. Billy potrząsał głową z pełną niedowierzania miną.

– Najgorsze z tego wszystkiego, Jack, jak znam Bena Ryana, jest to, że on ani chybi obciął facetowi głowę bez powodu. Za to, że zajechał mu drogę czy coś takiego. Założę się, że za nic poważnego. Benny to kawał drania, każdy to wie, ale jest dobrym kumplem. Znamy się od wieków. Pamiętam, jak kilka lat temu, a był jeszcze smarkaczem, pokiereszował w Silvertown starego wygę tylko dlatego, że wydawało mu się, iż facet źle się o nim wyraził.

Billy mówił to wszystko w określonym celu, on zawsze miał dobre kontakty z Bennym. Miało to być ostrzeżenie dla Jacka, że nie chciał go przekazywać w zbyt oczywistej formie.

– Im szybciej ktoś go sprzątnie, tym lepiej.

Billy wzruszył ramionami.

– Trzeba by najpierw unieszkodliwić Abula, dopiero potem samego Bena… nie mówiąc już o reszcie Ryanów, którzy strzegą jeden drugiego, a mają jastrzębie oczy. Terminowi „dobrze funkcjonująca rodzina” nadali specyficzne znaczenie. – Uśmiechnął się, siląc się na swobodę, i dodał: – Ale jeśli nalegasz na spotkanie, oczywiście zaaranżuję je dla ciebie.

– Czy mógłbyś się wreszcie zamknąć?

Głos Jacka brzmiał markotnie i Billy już wiedział, że trafił w czułe miejsce.

– Słuchaj no, straciłem cały dzień wyścigów i dwa murowane pewniaki, konia i laskę… i mam siedzieć tu i oglądać pieprzone newsy? O co chodzi?

– Chcę odzyskać swoją własność, okradli mnie – odparł Jack. – To był rozbój w biały dzień.

Nie mógł przeboleć utraty kokainy.

– Trzysta kilogramów, kurwa, tyle te piździelce ukradły. Przelicz sobie, ile to było warte przy cenie prawie trzydzieści tysięcy za paczkę.

Użalanie się Jacka na niesprawiedliwość, i to przed nim, było absurdalne i komiczne, ale Billy wiedział, że jego wesołość nie spotkałaby się z uznaniem.

– To kupa szmalu. Jaka będzie moja działka, jeśli dojdzie do zwrotu? Pięć procent?

Jack zdławił irytację. Nietrudno było się domyślić, że Billy zażąda pieniędzy, ale nie powinien pozwalać sobie na zbyt wiele.

– Dwa i pół to dobry udział, Billy, więc nie próbuj być zbyt zachłanny. I tak nadużyłeś mojej cierpliwości.

Wycelował palec w jego twarz. Billy wiedział, kiedy naciskać a kiedy zrobić krok do tyłu. Kiwnął głową.

– Przystaję na tyle, Jack. Ale nie mogę ci niczego gwarantować.

Jack pociągnął głośno nosem.

Dobili targu, jednak Billy wiedział, że ten cały interes nie ma żadnych perspektyw. Znając Ryanów, domyślał się, że wystąpią z ofertą wykupu koki przez Jacka, a wtedy negocjacje zaczną się na nowo. Przejęli kokę, żeby udowodnić swoją siłę ni mniej, ni więcej. Jack jest palantem, skoro nie potrafi ich rozszyfrować.

Ale nigdy nie był bystrzakiem, jakkolwiek miał o sobie bardzo wysokie mniemanie. Za to Billy miał dobry nos do interesów. Pośredniczył w ryzykownych pertraktacjach i zawsze udawało mu się ujść z nich z życiem, bez względu na to, z kim je prowadził. Ogólnie rzecz biorąc, był zadowolony z roli pośrednika Jacka Sterna. Sprawy jakoś się potoczą, on swoje i tak ugra.

– Czy mogę dostać jeszcze jedną brandy, Jack? Będą po przerwie snuć domysły, do kogo należała głowa.

Celowo nie dawał Jackowi o tym zapomnieć. Jego staruszek pouczał go wiele lat temu: „Rób użytek z tego, co ci wpadnie w ręce. Dobrze wykorzystaj każdą nadarzającą się okazję. Nigdy nie obiecuj niczego, czego nie możesz dać, i zawsze załatwiaj interesy z uśmiechem i przyjaznym słowem”. Te rady ojca zawsze mu się przydawały w jego robocie.

***

Carol była nadal pod wpływem środków uspokajających, gdy Maura pojawiła się u niej w opłacanej prywatnie pojedynce szpitala Basildon. Ścisnęło jej się serce. Trudno było nie współczuć dziewczynie, która straciła dziecko, i to w takich przerażających okolicznościach. Carol wyglądała okropnie.

– Jak się czujesz, kochanie?

Wzruszyła ramionami, leciutko, bezradnie, robiąc na Maurze wrażenie jeszcze młodszej i bardziej bezbronnej.

– Czy Benny szaleje? Odgraża się?

W jej głosie był lęk, w oczach paniczne przerażenie.

– Oczywiście, że nie, kochanie. Zamartwia się o ciebie.

Kłamstwo przyszło Maurze łatwo. Carol i tak miała za wiele problemów.

– To była makabra, Maura, zobaczyć to… tę głowę…

Przeżywała tamtą sytuację na nowo. Maura ukręciłaby w tym momencie kark bratankowi, gdyby stanął tu przed nią.

– Posłuchaj, Carol, to w ogóle nie powinno się zdarzyć. W żadnym wypadku nie było w tym twojej winy.

Carol niepewnie kiwnęła głową. Chwytała się każdej nadziei.

– To była głupota przeglądać jego ubrania. Powinnam trzymać się z dala od jego szafy. Ciągle mi powtarzał, żebym omijała jego osobiste rzeczy.

Twarz jej się ściągnęła.

– Tyle z tego kłopotów, on mnie chyba zabije, Maura. I straciłam moje dziecko… mój dzidziuś. Na pewno Benny powie, że to też moja wina. Dlaczego mnie tu nie odwiedził, jak myślisz?

Jej głos przechodził w krzyk, ogarniała ją panika. Drżącą ręką ocierała łzy. Maura pogładziła ją czule po głowie i delikatnie ucałowała.

– Nic ci nie zrobi, Carol. Obiecuję, kochanie. Jednak policja będzie chciała z tobą pomówić o tym… o tym, co znalazłaś, rozumiesz? Myślą, że to ma jakiś związek z Bennym.

Dziewczyna popatrzyła na nią podejrzliwie, ale Maura brnęła dalej w kłamstwa, starając się nadać głosowi wiarygodne brzmienie.

– Uważamy, że ktoś ją podłożył, nie wierzymy, że ma to cokolwiek wspólnego z Bennym. Przestań się martwić, kochanie.

Carol potakiwała głową, jakby rozpaczliwie chciała wierzyć tym słowom.

– Tak, on by tego nie zrobił. Aż takim pomyleńcem nie jest, prawda? Jest czasem trochę niezrównoważony. Ma gwałtowny charakter, to wszystko.

Maura poklepała ją po ręku.

Wyglądała tak młodziutko z cieknącym nosem i przepoconymi włosami przylepionymi do czoła. Była śmiertelnie blada i miała wielkie sińce pod oczami. Pochlipywała cichutko. W Maurze znowu wezbrała chęć rozprawienia się z Benem.

– Wszystko będzie w porządku, przyrzekam.

Ale Carol odwróciła się od niej i schowała głowę w poduszkę.

– On mnie za to zabije. Wiem, że to zrobi.

Maura przysiadła na łóżku i przytuliła zrozpaczoną dziewczynę.

– Nie zrobi. Cierpi tak jak ty z powodu dziecka, ale rozumie, dlaczego tak się stało, kochanie. Jestem pewna że rozumie.

Carol usiadła.

– Oj, ja go znam. Na pewno jest wściekły. A ja przecież nie mogłam się powstrzymać od krzyku. Kiedy to zobaczyłam, kiedy zobaczyłam tę głowę… To był szok, to było takie straszne…

Maura znowu przytuliła ją do siebie.

– Podrzucono ją do jego pokoju, żeby rzucić na niego podejrzenia… – Brzmiało to niedorzecznie, ale konsekwentnie trzymała się tej wersji.

60
{"b":"103507","o":1}