Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Strzeliła strumieniem pod stopy Eye, odgadując jej zamiar.

– Nie rób tego. Obezwładnię cię i tylko niepotrzebnie wszystko przedłużysz.

– Zabiję cię gołymi rękami. – Eye nabrała w płuca powietrza i z wysiłkiem wypuściła, zmuszając się do zebrania myśli. – Przysięgam.

W swoim gabinecie Roarke przyglądał się danym, które przetworzył. Czegoś mitu brakuje, pomyślał, ale czego?

Przetarł zmęczone oczy i rozprostował plecy. Uznał, że potrzebuje przerwy. Musi dać odpocząć oczom i myślom. Wziął leżące na biurku gogle i obracał je w rękach.

Nie zaryzykujesz. Obezwładnię cię i nie zdążysz do niego dotrzeć. Zawsze jest jakaś nadzieja, że możesz go powstrzymać, uratować.

– Uśmiechnęła się drwiąco. – Widzisz, Eye, doskonale cię rozumiem.

– Doprawdy? – zapytała Eye i zamiast rzucić się na nią, odskoczyła do tyłu. – Wyłączyć światła – krzyknęła i gdy pokój zatonął w ciemnościach, chwyciła swoją broń. Poczuła lekkie ukłucie, kiedy Reeanna zawahała się, ale jednak wystrzeliła i musnęła jej ramię.

Po chwili była już na podłodze, ukryta za biurkiem i zgrzytając zębami z bólu. Ruch był szybki, lecz mało precyzyjny i wylądowała na potłuczonym kolanie.

– Jestem w tym lepsza od ciebie – powiedziała spokojnie Eye. Jednak czuła mrowienie w palcach prawej ręki, które drżały. musiała więc przerzucić broń do lewej. – Jesteś amatorem w tej branży. Rzuć broń, to może cię nie zabiję.

– Mnie? – Syknęła Reeanna. – Masz w sobie za dużo i gliny. Maksymalna moc tylko w przypadku, gdy zawiodą inne metody.

Jest blisko drzwi, zorientowała się Eye, wstrzymując oddech i nastawiając uszu. Głos dochodził z prawej strony.

– Nie ma tu nikogo poza tobą i mną. Kto by się dowiedział?

– Sumienie by ci me pozwoliło. Nie zapominaj, że zwiedzałam twój umysł. Nie mogłabyś z tym żyć.

Zbliżała się do drzwi. Świetnie, tylko tak dalej. Jeszcze kawałeczek. Spróbuj wyjść, suko, a rzucę tobą jak kawałem zepsutego mięsa.

– Może masz rację. Może tylko cię okaleczę. – Ściskając broń, Eye wychyliła się ostrożnie zza biurka.

Drzwi otworzyły się. Jednak nie wybiegła przez nie Reeanna, tylko stanął w nich William.

– Reeanna, co ty robisz po ciemku?

W chwili gdy Eye zerwała się na nogi, palec Reeanny szarpnął spust i William wpadł w konwulsyjny taniec.

– Och, William, na litość boską. – W jej krzyku było więcej oburzenia niż żalu. Zanim runął na podłogę, Reeanna zrobiła unik przed jego padającym ciałem i rzuciła się na Eye. Jej paznokcie wbiły się w jej piersi i obie kobiety upadły, sczepione, na podłogę.

Reeanna świetnie wiedziała, gdzie ma celować. Sama opatrywała wcześniej wszystkie obrażenia ciała Eye i teraz okładała je, wykręcał i kłuła. Jej kolano wbiło się w obolałe biodro Eye, a pięść wylądowała na wykręconym kolanie.

Ból przeszył ją na wskroś. Machnęła na oślep łokciem i z zadowoleniem usłyszała trzask łamanej chrząstki, kiedy cios dosięgnął nosa Reeanny, która wydała z siebie przenikliwy wrzask i zatopiła w niej zęby.

– Suka. – Zniżając się do jej poziomu, Eye złapała garść jej włosów i mocno szarpnęła. Zawstydzona tak nieprofesjonalnym odruchem, przycisnęła broń do podbródka Reeanny. – Jeden gwałtowniejszy oddech i koniec z tobą. Włączyć światła.

Dyszała ciężko, zakrwawiona, a jej ciało krzyczało z bólu. Miała nadzieję, że poczuje satysfakcję, widząc piękną twarz Reeanny w sińcach i krwi, płynącej ze złamanego nosa. Lecz na razie czuła tylko lęk.

– I tak z tobą skończę – zapowiedziała.

– Nie – odparła Reeanna stalowym głosem, rozciągając usta w cudownym uśmiechu. – Sama to zrobię. – Wykręciła Eye nadgarstek ręki, w której trzymała broń, aż wylot dotknął jej własnej szyi.

– Nie cierpię klatek. – I z uśmiechem pociągnęła za spust.

– Jezu Chryste. – Ciało Reeanny jeszcze się trzęsło, kiedy Eye trudem zwlokła się z niej i wstała. Obróciła bezwładne ciało Williama, wyszarpnęła mu z kieszeni przenośny videokom. William jeszcze oddychał, lecz nic jej to nie obchodziło.

Ruszyła do drzwi.

– Odezwij się, odezwij się! – krzyczała do mikrofonu, gorączkowo włączając aparat. – Roarke – rozkazała. – Gabinet. – Przygryzła z rozpaczą wargi, ponieważ wyświetlił się odmowny komunikat.

Linia zajęta. Proszę czekać lub za chwilę ponowić próbę.

– Boczna linia, sukinsynu. Jak tu się włącza boczną linię? – Przyspieszyła kroku, przechodząc w lekko utykający bieg, nie zdając sobie sprawy, że płacze.

W napowietrznym korytarzu usłyszała zbliżający się odgłos kroków, ale nawet się nie zatrzymała.

– Dallas, Boże święty.

– Idź tam. – Przebiegła obok Feeneya, prawie nie słysząc jego gorączkowych pytań przez burżę przerażenia, jaka rozszalała się w jej głowie. – Peabody, chodź ze mną. Pospiesz się.

Dotarła do windy, wcisnęła guzik.

– Szybciej, szybciej.

– Dallas, co się stało? – Peabody dotknęła jej ramienia i została odepchnięta. – Krwawisz. Poruczniku, wszystko w porządku?

– Roarke, o Boże, błagam. – Gorące łzy, płynące już strumieniami, oślepiały ją. W panice czuła zalewający jej skórę pot.

Ona go zabija. Zabije go.

Peabody odruchowo wyciągnęła broń. Obie wpadły do windy.

– Górne piętro, wschodnie skrzydło! – krzyknęła Eye. Już, już!

Prawie rzuciła videokomem w Peabody. – Włącz w tym gównie boczną linię.

– Jest uszkodzony. Ktoś nim chyba rzucił. Kto ma zabić Roarke”a?

– Reeanna. Nie żyje, ale go teraz zabija. – Nie mogła złapać tchu.

Jej płuca odmawiały posłuszeństwa. – Powstrzymamy go. Cokolwiek kazała mu zrobić, powstrzymamy go. – Zwróciła oszalałe oczy w stronę Peabody. – Nie może go dostać.

– Powstrzymamy go. – Peabody wyskoczyła przed nią, zanim drzwi otworzyły się do końca.

Eye wyprzedziła ją, mimo swoich obrażeń. Przerażenie dodawało jej sił. Szarpnęła gwałtownie drzwi, zaklęła i przycisnęła dłoń do czytnika.

Omal go nie przewróciła, kiedy stanął na progu.

– Roarke. – Wtuliła się w niego, jakby chciała wejść w jego ciało.

– O Boże, nic ci nie jest? Żyjesz?

– Co się stało? – Przytulił ją mocno, czując, że cała drży. Ale odsunęła się, objęła dłońmi jego twarz, wpatrując się w jego oczy.

– Spójrz na mnie. Używałeś tego? Testowałeś te gogle?

– Nie. Eye…

– Peabody, rzuć się na niego, jeśli wykona jakiś podejrzany ruch. Wezwij ambulans. Trzeba mu zrobić skanowanie mózgu.

– Akurat mi zrobicie, ale wezwij ambulans, Peabody. Tym razem zawieziemy ją do szpitala, nawet gdybym ją miał ogłuszyć.

Eye cofnęła się o krok, łapiąc oddech i przypatrując mu się uważnie. Nie czuła nóg. Zastanawiała się, jakim cudem jeszcze może stać.

– Nie używałeś tego?

– Przecież mówię, że nie. – Przejechał ręką włosy. – To ja tym razem miałem być ofiarą? Mogłem się domyślić. – Odwrócił się, ale zaraz spojrzał przez ramię, ponieważ Eye uniosła broń.

– Och, odłóż to cholerstwo. Nie zabiję się. Jestem tylko wkurzony. Niewiele brakowało, by mi się wymknęła. Wszystko zaczęło się kleić dopiero pięć minut temu. „Doktum.” Doktor od umysłu – wyjaśnił. – Takiego pseudonimu używała, biorąc udział w grach. Ciągle go używa, ciągle gra. Mathias łączył się z nią mnóstwo razy w ciągu całego roku przed swoją śmiercią. Dokładnie przyjrzałem się też danym na temat stacji. Tej, którą dostałem od nich i seryjnych. Nie ukryli tego dość głęboko.

– Wiedziała, że w końcu to znajdziesz. Dlatego właśnie… – Eye urwała i wciągnęła powietrze, czując, jak strasznie dudni jej w głowie.

– Dlatego przygotowała ci specjalne gogle.

– Mogłem się zabrać do ich testowania, gdyby mi nikt nie przeszkodził. – Pomyślał o Mayis, uśmiechając się nieznacznie.

– Nie sądzę, żeby Ree zbytnio się przyłożyła do zmiany danych. Wiedziała, że ufałem jej i Williamowi.

– To nie William – w każdym razie nie z własnej woli. Tylko skinął głową, spoglądając na jej poszarpaną koszulę i czerwone plamy.

67
{"b":"102676","o":1}