Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Gry, pomyślała. Być może wszystko ograniczało się do gier, a ona nie przyjrzała się zbyt dokładnie zasadom i graczom.

– Co jest złego w tym, kim się jest naprawdę?

– Nie wszystkim to wystarcza. A taki rodzaj rozrywki przyciąga samotnych egocentryków.

– I fanatyków.

– Oczywiście… Połączenia elektroniczne, zwłaszcza podziemne, dają fanatykom otwarte forum. – Przez chwilę zastanawiał się, krojąc stek. – Poza tym spełniają ich potrzeby – edukacyjne, informacyjne, intelektualne. I dostarczają zupełnie nieszkodliwej rozrywki. Są legalne – przypomniał jej. – Nawet podziemnych linii nie kontroluje się zbyt dokładnie. A wynika to po prostu z faktu, że to prawie niemożliwe. I nieopłacalne.

– Departament Elektroniki je kontroluje.

– Do pewnego stopnia. Popatrz. – Nacisnął kilka klawiszy i wysłał obraz na jeden ze ściennych monitorów. – Widzisz? To tylko na swój sposób zabawny pastisz nowej wersji Camelota. Programu dla wielu użytkowników z opcją holograficzną – wyjaśnił. – Każdy chce być królem. A tu – wskazał na inny ekran – bardzo dosłowne ogłoszenie w sprawie poszukiwania partnera do programu Erotica – wirtualnej fantazji z obowiązkowym podwójnym zdalnym sterowaniem. – Uśmiechnął się, gdy zmarszczyła brew. – Jedna z moich spółek go produkuje. Jest dość popularny.

– Na pewno. – Nie pytała, czy sam go testował. Niektórych informacji nie potrzebowała. – Nie rozumiem. Można sobie wynająć partnera z licencją, prawdopodobnie tańszego niż cały ten program. Dostaje się żywy seks. Po co to komu?

– Fantazja, kochanie. Kontrola albo zrzeczenie się kontroli. Można odtwarzać ten program bez końca, w prawie nieskończonej liczbie wersji. To nastrój i psychika. Wszystkie fantazje są na tym oparte na sterowaniu nastrojem i psychiką.

– Nawet te szkodliwe – powiedziała powoli. – Czy nie na tym to wszystko polega? Maksymalna władza nad czyimś nastrojem i psychiką. Oni nawet tego nie wiedzą, że po prostu grają w grę. To im daje największego kopa. Trzeba mieć wybujałe ego i nie mieć sumienia. Mira mówi, że profil Jessa nie pasuje.

– Ach tak. To chyba spory problem.

Rzuciła mu przelotne spojrzenie.

– Nie jesteś zdziwiony.

– Kiedy mieszkałem jeszcze w Dublinie, nazywaliśmy takich ludzi borwielami – z połączenia boksera i skurwiela. Dużo gadania i zero jaj. Nigdy nie spotkałem borwiela, który by komuś puścił trochę krwi bez skamlenia.

Skończyła stek i odsunęła talerz.

– Wydaje mi się, że takie zabijanie jest bezkrwawe. Tchórzliwe. Borwielowate.

Uśmiechnął się.

– Dobrze powiedziane, ale borwiele nie zabijają, tylko gadają.

Musiała przyznać, że zaczyna się zgadzać z tą argumentacją. Wyglądało na to, że z Jessem Barrowem utknęła w martwym punkcie.

– Muszę mieć coś więcej. Jak długo to ci jeszcze zajmie?

– Aż skończę. Możesz obejrzeć dane o tej stacji wirtualnej.

– Potem do tego wrócę. Pójdę do biura Reeanny. Zostawię jej krótką wiadomość o Jessie, jeżeli jeszcze nie wróciła z obiadu.

– Doskonale. – Nie próbował jej tego odradzać. Wiedział, że Eye potrzebuje teraz ruchu, działania. – Wrócisz potem, czy zobaczymy się w domu?

– Nie wiem. – Świetnie wyglądał, pomyślała, w tym bombowym gabinecie, przy klawiaturze. Być może każdy chciałby zostać królem, ale Roarke był zadowolony będąc Roarke”em.

Popatrzył na nią i na chwilę zatrzymał wzrok.

– Tak, poruczniku?

– Jesteś dokładnie taki, jaki chcesz być. To sporo.

– Najczęściej. Ty też jesteś taka, jaką chcesz być.

– . Najczęściej – mruknęła. – Kiedy wyjdę od Reeanny, zobaczę, co słychać u Feeneya i Peabody. Może udało im się coś rozplątać. Dzięki za obiad i obsługę komputerową.

– Możesz mi się odwdzięczyć. – Wziął ją za rękę i wstał.

– Bardzo, bardzo chcę się z tobą kochać dziś wieczorem.

– Nie musisz prosić. – Zmieszana wzruszyła ramionami. – Jesteśmy małżeństwem i w ogóle.

– Powiedzmy, że ta prośba jest częścią fantazji. – Przysunął się, dotknął ustami jej ust i szepnął: – Pozwól mi się dziś zdobywać. kochana Eye. Pozwól mi sprawić ci niespodziankę, pozwól mi się… uwieść. – Położył dłoń na jej sercu i poczuł jego przyspieszone bicie.

– 0, proszę – rzekł cicho. – Już chyba zacząłem.

Drżały jej kolana.

– Dzięki. Tego właśnie potrzebuję, żeby skupić się na pracy.

– Dwie godziny. – Tym razem pocałunek trwał nieco dłużej.

– Nam też się coś później należy.

– Spróbuję. – Cofnęła się, póki jeszcze mogła i szybkim krokiem podeszła do drzwi. Już na progu odwróciła się i spojrzała na niego.

– Dwie godziny – powiedziała. – I będziesz mógł skończyć to, co zacząłeś.

Zamykając drzwi i idąc do windy, słyszała jego śmiech.

– Trzydzieste dziewiąte, zachód – poleciła i stwierdziła, że się

Tak, coś im się należało. Coś, co próbował im skraść Jess przy pomocy swojej paskudnej zabawki.

Nagle uśmiech zamarł jej na ustach. Czy na tym polegał cały problem? Czyżby była tak pochłonięta prywatną zemstą, że straciła z oczu coś ważnego? A może coś całkiem drobnego?

Gdyby Mira miała rację, a Roarke nie mylił się w swojej teorii o borwielu, to ona musiała się mylić. Musiała przyznać, że nadszedł czas, żeby się na chwilę zatrzymać i spojrzeć na wszystko jeszcze raz.

To była zbrodnia techniczna, pomyślała, ale nawet taka zbrodnia wymaga elementu ludzkiego: motywu, emocji, chciwości, nienawiści, zazdrości i władzy. Który z nich – albo które – był jądrem tej zbrodni? U Jessa widziała żądzę i głód władzy. Ale czy byłby zdolny zabić dla władzy?

Klatka po klatce odtworzyła w myślach jego reakcję na pokazane mu zdjęcia z prosektorium. Czy człowiek, który spowodował i pokierował taką śmiercią, reagowałby tak gwałtownie, gdyby stanął twarzą w twarz ze skutkami swoich działań?

Niewykluczone, uznała. Lecz nie pasowało to do jej obrazu sprawcy.

Przypomniała sobie, że Jess uwielbiał patrzeć na rezultaty swoich poczynań. Lubił śmiać się z nich w kułak i zapisywać je w rejestrze. Może miał inny rejestr, którego nie znalazła ekipa? Będzie musiała sama wybrać się do studia.

Zamyślona wysiadła z windy na trzydziestym dziewiątym piętrze, obrzuciła spojrzeniem przezroczyste, wzmocnione ściany laboratorium. Było cicho, system zabezpieczeń działał na pełnych obrotach, na co wskazywało wirowanie kamer omiatających całe wnętrze ostrzegawcze, czerwone mruganie detektorów ruchu. Jeśli pracowali tam jeszcze jacyś ludzie, wszyscy musieli być gdzieś pozamykani.

Położyła dłoń na czytniku, dostała potwierdzenie zgodności linii papilarnych. Wymówiła głośno swoje nazwisko, by podać próbkę głosu, po czym zapytała o drogę do gabinetu Reeanny.

Porucznik Eye Dallas, zezwolenie wejścia na poziom. Przejść w lewo, przez otwarte przejście napowietrzne, potem w prawo aż do końca. Gabinet Dr Ott znajduje się pięć metrów nad tym punktem. Powtarzanie procedury przed wstępem do gabinetu nie jest konieczne.

Zastanawiała się, czy to Roarke czy Reeanna udzielili jej z góry pozwolenia. Poszła według wskazówek. Przejście napowietrzne zrobiło na niej duże wrażenie – ze wszystkich stron rozpościerał się widok na miasto. Gdy spojrzała w dół, zobaczyła pod swoimi stopami życie tętniące na ulicy. Sącząca się muzyka pulsowała niezwykłą energią i Eye kwaśno pomyślała o idei muzykologów, by dawać laborantom entuzjazm do pracy. Czyż to nie jest jeszcze jeden przykład kierowania psychiką?

Minęła drzwi, na których widniał napis głoszący, że prowadzą do gabinetu Williama. Mistrz gier, pomyślała. A może skorzystałaby z jego opinii? Mógłby jej podsunąć jakąś hipotezę. Zapukała i zobaczyła, że mruga czerwone światełko sygnalizujące, że drzwi są zamknięte.

Przykro mi Williama Shaffera nie ma obecnie w gabinecie. Proszę zostawić nazwisko i wiadomość. Skontaktuje się jak najszybciej.

– Tu Dallas. Słuchaj, William, jeżeli będziesz miał kilka minut po obiedzie, chciałabym, żebyś rzucił na coś okiem. Idę teraz do gabinetu Reeanny i jeśli jej nie będzie, zostawię wiadomość. Będę w budynku, a później w domu, gdybyś miał dla mnie chwilę.

62
{"b":"102676","o":1}