Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Zaczekaj, Dallas. – Feeney wybiegł za nią, zostawiając na głowie Peabody nadzorowanie sprzątania i zapakowanie teczki.

Musimy porozmawiać.

– Moje biuro jest bliżej. – Zaklęła cicho, ponieważ odezwało się zranione kolano. Lodowy bandaż trzeba było już dawno zmienić, a na dodatek zaczęło jej dokuczać stłoczone biodro.

– Widzę że oberwałaś wczoraj w tym napadzie na Centrum kredytowe, co? – rzekł ze współczuciem zauważywszy, że Eye utyka. – Dałaś się opatrzyć?

– Później. Nie miałam czasu. Damy tej gnidzie godzinę na poskładanie żołądka do kupy, a potem znowu weźmiemy go w obroty. Jeszcze nie wołał o adwokata, ale chyba to zrobi. Zresztą nie będzie to miało znaczenia, jeżeli połączymy schematy mózgów z ofiarami.

– Z tym właśnie jest problem. Usiądź – poradził jej, kiedy weszli do jej biura. – Pozwól odpocząć nodze.

– To kolano – od siedzenia tylko sztywnieje. Co to za problem? – spytała, idąc po kawę.

– Nic nie pasuje. – Przyglądał się jej ponuro, gdy się odwróciła.

– Ani jeden nie pasuje do żadnego schematu z dysku. Mam dużo jeszcze nie zidentyfikowanych, ale mam też dane wszystkich ofiar. Brakuje tylko wyników z sekcji Devane, za to są z jej ostatnich badań lekarskich. Dallas, to nie pasuje.

Usiadła ciężko. Nie trzeba było pytać, czy był absolutnie pewien.

Feeney był dokładny jak domowy android, szperający we wszystkich zakamarkach w poszukiwaniu kurzu.

– W porządku, może ukrył to gdzie indziej. Mamy nakaz przeszukania studia i mieszkania?

– Właśnie to robią. Jeszcze nie dostałem meldunku.

– Mógł mieć jakiś schowek, jakąś bezpieczną skrytkę. – Zamknęła oczy. – Cholera, Feeney, po co miałby je trzymać, kiedy już z nimi skończył? Prawdopodobnie je zniszczył. Jest bezczelny, ale nie głupi. Wiedział, że to by był niezbity dowód.

– Rzeczywiście, to dość prawdopodobne. Jednak mógł je też zachować na pamiątkę. Ciągle się dziwię, jakie pamiątki ludzie zachowują. Pamiętasz tego gościa, który w zeszłym roku poćwiartował własną żonę? Zostawił sobie jej oczy, pamiętasz? W wieży stereo.

– Tak, pamiętam. – Skąd się wziął ten ból głowy? – zastanawiała się, odruchowo trąc skronie, by go usunąć. – Może więc będziemy mieli szczęście. Jeżeli nie, i tak już się nam udało. Złamaliśmy go.

– O to właśnie chodzi, Dallas. – Przysiadł na brzegu jej biurka i sięgnął do kieszeni po paczkę kandyzowanych migdałów. – Coś mi tu nie gra.

– Co to znaczy – coś tu nie gra? Przecież sam się przyznał.

– W porządku, przyznał się. Ale nie do morderstwa. – Feeney żuł w zamyśleniu słodkiego orzeszka. – Nie potrafię tego rozgryźć. Facet, który zbudował taki sprzęt, musi być błyskotliwy, trochę zakręcony, pochłonięty tym, co robi. Facet, którego właśnie prześwietlamy, właśnie taki jest, ale dodałbym też, że jest dziecinny. To dla niego zabawa, na której chce trochę zarobić. Ale morderstwo…

– Po prostu zakochałeś się w tej konsolecie.

– Zgadza się – przyznał bez wstydu. – On jest słaby, Dallas. I ma słaby żołądek. Poza tym, jak by się miał wzbogacić zabijając łudzi?

Zmarszczyła brew.

– Chyba nigdy nie słyszałeś o morderstwie na zlecenie.

– Ten chłopak jest na to za miękki. – Wziął następnego migdała.

– Gdzie motyw? Wyciągnął tych ludzi z kapelusza? Poza tym jeszcze jedna ważna rzecz: żeby ruszyć ich podświadomość, musiałby się do nich zbliżyć. Nie było go w żadnym z miejsc, gdzie popełniono te samobójstwa.

– Mówił coś o możliwościach zdalnego sterowania.

– Tak, jest dość sprytne zdalne sterowanie, ale nie działa na tę funkcję. Sama więc widzisz.

Zrezygnowana, opadła na krzesło.

– Nie napawasz mnie optymizmem, Feeney.

– Po prostu radzę ci pomyśleć. Jeśli rzeczywiście ma w tym swój udział, ma też pomocników. Albo mniejszy, przenośny aparat.

– Czy to by można wmontować do gogli wirtualnych?

Ten pomysł najwidoczniej go zaintrygował, bowiem jego posępne oczy rozjarzyły się nagle.

– Nie wiem na pewno. Potrzebuję trochę czasu, żeby to wyjaśnić.

– Mam nadzieję, że masz trochę czasu. On jest wszystkim, co udało mi się zdobyć, Feeney. Jeżeli nie można mu nic udowodnić, nie przyzna się do żadnego z tych morderstw. Zapuszkowanie go na dziesięć do dwudziestu lat za to, co na niego mamy, nie wchodzi w grę. – Westchnęła. – Pójdzie na badania psychiatryczne. Pójdzie na wszystko, co tylko da mu cień szansy. Może Mira będzie mogła coś poradzić.

– Wyślij go do niej po przerwie – zaproponował Feeney. – Niech go weźmie na kilka godzin, a ty zrób sobie sama przysługę – wróć do domu i trochę się prześpij. Jeszcze tu padniesz ze zmęczenia.

– Może masz rację. Zajmę się tym, pogadam z Whitneyem. Kilka godzin snu powinno rozjaśnić mi w głowie. Czegoś mi tu brakuje.

Ten jeden jedyny raz Summerseta nie było w pobliżu. Eye wkradła się do domu jak złodziej i utykając powlokła się na górę. W drodze do łóżka znaczyła swój ślad zrzucanymi po kolei częściami ubrania. Wreszcie z łapczywym westchnieniem padła na pościel.

Dziesięć minut później leżała na wznak, wpatrując się w sufit. Ból nie ustawał, a środek pobudzający, jaki wzięła kilka godzin wcześniej, nie przestał jeszcze działać. Ze zmęczenia kręciło jej się w głowie, lecz organizm wciąż przypominał bulgoczący wrzątek.

Sen nie nadchodził i była pewna, że nie nadejdzie.

Myślała o sprawie Jessa, składając kawałek po kawałku wszystkie elementy i rozsypując je z powrotem. Za każdym razem układanka wyglądała inaczej, aż w końcu zmieniła się w plątaninę faktów i teorii.

Z takim galimatiasem w głowie me miała po co iść do Miry.

Przyszło jej do głowy, że zamiast usiłować zasnąć, mogłaby wziąć gorącą kąpiel. Z tym pomysłem zerwała się z łóżka i chwyciła szlafrok. Poszła do windy, chcąc uniknąć spotkania z Summersetem, wysiadła na niższym poziomie, po czym weszła na ścieżkę ogrodową, która wiodła do solarium. Chwila kąpieli w lagunie – tego jej było trzeba.

Zrzuciła szlafrok i naga weszła do ciemnej wody. Staw był wyłożony prawdziwym kamieniem i otoczony wonnymi kwiatami. Gdy tylko dotknęła stopą powierzchni wody, poczuła, że jest rozkosznie ciepła. Usiadła na pierwszym schodku i zaprogramowała masaż wodny. Kiedy woda zaczęła szumieć i wirować, zajęła się programowaniem muzyki. Po chwili uznała jednak, że nie jest w nastroju do słuchania żadnych melodii.

Najpierw po prostu unosiła się na powierzchni, wdzięczna, że nie ma tu nikogo, kto mógłby usłyszeć jej jęki ulgi, gdy pulsujące strumienie poczęły koić jej obolałe ciało. Głęboko wciągnęła aromatyczną woń kwiatów. Z przyjemnością pozwoliła się unosić wodzie.

Zmęczenie i pobudzenie, które toczyły walkę w jej ciele, stopiły się w końcu w uczucie odprężenia. Uznała, że znacznie przecenia się rolę leków. To woda czyni prawdziwe cuda. Zaczęła płynąć, z początku leniwie, by rozgrzać i pobudzić mięśnie; potem bardziej energicznie, aby spalić resztki środka pobudzającego i ożywić się w bardziej naturalny sposób.

Stuknął wyłącznik czasowy i woda uspokoiła się. Eye dalej pływała, rozgarniając wodę jednostajnymi, rytmicznymi ruchami. Schodząc aż do czarnego, lśniącego dna, poczuła się jak embrion w łonie matki, po czym z głośnym jękiem zadowolenia wynurzyła się na powierzchnię.

– Pływasz jak ryba.

Instynktownie sięgnęła pod pachę, w poszukiwaniu broni, lecz trafiła tytko na nagi bok. Szybko zamrugała, by usunąć z powiek resztki wody; zobaczyła Reeannę.

– To banał. – Podeszła do brzegu. – Ale doskonale do ciebie pasuje. – Zsunęła buty, usiadła i włożyła nogi do wody. – Pozwolisz?

– Proszę. – Eye nie uważała się za przesadnie skromną, lecz zanurzyła się trochę głębiej. Nie cierpiała, gdy ktoś przyłapywał ją nagą. – Szukałaś Roarke”a?

– Nie, przed chwilą go widziałam. Są z Williamem na górze, w biurze Roarke”a. Właśnie wychodziłam na umówioną wizytę w salonie. – Pociągnęła się za swe piękne, rude loki. – Muszę coś zrobić z tą szczotą. Summerset powiedział, że tu jesteś, więc wpadłam na chwilę.

56
{"b":"102676","o":1}