Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Była szósta rano, kiedy wróciła na taras. Konsoleta została metodycznie rozebrana na czynniki pierwsze. Na błyszczącej podłodze leżały druty, płytki, dyski, kostki układów scalonych, napędy i panele poukładane w kupki, w których, jak przypuszczała, wszystko miało swoje miejsce.

Między nimi siedział ze skrzyżowanymi nogami Roarke w jedwabnej koszuli i eleganckich spodniach, pilnie wprowadzając dane do rejestru. Zauważyła, że związał włosy, by nie spadały mu na twarz. Był niezwykle skupiony i zaabsorbowany; jego ciemnoniebieskie oczy Q tak wczesnej godzinie wydawały się niedorzecznie przytomne.

– Mam – mruknął do Feeneya. – Sprawdzam teraz składniki. Widziałem już coś takiego. Bardzo podobnego. Służy do skalowania.

– Wyciągnął rejestr w stronę panelu nożnego konsolety. – Sam zobacz. Spod maszyny wyskoczyła ręka i chwyciła rejestr.

– Tak, to mogło być to. Kurwa mać, to mogło być to. Niech mnie szlag.

– Irlandczycy tak uroczo dobierają słowa.

Na dźwięk oschłego tonu Eye spod maszyny wyjrzała głowa Feeneya. Włosy stanęły mu dęba, jakby przy zabawie elektroniką sam się poraził prądem. Jego oczy błyszczały dzikim blaskiem.

– Hej, Dallas. Chyba to mamy.

– A czemu tak długo to trwało?

– Jaja sobie robisz? – Głowa Feeneya znów zniknęła.

Eye wymieniła z Roarkiem długie, poważne spojrzenie.

– Dzień dobry, poruczniku.

– Ciebie tu nie ma – powiedziała, mijając go. – Ja cię tu nie widzę. Feeney, co masz?

– To maleństwo ma kupę opcji – zaczął, wynurzając się z powrotem i siadając na profilowanym krześle konsolety. – Mnóstwo bajerów. Ale ten, do którego musieliśmy się dokopać przez różne zabezpieczenia, to prawdziwy skarb. – Znowu pogładził palcami gładką powierzchnię wypatroszonej konsolety. – Facet, który to projektował, mógłby być cholernie dobrym detektywem od elektroniki. Większość moich chłopaków nie umiałaby zrobić podobnych rzeczy. Widzisz, to kreatywność. – Pokiwał palcem. – To nie tylko tablice i normy. Kreatywność łamie różne granice. Ten gość przeszedł niejedną granicę. On ma to już we krwi. A to może nazwać chwalebnym ukoronowaniem swojego geniuszu.

Podał jej rejestr wiedząc, że spojrzy nieufnie na listę kodów i składników.

– Więc?

– Żeby się do tego dostać, trzeba było wielkiej sztuki. Do otwarcia trzeba hasła, wzoru jego własnego głosu, linii papilarnych. Było też kilka podwójnych zabezpieczeń. Godzinę temu omal się nie załamaliśmy, prawda, Roarke?

Roarke wstał i wepchnął ręce do kieszeni.

– Ani przez chwilę w ciebie nie wątpiłem, kapitanie.

– No. – Feeney wyszczerzył zęby w uśmiechu. Na wypadek, gdyby twoje modlitwy nie podziałały, stary, ja też się modliłem. Mimo to nie znam chyba nikogo, z kim chętniej poszedłbym do piekła.

– Nawzajem.

– Jeśli skończyliście swój taniec męskiej przyjaźni, może byście mi wytłumaczyli, co to, do cholery, jest?

– Skaner. Najbardziej skomplikowany, jaki widziałem poza pokojem, gdzie robi się badania.

– Badania?

Była to procedura, która przejmowała strachem każdego gliniarza. Musiał ją przejść każdy, ilekroć był zmuszony użyć broni nastawionej na maksimum, by zabić.

Chociaż schematy mózgów wszystkich nowojorskich gliniarzy są przechowywane w archiwum, w czasie badań robi się skanowanie. Żeby sprawdzić, czy nie ma żadnych nieprawidłowości, skaz czy uszkodzeń, które by mogły wpłynąć na decyzję o użyciu maksymalnej obrony. Wyniki porównuje się z ostatnimi, potem delikwenta bierze się na kilka wirtualnych przejażdżek, które wykorzystują dane z wyników skanowania. Paskudna metoda.

Feeney przeszedł to tylko raz i miał nadzieję, że już nigdy me będzie tego musiał robić.

– A więc udało mu się skopiować albo odtworzyć ten proces? – spytała Eye.

– Powiedziałbym, że on go ulepszył i to kilkakrotnie. – Feeney wskazał stos dysków. – Tu jest mnóstwo schematów fal mózgowych. Nie powinno być trudności z porównaniem ich ze schematami ofiar i zidentyfikowaniem.

Jednym z nich jest pewnie jej własny schemat, pomyślała. Jej umysł na dysku.

– Solidna robota.

– Rzeczywiście, perfekcyjna. I potencjalnie zabójcza. Nasz chłopak szczególną uwagę przywiązuje do wpływu na samopoczucie. Każda grupa nastrojów ma odpowiednik w postaci linii melodycznych – no wiesz, jest zapisana w postaci nut i akordów. Bierze melodię, poprawia ją i dostraja do, powiedzmy, odpowiedniej tonacji, żeby w ten sposób wpompować w ofiarę pożądaną reakcję, zmieniając stan jej umysłu za pomocą impulsów, których delikwent jest nieświadomy.

– Więc sięga im głęboko w mózgi. Działa na podświadomość.

– Jest otrzaskany z technikami medycznymi, o których mam niewielkie pojęcie, ale mniej więcej masz rację. Nastawia się zwłaszcza na bodźce seksualne – dodał Feeney. – To specjalność naszego magika. Muszę to jeszcze dokładnie rozpracować, ale mogę powiedzieć, że potrafił zaprogramować schemat fał mózgowych, dowolnie ustawić nastrój i mocno popchnąć umysł ofiary w wybranym kierunku.

– A zepchnąć z dachu? – zapytała.

– To ciężka sprawa, Dallas. Moim zdaniem na razie można mówić tylko o modyfikacjach nastroju, sugestiach. Jasne, jeśli ktoś wychylał się przez okno i myślał o tym, żeby skoczyć, to mogło dać mu ostateczny impuls. Ale zmusić umysł do zachowania zupełnie sprzecznego z dotychczasowym – na razie muszę to wykluczyć.

– Ale oni skakali, dusili się i wykrwawiali na śmierć – przypomniała niecierpliwie. – Może wszyscy mamy skłonności samobójcze zagrzebane gdzieś głęboko w podświadomości. A on znalazł sposób, żeby wydobyć je na powierzchnię.

– Musisz to omówić z Mirą, nie ze mną. Będę w tym jeszcze kopać. – Uśmiechnął się z nadzieją. – Po śniadaniu?

Powstrzymała zniecierpliwienie.

– Po śniadaniu. Jestem ci wdzięczna, Feeney, że poświęciłeś dla mnie całą noc i tak szybko udało ci się to zrobić. Ale musiałam mieć najlepszego speca.

– I miałaś. Ten gość, z którym się związałaś, też ni e jest najgorszy w te klocki. Zrobiłbym z niego przyzwoitego elektronika, gdyby tylko miał ochotę porzucić ten swój męczący styl życia.

– To pierwsza poważna propozycja, jaką dzisiaj słyszę. – Roarke uśmiechnął się. Wiesz, gdzie jest kuchnia, Feeney. Możesz skorzystać z autokucharza albo poprosić Summerseta, żeby ci przygotował coś, na co masz ochotę.

– W tych okolicach znaczy to: prawdziwe, świeże jajka. – Rozprostował zdrętwiałe kości, aż zatrzeszczały stawy. – Mam mu powiedzieć, żeby przygotował na trzy osoby?

– Zacznij sam – zaproponował Roarke. – Za chwilę przyjdziemy.

– Zaczekał aż Feeney wyjdzie, pogwizdując na myśl o jajkach po benedyktyńsku i naleśnikach z borówkami. – Wiem, że nie masz za dużo czasu.

– Trochę, jeśli masz mi coś do powiedzenia.

– Mam. – Rzadko czuł się niezręcznie. Prawie zapomniał, jak to jest, dopóki to uczucie go nie obezwładniło. – Feeney mówił, że jego zdaniem jest mało prawdopodobne, by ofiara działała wbrew swojemu charakterowi i zrobiła coś rażąco sprzecznego ze swoją osobowością.

Natychmiast zrozumiała, do czego zmierza, zdjęła ją ochota, by głośno zakląć.

– Roarke…

– Pozwól mi skończyć. To ja byłem facetem, który cię wziął wczoraj. Mieszkałem w jego skórze. Było to tak niedawno, że nie potrafię o tym zapomnieć. Zmieniłem go w kogoś innego, bo tak chciałem. I mogłem to zrobić. Pomogły mi w tym pieniądze i pewna potrzeba… ogłady. Ale on wciąż we mnie jest. Wczoraj wieczorem dość boleśnie przypomniał mi o swoim istnieniu.

– Chcesz. żebym cię za to znienawidziła albo obarczyła winą?

– Nie, chciałbym tylko, żebyś to zrozumiała. I żebyś zrozumiała mnie. Byłem takim człowiekiem.

– Ja też.

W jego oczach znów pojawiło się zakłopotanie.

– Boże, Eye.

– I to mnie przeraża. Budzę się w środku nocy i zastanawiam, co we mnie siedzi. Co dzień mnie to nęka. Wiem, kim byłeś, kiedy cię spotkałam i nic mnie to nie obchodzi. Wiem, że robiłeś różne rzeczy, łamałeś prawo, często żyłeś poza jego nawiasem. Ale jestem przy tobie.

53
{"b":"102676","o":1}