– Tak. – Peabody skrzywiła się, wciągając poszarpany rękaw munduru. – Nie mogę się już doczekać. – Nagle zachwiała się i popatrzyła na nią spod zmrużonych powiek. – Dallas, ile miałaś par oczu, kiedy tu wchodziłaś?
– Jedną. Zdaje się.
– Cholera. Teraz masz dwie. Chyba jedna z nas ma kłopot. – Po tych słowach padła Eye w ramiona.
Nie było chwili do stracenia. Wyciągnęła Peabody ze zgliszczy i przekazała ją ekipie medycznej, złożyła meldunek oficerowi dowodzącemu oddziałem ochrony, a potem przekazała te same informacje saperom. Między jednym a drugim meldunkiem popędziła medyków, by zajęli się Peabody, powstrzymując ich próby zbadania jej skanerem urazowym.
Roarke przebrał się już na wieczór, kiedy wpadła do domu.
Przerwał rozmowę z Tokio, którą prowadził przez ręczny videokom, i odwrócił się od kwiaciarzy układających w holu bukiety z białych i różowych malw.
– Co ci się stało?
– Nie pytaj. – Minęła go w biegu i pomknęła na górę.
Gdy wszedł za nią do sypialni i zamknął drzwi, pozbyła się już tego, co zostało z jej koszuli.
– Jednak zapytam.
– Jednak okazało się, że bomba nie była niewypałem. – Nie chcąc usiąść i zabrudzić mebli czymś, co oblepiało jej spodnie, zaczęła skakać na jednej nodze, próbując zsunąć but.
Roarke nabrał głęboko powietrza.
– Bomba?
– No, taki ładunek domowej roboty. Aż trudno uwierzyć. – Udało się jej uwolnić od drugiego buta i zaczęła ściągać poszarpane, brudne spodnie. – Jeden gość napadł na centrum kredytowe dwie przecznice od centrali policji. Idiota. – Rzuciła strzępy ubrania na podłogę, odwróciła się i chciała pobiec pod prysznic, ale w tym momencie Roarke złapał ją za ramię.
– Rany boskie. – Obrócił ją, żeby lepiej widzieć purpurowy siniec na jej biodrze. Był większy od jego dłoni. Prawe kolano spuchło jak balon; poza tym rozliczne siniaki okrywały jej ręce i ramiona. – Eye, wyglądasz potwornie.
– Powinieneś zobaczyć tamtego. Przynajmniej dzięki państwu będzie miał przez kilka łat dach nad głową i trzy posiłki dziennie. Muszę się doprowadzić do porządku.
Nie puścił jej, tylko spojrzał jej w oczy.
– Przypuszczam, że nie pozwoliłaś, by obejrzała cię ekipa medyczna
– Te rzeźniki? Uśmiechnęła się. – Nic mi nie jest, jestem tylko trochę poobijana. Jutro się tym zajmę.
– Będziesz miała szczęście, jeżeli jutro zdołasz się poruszać. Chodź.
– Roarke… – Skrzywiła się i utykając poszła za nim do łazienki.
– Siadaj. I bądź cicho.
– Nie ma na to czasu. – Usiadła, odwracając wzrok. – To może potrwać kilka godzin, zanim uda mi się pozbyć tego smrodu i sadzy. Chryste, ależ te domowe bomby śmierdzą. – Powąchała ramię i wykrzywiła się. – Siarka. – Spojrzała na niego podejrzliwie. – Co to jest?
Zbliżył się do niej z grubym opatrunkiem nasączonym czymś różowym.
– To najlepsze, co możemy w tej chwili zrobić. Przestań się kręcić. – Położył opatrunek na jej kolanie, przytrzymując go ręką, głuchy na jej protesty.
– To śmierdzi. Jezu. – Wolną ręką Roarke chwycił ją za brodę i uważnie popatrzył w jej czarną twarz. – Powtarzam się, ale mówię ci, że wyglądasz potwornie. Przytrzymaj to. – Lekko ścisnął jej podbródek. – Mówię poważnie.
– Dobrze już, dobrze. – Rozdrażniona przytrzymała opatrunek ręką, a Roarke podszedł do szafki. Szczypanie powoli ustawało. Nie chciała przyznać, że rwący ból w kolanie rzeczywiście stał się mniej dokuczliwy. – Co jest w tym opatrunku?
– Różne takie. To powinno zmniejszyć opuchliznę i znieczulić to miejsce na kilka godzin. – Wrócił ze szklanką jakiegoś płynu.
– Wypij to.
– Nic z tego. Żadnych leków.
Bardzo spokojnie położył jej dloń na ramieniu.
– Eye, jeżeli nie boli cię w tej chwili, to tylko wpływ adrenaliny. Ale zacznie i to jak diabli. Wiem, jak to jest, kiedy człowiek jest cały posiniaczony. Wypij.
– Nic mi nie będzie. Nie chcę… – Straciła dech, ponieważ ścisnął jej nos i wlał jej zawartość szklanki prosto do gardła.
– Gnojek – wykrztusiła, okładając go pięścią.
– Grzeczna dziewczynka. A teraz marsz pod prysznic. – Ustawił jej kojąco letnią temperaturę wody.
– Pożałujesz tego. Nie wiem jeszcze jak i kiedy, ale się zemszczę. – Utykając, weszła do kabiny, wciąż mrucząc pod nosem. – Sukinsyn. Będzie mi lał jakieś świństwa do gardła. Traktuje mnie jak ostatniego głupka. – Bezwiednie jęknęła z ulgą, czując na potłuczonym ciele strumień ciepłej wody.
Obserwował ją z uśmiechem, gdy oparła się o szklaną ścianę, nadstawiając twarz pod płynące strugi wody.
– Powinnaś włożyć coś luźnego i długiego. Może przymierzysz tę niebieską suknię do kostek od Leonarda?
– Idź cło diabła. Sama potrafię się ubrać. Może przestaniesz się na mnie gapić i pójdziesz popędzić swoich służących, co?
– Kochanie, to są teraz nasi służący
Zdusiła chichot i stuknęła dłonią w panel sterowania prysznica, uruchamiając schowany tam aparat.
– Centrum Zdrowia Brightmore – powiedziała do mikrofonu.
– Z recepcją na piątym piętrze. – Czekając na połączenie, jedną ręką rozprowadziła na włosach szampon. – Mówi porucznik Eye Dallas. Jest u was moja asystentka, posterunkowa Delia Peabody. Podajcie mi jej stan. – Przez pięć sekund słuchała standardowego komunikatu, po czym przerwała pielęgniarce. – To się dowiedzcie i to już. Chcę szczegółowo znać jej stan zdrowia i wierzcie mi, lepiej dla was będzie, jeśli nie zgłoszę się po to sama.
Tak minęła godzina; musiała przyznać, że była to względnie bezbolesna godzina. Czymkolwiek Roarke ją napoił, nie czuła się jak zwykle po lekach senna i bezradna, czego tak nie znosiła. Wręcz przeciwnie – była rześka, tylko lekko kręciło się jej w głowie.
Musiała też przyznać, przynajmniej przed sobą, że miał rację co do tej sukienki. Lekki materiał przyjemnie otulił jej skórę, a wszystkie siniaki zniknęły pod wysokim kołnierzem, zwężanymi rękawami i długim, sięgającym kostek dołem. Do sukni dodała brylant, który od niego dostała, jako symbol przeprosin za to, że na niego nawrzeszczała – choć prawdę mówiąc sam sobie na to zasłużył.
Z mniejszym zniecierpliwieniem niż zwykle zajęła się swoją twarzą i włosami. Oglądając się potem w trzyczęściowym lustrze stwierdziła, że rezultaty są wcale niezłe. Uważała, że udało jej się osiągnąć wygląd, który można nazwać eleganckim.
Gdy wyszła na taras na dachu, gdzie miał się odbyć występ Mavis, uśmiech Roarke”a potwierdził jej przypuszczenia.
– Otóż i jest – powiedział cicho, podchodząc do niej, biorąc jej dłonie i podnosząc je do ust.
– Zdaje się, że z tobą nie rozmawiam.
– Dobrze. – Pochylił się i uważając na jej obrażenia, pocałował ją.
– Lepiej się czujesz?
– Może. – Westchnęła, lecz nie wyrwała rąk z jego uścisku.
– Chyba będę musiała cię tolerować za to, co robisz dla Mavis.
– Oboje to dla niej robimy.
– Ja jeszcze nic nie zrobiłam.
– Wyszłaś za mnie – zauważył. – Co z Peabody? Słyszałem, że pod prysznicem rozmawiałaś z Centrum Zdrowia.
– Lekki wstrząs, stłuczenia i guzy. Była też w niewielkim szoku, ale jej stan już się ustabilizował. To ona złapała bombę. – Eye przypomniała sobie tę chwilę i odrobinę pobladła. – Ładunek odpalił jej prawie w rękach. – Zamknęła oczy, potrząsając głową. – Ale mnie przestraszyła. Myślałam, że będę musiała zbierać ją z podłogi kawałek po kawałku.
Jest dzielna i sprytna.
– Uczy się w końcu u najlepszego gliniarza. – Eye otworzyła oczy i zmierzyła go zimnym spojrzeniem.
– Wazeliniarstwem nie zmusisz mnie, żebym ci wybaczyła nafaszerowanie mnie jakąś chemią.
– No to znajdę coś innego, co cię zmusi.
Zdumiała go jej reakcja, bowiem Eve nagle objęła dłońmi jego twarz.
– Jeszcze o tym porozmawiamy, mój ty znawco.
– Kiedy tylko sobie życzysz, poruczniku.
Jednak nie uśmiechnęła się. Jej spojrzenie stało się bardziej przenikliwe.
– Jest jeszcze coś, o czym musimy porozmawiać. Poważnie.