Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Dostanę się do nich i dopóki tego nie rozwikłam, chcę, żeby było o tym cicho, jakby chodziło o tajemnicę służbową.

– Jasne. – Zawahała się przez chwilę. – Mam wrażenie, że Roarke ma tam tyle macek, że nie sposób będzie się dowiedzieć, co kto robi w danej chwili.

– To konflikt interesów i obie o tym wiemy. W tej sprawie narażam także twój tyłek.

– Przykro mi, ale się nie zgadzam. Sama troszczę się o swój tyłek. Jest narażony tylko wtedy, gdy na to pozwolę.

– Zauważyłam i doceniam.

– Mogłabyś więc też zauważyć, że ja również jestem fanem Areny.

Eye zatrzymała się, popatrzyła na nią i wybuchnęła śmiechem.

– Jeden czy dwa bilety?

– Dwa. Może mi się poszczęści.

Wymieniły uśmiechy, gdy nagle powietrze rozdarł jazgot syreny.

– Niech to szlag, gdybyśmy wyszły pięć minut wcześniej albo później, ominęłaby nas ta atrakcja.

Eye wyciągnęła broń, obracając się na pięcie. Alarm włączył się w centrum kredytowym tuż na wprost niej.

– Co za głupek atakuje centrum dwa kroki od centrali policji? Oczyść ulicę, Peabody – rozkazała. – Potem zabezpiecz tylne wyjście.

Pierwszy rozkaz był właściwie niepotrzebny, bowiem wszyscy piesi rozbiegli się w poszukiwaniu schronienia. Eye wyszarpnęła nadajnik, wysłała standardową prośbę o posiłki, po czym skoczyła w stronę automatycznych drzwi.

W środku panowało straszne zamieszanie. Dzięki temu, że ludzie przedzierali się do wyjścia, a ona w przeciwną stronę, była w miarę bezpieczna pod ich osłoną. Jak w większości centrów kredytowych, sala była nieduża, pozbawiona okien, otoczona kasami, które były umieszczone dość wysoko, dla wygody klientów i dyskrecji. Tylko jedną z kas obsługiwał człowiek: w pozostałych trzech siedziały androidy, które natychmiast po wybuchu paniki automatycznie się wyłączyły.

Jedyną pracującą tu istotą ludzką była kobieta, z wyglądu dwudziestokilkuletnia, z krótko przyciętymi czarnymi włosami, w tradycyjnym, białym kombinezonie. Jej twarz miała wyraz autentycznego przerażenia, ponieważ ręce, które sięgały przez otwór okienka, trzymały ją za gardło.

Człowiek, który zaciskał palce na jej szyi, groził jej równocześnie czymś, co wyglądało na ładunek wybuchowy domowej produkcji.

– Zabiję ją. Cholera, wepchnę jej to do gardła.

Groźba nie przestraszyła Eye. Nie przeraził jej też opanowany ton, jakim została wypowiedziana. Wykluczyła możliwość, że facet jest pod wpływem środków chemicznych albo jest zawodowcem. Po wyglądzie jego zniszczonych dżinsów i koszuli oraz niechlujnego zarostu wywnioskowała, że ma do czynienia z doprowadzonym do ostateczności biedakiem miejskim.

– Ta dziewczyna nic ci nie zrobiła. – Po szybkim wejściu do budynku, Eye zbliżyła się wolnym krokiem. – To nie jej wina. Może byś ją puścił.

– Każdy mi coś zrobił. Każdy jest częścią systemu. – Szarpnął nieszczęsną kasjerkę, jeszcze bardziej wyciągając jej głowę przez okienko. Zaklinowały się jej ramiona, a twarz lekko zsiniała. – Nie podchodź – powiedział cicho. – Nie mam nic do stracenia. Nie mam dokąd iść.

– Dusisz ją. Jeśli zginie, stracisz żywą tarczę. Wyluzuj się trochę. Jak ci na imię?

– Imiona są gówno warte. – Ale rozlunił uchwyt, tak że młoda kasjerka mogła nabrać powietrza. – Liczy się tylko forsa. Wyjdę stąd z torbą kredytów i nikomu nic się nie stanie. Po prostu następnym razem zrobią ich więcej.

– To nie takie proste. – Eye ostrożnie posunęła się o następne trzy kroki, nie spuszczając go z oka. – Wiesz, że stąd się me wydostaniesz. Ulica jest już zablokowana, budynek otoczony przez ochronę. Jezu, stary, cały teren roi się od gliniarzy o każdej porze dnia i nocy. Mogłeś sobie wybrać lepsze miejsce.

Kątem oka dostrzegła, że Peabody wślizgnęła się tylnym wejściem i zajęła pozycję. Żadna z nich nie mogła ryzykować strzału, dopóki miał w rękach kasjerkę i ładunek.

– Jeżeli to upuścisz albo nawet za bardzo się spocisz, może wybuchnąć. Wszyscy w środku zginą.

– No to wszyscy zginiemy. To i tak bez znaczenia.

– Puść tę dziewczynę. Jest zwykłą urzędniczką. Próbuje zarobić na życie.

– Ja też próbowałem.

Spostrzegła to w jego oczach ułamek sekundy za późno. Bezdenną rozpacz. W mgnieniu oka podrzucił wysoko bombę. Całe życie mignęło jej przed oczami, gdy puściła się sprintem i rzuciła na podłogę. Spóźniła się o włos.

Właśnie kiedy zasłoniła rękami głowę przed wybuchem, tandetnie wykonana kula potoczyła się do rogu, podskoczyła i znieruchomiała.

– Niewypał. – Niedoszły złodziej zaśmiał się cicho – Zaskoczona?

– Eye zerwała się na nogi. I wtedy zaatakował.

Nie miała czasu, żeby wycelować ani nawet strzelić bez mierzenia. Zaatakował ją, uderzając z całej siły, jak taranem. Poleciała plecami na kasy samoobsługowe. Dopiero teraz nastąpił wybuch – eksplozja bólu w jej głowie, kiedy biodrem trafiła w twardą krawędź. Cudem nie wypuściła broni z ręki. Miała nadzieję, że trzask, który usłyszała, to tylko łamiący się tam laminat, a nie kość.

Chwycił ją w ramiona, co mogło wyglądać jak miłosny uścisk, który okazał się jednak zadziwiająco skuteczny. Zablokował jej broń, przypierając ją do kasy, tak że nie mogła poruszać się wokół własnej osi, tylko z trudem przesunęła ciężar ciała w bok.

Runęli na podłogę. Nieszczęśliwie znalazła się pod jego szczupłym, konwulsyjnie prężącym się ciałem, które na niej ciężko wylądowało. Uderzyła łokciem w płytkę w podłodze, uwalniając kolano i podstępnie zadając mu cios. Wkładając w to więcej siły niż techniki, walnęła go kolbą w skroń.

Cios okazał się skuteczny. Wywrócił oczy białkami do góry i opadł na nią bezwładnie. Zsunęła go z siebie, podnosząc się na kolana.

Zdyszana, walcząc z mdłościami, których dostała, gdy jej żołądek zderzył się z jakąś kościstą częścią jego ciała, Odgarnęła włosy z oczu. Peabody także klęczała, z bombą w jednej a bronią w drugiej ręce.

– Nie mogłam strzelić. Pobiegłam po bombę. Myślałam że sama dasz sobie radę.

– Świetnie, po prostu ślicznie. – Wszystko ją bolało a na widok swojej asystentki z bombą w dłoni zaczęło jej pulsować w skroniach.

– Nie ruszaj się.

– Nie ruszam się. Nawet nie oddycham.

– Trzeba wezwać saperów. Przynieś pojemnik.

– Właśnie miałam… – Peabody urwała i zbladła jak widmo.

– Cholera, Dallas, to się robi gorące.

– Rzuć to! W tej chwili! Kryj się. – Eye złapała jedną ręką bezwładne ciało i pociągnęła nieprzytomnego za kasę, przywarła do niego i zakryła głowę rękami.

Powietrzem wstrząsnęła eksplozja. Eye poczuła falę gorąca i Bóg wie co posypało się na nią. Automatyczny czujnik przeciwpożarowy włączył alarm, ostrzegając pracowników i klientów, by spokojnie i pojedynczo opuścili budynek. Z sufitu trysnęły strugi lodowatej wody.

Wdzięczna, że nie czuje większego bólu i wszystkie części ciała ma chyba na miejscu, złożyła podziękowania opatrzności.

Kaszląc w gęstym dymie, wypełzła spoza resztek kasy.

– Peabody! Jezu! – Zachłysnęła się, przetarła szczypiące oczy i czołgała się dalej, stwierdziwszy, że podłoga jest teraz mokra i lepka. Coś gorącego oparzyło ją w rękę, więc zaklęła. – Peabody, gdzie jesteś, do cholery?

– Tutaj. – Słabej odpowiedzi towarzyszył suchy kaszel. – Chyba jestem cała.

Stojąc na czworakach, zobaczyły się wreszcie przez zasłonę z dymu i strumieni wody. Popatrzyły na swoje czarne twarze. Eye wyciągnęła rękę i słabym ruchem klepnęła ją kilka razy po głowie.

– Włosy ci się paliły – wyjaśniła.

– Dzięki. Co z tym dupkiem?

– Ciągle nieprzytomny. – Eye przysiadła na piętach i przeprowadziła szybkie oględziny. Nie zauważyła krwi, co było niemałą ulgą. Miała na sobie ubranie, choć całe było w strzępach. – Wiesz, zdaje mi się, że ten budynek należy do Roarke”a.

– No to pewnie będzie wkurzony. Dym i woda to najgorsze świństwo.

– Wiem. Co za pieprzony dzień. Niech się tym zajmą gliny od kredytów. Dzisiaj wieczorem urządzam przyjęcie.

43
{"b":"102676","o":1}