Drżącymi dłońmi zakrył usta.
– Podbiegłem i zacząłem robić mu masaż serca, próbowałem go reanimować. Zdaje się, że zachowywałem się jak szaleniec. Przecież nie żył i widziałem to. Mimo to usiłowałem wyciągnąć go z wody, ale to spory mężczyzna, a ja się cały trząsłem i zrobiło mi się niedobrze. – Upierścienionymi rękami złapał się za żołądek. – Wezwałem karetkę.
Jeśli pozwoli mu się teraz rozkleić, nie dowie się niczego. Nie mogła mu podać środków uspokajających, zanim nie pozna wszystkich faktów.
– Wiem, że to dla pana trudne, panie Foxx. Przykro mi, że musimy mówić o tym właśnie teraz, ale proszę mi wierzyć, tak będzie lepiej.
– Wszystko w porządku. – Foxx sięgnął po szklankę wody, którą przyniósł mu robot. – Mogę mówić dalej.
– Proszę mi powiedzieć, w jakim nastroju był wczoraj wieczorem Fitzhugh. Mówił pan, że gryzła go sprawa sądowa.
– Zgadza się, martwił się, ale nie był przygnębiony. Zdenerwowała go jakaś policjantka, która była świadkiem w sprawie. – Wypił łyk wody, potem następny.
Eve postanowiła nie wspominać, że to ona jest tą policjantką.
– Poza tym czekało go kilka kolejnych spraw, w których musiał opracować linię obrony. Widzi pani, często miał zbyt obciążony umysł, by mógł spać.
– Dzwonił ktoś do niego lub on do kogoś?
– Oczywiście. Często przynosił pracę do domu. Wczoraj wieczorem spędził kilka godzin w swoim biurze na piętrze. Wrócił do domu około wpół do szóstej i pracował prawie do ósmej. Zjedliśmy kolację.
– Wspominał o czymś, co go gnębi, poza sprawą Salvatoriego?
– Owszem, martwiła go jego waga. – Foxx uśmiechnął się blado.
– Fitz nie znosił tyć, choćby o funt. Rozmawialiśmy o jego programie ćwiczeń i możliwości wzbogacenia pracy nad ciałem, gdy będzie miał chwilę czasu. Obejrzeliśmy komedię w salonie, a potem, jak już mówiłem, poszliśmy spać.
– Kłóciliście się?
– Kłóciliśmy?
– Ma pan sińce na ramieniu, panie Foxx. Czy pan i pan Fitzhugh biliście się wczoraj wieczorem?
– Nie. – Zbladł jeszcze bardziej, a w oczach znów błysnęły mu łzy, zwiastując kolejną falę szlochu. – Nigdy nie dochodziło między nami do rękoczynów. Owszem, od czasu do czasu zdarzała się nam kłótnia, jak to między ludźmi. Te sińce…, może uderzyłem się o wannę, kiedy próbowałem…
– Czy pan Fitzhugh utrzymywał stosunki z kimś jeszcze, poza panem?
Zapuchnięte oczy spojrzały na nią chłodno.
– Jeśli ma pam na myśli innych kochanków, to nie. Byliśmy sobie wierni.
– Kto jest właścicielem tego mieszkania?
Twarz Foxxa stężała, a jego głos zabrzmiał zimno.
– Dziesięć lat temu zostało zapisane na nas obydwu. Wcześniej należało do Fitza.
Teraz należy do ciebie, pomyślała Eve.
– Przypuszczam, że pan Fitzhugh był człowiekiem zamożnym. Wie pan, kto dziedziczy jego majątek?
– Poza kilkoma zapisami na cele charytatywne, ja jestem jedynym spadkobiercą. Sądzi pani, że mógłbym go zabić dla pieniędzy?
W jego tonie było więcej niesmaku niż zgrozy. – Kto pani dał prawo wchodzić do mojego domu o tej porze i zadawać mi tak obrzydliwe pytania?
– Muszę znać na nie odpowiedź, panie Foxx. Jeśli nie zadam go teraz, będę musiała to zrobić w komisariacie, a nie sądzę, żeby tam czuł się pan lepiej. Czy pan Fitzhugh kolekcjonował noże?
– Nie. – Foxx zamrugał zdumiony, po czym zapadł się w fotelu.- Ja zbieram noże. Mam sporą kolekcję antyków. Zarejestrowanych – dodał szybko. – Wszystkie wpisane w odpowiednie rejestry.
– Ma pan w kolekcji nóż z rękojeścią z kości słoniowej, o prostym ostrzu, długości około sześciu cali?
– Tak, to dziewiętnastowieczna robota, z Anglii. – Zaczął łapać spazmatycznie powietrze. – Tego właśnie użył? Wziął mój nóż, żeby… Nigdzie go nie widziałem. Widziałem tytko Fitza w wannie. Zrobił to moim nożem?
– Zabrałam nóż jako dowód. Musimy poddać go testom, panie Foxx. Wydam panu pokwitowanie.
– Nie chcę żadnych kwitów. Nie chcę widzieć tego noża. – Ukrył twarz w dłoniach. – Fitz, jak mógł to zrobić moim nożem?
Znów wstrząsnął nim płacz. Eye usłyszała hałasy dochodzące sąsiedniego pokoju i domyśliła się, że przyjechali „zamiatacze.”
– Panie Foxx – powiedziała, wstając. – Funkcjonariusz przyniesie panu jakieś ubranie. Muszę pana poprosić, żeby został pan tu trochę dłużej. Może kogoś wezwać?
– Nie, nikogo. Nikogo nie chcę.
– Nie podoba mi się to, Peabody – mruknęła Eye w drodze na dół do samochodu. – Ni stąd, ni zowąd Fitzhugh wstaje w środku nocy, bierze zabytkowy nóż i robi sobie kąpiel. Zapala świece, włącza muzykę, potem podcina sobie żyły. Bez żadnego powodu. Facet u szczytu kariery, cholernie bogaty, z luksusową chatą, klienci walą do niego drzwiami i oknami, a on postanawia ze sobą skończyć?
– Nie rozumiem samobójstw. Chyba nie potrafię wczuć się w położenie ludzi, którzy się do tego posuwają.
Eye rozumiała. Sama rozważała kiedyś taką możliwość, podczas swojego pobytu w stanowych przytułkach i wcześniej, w mrocznych czasach, gdy śmierć wydawała się jedynym wyzwoleniem od piekła, jakim było jej życie.
Dlatego właśnie nie mogła się pogodzić z samobójstwem kogoś takiego jak Fitzhugh.
– Nie ma tu motywu, w każdym razie jak dotąd nie poznaliśmy jeszcze żadnego. Mamy jednak pokrwawionego kochanka, który kolekcjonuje noże i który odziedziczy niemałą fortunę.
– Myśli pani porucznik, że Foxx mógł go zabić? – dumała na głos Peabody, kiedy zjechały do podziemnego parkingu. – Fitzhugh był prawie dwa razy większy od niego. Nie dałby się zabić bez walki, a nie było żadnych śladów szarpaniny.
– Ślady można zatrzeć – odparła Eye. – Foxx miał sińce, poza tym, jeżeli Fitzhugh był pod działaniem narkotyków albo innych środków chemicznych, mógł w ogóle nie stawiać oporu. Zobaczymy, co będzie w raporcie z toksykologii.
– Dlaczego chce pani, żeby to było zabójstwo?
– . Wcale nie chcę. Chcę tylko znaleźć w tym jakiś sens, a samobójstwo nie pasuje mi do tej układanki. Być może Fitzhugh nie mógł zasnąć, być może wstał. Ktoś korzystał z pokoju rekreacyjnego. Lub chciał, żeby pokój sprawiał wrażenie, że z niego korzystano.
– Nigdy nie widziałam czegoś podobnego – powiedziała Peabody, wspominając pokój do relaksu. – Tyle zabawek w jednym miejscu. Ten wielki fotel ze wszystkimi przyrządami, ekran w ścianie, stanowisko do programów wirtualnych, korektor samopoczucia. Korzystała pani kiedyś z korektora samopoczucia, poruczniku?
– Roarke ma coś takiego. Nie lubię tego. Wolę, żeby nastrój zmieniał mi się naturalnie, nie chcę go programować. – Eye zauważyła jakąś postać siedzącą na masce jej samochodu i syknęła. – Tak jak na przykład teraz. Czuję, że nastrój mi się zmienia. Chyba za chwilę szlag mnie trafi.
– Proszę, Dallas i Peabody znów razem. – Nadine Furst, czołowa reporterka Kanału 75, ześliznęła się z wdziękiem z samochodu. – Jak tam miesiąc miodowy?
– To moja prywatna sprawa – warknęła Eye.
– Hej, myślałam, że jesteśmy kumplami. – Nadine mrugnęła do Peabody.
– Nigdy nie zmarnowałaś okazji, żeby wykorzystać naszą znajomość w swoich materiałach, kumplu.
– Dallas. – Nadine rozłożyła ręce; były wyjątkowo piękne. – Zamykasz mordercę i kończysz znaną, poruszającą ludzi sprawę w czasie własnego wieczoru panieńskiego, na który byłam zaproszona – to przecież bomba. Ludzie nie tylko mają prawo o tym wiedzieć, oni się tego domagają. Oglądalność od razu wzrosła. A teraz, ledwie wróciłaś, już masz coś dużego. Co z tym Fitzhughem?
– Nie żyje. Mam sporo pracy, Nadine.
– Daj spokój, Eye. – Nadine szarpnęła ją za rękaw. – Po tym, co razem przeszłyśmy? Uchyl przynajmniej rąbka tajemnicy.
– Klienci Fitzhugha będą sobie musieli poszukać innego adwokata. To wszystko, co ci mogę powiedzieć.
– Daj spokój. Wypadek, zabójstwo, co się stało?
– Prowadzimy dochodzenie – odparła krótko Eye, wstukując kod w zamek.
– Peabody?
Peabody tylko się uśmiechnęła i wzruszyła ramionami, więc Nadine mówiła dalej.