Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Pani porucznik, zdaje się, że mamy coś na stronach pornograficznych.

– Peabody, do diabła, co ty masz na sobie?!

Jej podwładna, rumieniąc się, spojrzała na cienki kwiecisty szlafroczek z szafy McNaba, który włożyła, by nie krępował jej ruchów.

– Yyy… no… to szlafrok.

– Bardzo twarzowy – wtrącił się Roarke.

Rumieniec Peabody ogarnął całą twarz. Zmieszana dziewczyna zaczęła się bawić jaskraworóżowymi klapami.

– Och, dziękuję, naprawdę włożyłam go, bo mundur… Nie mogłam…

– Daruj sobie – ucięła Eye. – Co macie?

– Od tego przeglądania stron aż mnie oczy rozbolały. Notowałam pseudonimy. Ludzie, nie uwierzylibyście, jakie kretyńskie ksywy wymyślają sobie niektórzy faceci. Sądząc po tym, co znalazłam w jego profilu, doszłam do wniosku, że nasz ptaszek wybrał sobie coś bardziej klasycznego. Zaczęłam od Srebrny. Po prostu takie…

– Tak, rozumiem. Znalazłaś jego adres?

– Cóż, my…

Na ekranie pojawił się McNab, który bez ceregieli odepchnął

Peabody na bok. Nie miał na sobie szlafroka. Ani koszuli.

– Tu zaczęła się zabawa. Te zboczki często zabezpieczają swoje dane, zwłaszcza ci, którzy mają rodziny i dobrze płatną pracę. Nie chcą, żeby inni wiedzieli, że się podniecają, oglądając pornosy. Ale kiedy zabrałem się za tego Srebrnego, komputer rozgrzał się do czerwoności. Nikt nie robi aż takiego halo, i to na legalnych stronach. Serwer przeadresowujący odsyłał mnie z Hong-

– kongu do Pragi, z Pragi do Chicago, a stamtąd do Vegas i tak dalej.

– Streszczaj się, McNab, dobrze?

– Nawet nie jestem w połowie. Nie ma mowy, żebym na moim sprzęcie dotarł do prawdziwego źródła. Przenosimy się do biura w elektronicznym. Mam tam lepszy komputer, może uda się go namierzyć. Nie mogę powiedzieć, jak długo to potrwa. Zaraz wychodzimy.

– Nie. Pracujesz od szesnastu, siedemnastu godzin, to wystarczy. – Zapewne niecały ten czas poświęcił na sprawy natury służbowej. – Zostań w domu. Sama nad tym posiedzę.

– Bez obrazy, pani porucznik, ale do tego trzeba mieć sporą wiedzę techniczną. Nie złamie pani tych wszystkich zabezpieczeń, do tego potrzebna jest magia.

Roarke wszedł na wizję i włączył się do rozmowy.

– McNab – powiedział na przywitanie i to wystarczyło.

– No tak, spoko, poradzicie sobie. Zaraz prześlę to, co mam. Tak jak mówiłem, znaleźliśmy Srebrnego na legalnych stronach. Niektóre są całkiem ostre, ale mieszczą się w normie. Na razie nie trafiliśmy na nic paskudnego, ale do końca jeszcze daleko.

– Dobra robota. Zasłużyliście na przerwę.

– Właśnie sobie zrobiliśmy. – Nie opanował uśmiechu. – Jesteśmy wypoczęci i zregenerowani.

– Dzięki za szczerość – rzuciła oschle Eye. – Prześlij dane ni domowy komputer Roarke”a. – Przerwała połączenie i odeszl kawałek, by przemyśleć to, co usłyszała. – Zostawiam to tobie zwróciła się do męża. – Przerwij, kiedy uznasz, że masz dosy… a rano przekaż wszystko Feeneyowi lub McNabowi. Wiem, że masz inne sprawy na głowie.

– Jakoś sobie poradzę.

– A, zapomniałam ci powiedzieć. Jutro mam konferencję prasową. Może i ty powinieneś zwołać coś takiego?

– Już to zrobiłem. Nie martw się o mnie, Eye.

– A kto ci powiedział, że się martwię? – Usłyszała krótki sygnał dobiegający z gabinetu Roarke”a. – Są dane od McNaba.

Dokładnie zbadała linkę. Teraz, kiedy wiedziała, gdzie i jak szukać, wszystko wydawało się proste. Na dzień przed tym, jak Werner doznał „ataku serca”, Yost kupił za gotówkę jedmi długość. Sklep jubilerski mieścił się w Georgetown i od siedem dziesięciu pięciu lat służył najbardziej wyrobionym klientom.

Eye wyobraziła sobie, że tamtego dnia Yost zaszedł też do kilku innych sklepów, by sprawić sobie drobne prezenty. Sprawdziła biura podróży, firmy zajmujące się wynajmem luksusowych środków transportu oraz pięć najlepszych hoteli w okolicy wschodniego Waszyngtonu.

Poleciła, by komputer wyszukał nazwiska figurujące na wszystkich listach.

W oczekiwaniu na wyniki zrobila sobie jeszcze jedną kawę i postanowiła dać przemęczonym oczom chwilę odpoczynku. Zawsze się zastanawiała, jak ci trutnie z elektronicznego znoszą to niekończące się ślęczenie przed komputerami. Przeniosła się na fotel do spania, zamknęła oczy i zaczęła się zastanawiać nad tym, co ma jeszcze zrobić.

Odnaleźć sklepy jubilerskie, hotete, firmy wynajmujące samochody. W Londynie i we wschodnim Waszyngtonie. Postarać się o pozwolenie na zlokalizowanie Fredy i Mollie Newman. Pewnie nie dadzą, ale i tak poproszę. Przygotować się do tej idiotycznej konferencji prasowej. Złapać doktor Mirę i sprawdzić, jak idzie praca nad profilem. Zapytać Feeneya, co z linką.

Pośrednicy w handlu nieruchomościami. Prywatne posiadłości.

Tym zajmie się Roarke. Laboratorium. Dorwać Dickheada.

Kostnica. Sprawdzić, czy można przekazać krewnym szczątkiJonaha Talbota.

Lepiej zajrzę do Roarke”a. Ciekawe,jak mu idzie. Zajrzę do niego minutkę, postanowiła. Była to ostatnia myśl, zanim zapadła w sen.

W ciemność.

Dreszcze. Nie z powodu ciemności, ale chłodu. Strach to zinma jak lód skóra okrywająca jej drobne kruche kości, drżące, tak że prawie słyszy ten bezradny, głuchy odgłos.

Nie ma się gdzie schować. Nigdy nie miała. Nie przed nim. Nadchodzi. Słyszy jego ciężkie, nieśpieszne kroki, coraz wyraźniej, już jest przed jej sypialnią. Spogląda w stronę okna i zastanawia się, co by było, gdyby tak wstała z łóżka, rzuciła się w dół przez okno. Spadając, byłaby wolna.

Śmierć to wolność.

Za bardzo się boi. Bardziej boi się spadania niż tego, co za chwilę stanie się w jej pokoju.

Ma przecież tylko osiem lat.

Drzwi otwierają się, koszmar w koszmarze, ciemność wkracza w ciemność, jego sylwetka wyraźnie odcina się od półmroku korytarza. Postać bez twarzy.

Tatuś wrócił do domu. Przyszedł prosto do ciebie, dziecinko.

Błagam, nie. Błagam.

Ta prośba pozostała krzykiem w jej głowie. Nie wypowiedziała jej. I tak by go to nie powstrzymało, byłoby jeszcze gorzej. Jeśli to w ogóle możliwe.

Czuje na sobie jego dłonie. Skradają się pod kołdrą, niczym ogromne pająki, dotykają jej zimnej skóry. Było gorzej, po stokroć gorzej, kiedy robił to tak powoli, a potem…

Zacisnęła powieki, chciała uciec myślami, gdziekolwiek byle dalej od niego. Coś jej nie pozwala, powstrzymuje ją. Nie wystarczy. że ją hańbi, że się nad nią znęca.

Skrzywdził ją. Wiedział, jak bardzo. Ścisnął jej palce, aż zaczęła płakać. Jego oddech stawał się cięższy, powietrze wypełniak) obrzydliwe podniecenie.

Niegrzeczna dziewczynka.

Próbowała go odepchnąć, skurczyć się, zmniejszyć na tyle. by nie mógł w nią wejść. Teraz już głośno go błagała, zbyt przerażona, zbyt zdesperowana, by się powstrzymać. Wołała. Z jej gardła wydobył się jeden długi rozdzierający krzyk bólu, rozpaczy, kiedy brutalnie się w nią wcisnął i zaczął penetrować.

Jej oczy zaszły łzami, otworzyła je. Nie mogła opanować płaczu. Sztywna z przerażenia, patrzała na ojca, na jego zmieniającą się twarz. Rysy zamazały się

To Yost ją gwałcił. To Yost zacisnął jej na szyi srebrny drut. Choć nie była już bezbronnym dzieckiem, ale dojrzałą kobietą, policjantką, nie potrafiła go powstrzymać.

Nie ma czym oddychać. Brakuje jej powietrza. Na skórze, w miejscu, gdzie linka przecięla delikatną tkankę, czuje cienką, zimną strużkę krwi. W głowie ogłuszający szum, jak gdyby krzyczał cały świat.

Wyrywa się, szarpie, próbuje pomóc sobie pięściami, paznokciami, zębami. Na nic. Jest przygwożdżona.

– Eve, obudź się, Eve.

Roarke trzymał ją w objęciach, ale ona nadal tkwiła uwięziona w swoim przerażającym śnie. Patrzył w jej dzikie niewidzące oczy, czuł paniczne bicie jej serca. Była taka chłodna.

Wołał ją, przytulał w nadziei, że może dzięki temu ją rozgrzeje. Jej przerażenie trzymało go za gardło. Strach, niczym wściekły pies, zacisnął szczękę i nie wypuszczał ich obojga.

Miotała się w jego ramionach, walczyła, z trudem łykając powietrze jak tonący. W końcu zdesperowany, nie wiedząc, co robić, zaczął ja całować, jak gdyby wierzył, że może pomóc jej oddychać.

36
{"b":"102534","o":1}