Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Jeszcze jednemu mądrali świata tego. Zauważyłam, jednak że jakiś cień przemknął po jego twarzy, skurcz, który na chwilę zmarszczył jego dolne powieki.

– No i co?

– Hm… – Wpatrywał się w zdjęcie.

– Tak?

– Ten facet wygląda trochę jak jeden obwieś, który mi kiedyś zalazł za skórę. Ale może dlatego, że tymi pytaniami przypomniała mi go pani. Do diabła, nie wiem. – Położył zdjęcie na ladzie. – Muszę zamykać.

– Kto? Kto to był?

– Niech pani posłucha, to jest szmatławe zdjęcie. Gościu wygląda na nim jak mnóstwo łysiejących facetów. To wszystko.

– Co pan miał na myśli mówiąc, że ktoś tam panu zalazł za skóry Kiedy?

– To dlatego byiem taki wkurzony na Grace. Gościu, który tu pracowali przed nią, wyniósł się nie mówiąc nawet do widzenia, potem Grace rzuciła pracę, a niedługo po tym, ten właśnie facet. On i Grace pracowali na pół etatu, ale byli moimi jedynymi pracownikami. Brat był akurat w Stanach i tam tego roku prowadziłem ten interes zupełnie sam…

– Kim on był?

– Nazywał się Fortier. Niech się zastanowię. Leo. Leo Fortier. Pamiętam, bo mam kuzyna, który ma na imię Leo.

– Pracował tutaj wtedy, kiedy Grace Damas?

– No tak. Nająłem go na miejsce faceta, który się zwolnił, nim Grace zaczęła tu pracować. Podzieliłem im godziny, bo pomyślałem, że jak któreś z nich nie przyjdzie, to będę miał kłopoty tylko przez pół dnia. A potem oboje się zwolnili. Cholera, wtedy to się zrobiło zamieszanie! Fortier pracował tutaj może przez rok, może półtora, potem po prostu przestał przychodzić. Nawet nie oddał mi kluczy. Musiałem zaczynać od zera. Nie chcę już nawet o tym mówić…

– A co może mi pan o nim powiedzieć?

– To łatwe pytanie. Nic. Zobaczył ogłoszenie na oknie i wszedł z ulicy i mówiąc, że chce się zatrudnić na pół etatu. Przychodził wtedy, kiedy go potrzebowałem, wcześnie rano na otwarcie sklepu i późnym wieczorem, żeby zamknąć i posprzątać, i miał doświadczenie w ćwiartowaniu mięsa. Okazał się naprawdę dobrym pracownikiem. No, nieważne, zatrudniłem go. W czasie dnia miał jakąś inną pracę. Wyglądał na równego gościa. Był naprawdę i spokojny. Robił, co do niego należało i nigdy nie otwierał ust. Cholera, ja nawet nie wiedziałem, gdzie mieszka.

– Jak układało się między nim a Grace?

– Nie mam zielonego pojęcia. Jak ona przychodziła, to jego już nie było, a potem, kiedy on przychodził, to jej już nie było. Nie wiem, czy oni w ogóle się znali.

– I wydaje się panu, że mężczyzna z tego zdjęcia wygląda jak Fortier?

– Jak on i każdy inny łysiejący facet, który jest dumny z resztki swoich włosów,

– Wie pan, gdzie Frotier jest teraz?

Potrząsnął głową.

– Zna. pan kogoś o nazwisku St. Jacques?

– Nie.

– A Tanguay?

– Brzmi jakby pedalsko…

Głowa mi pękała i zaczynało drapać mnie w gardle. Zostawiłam swoją wizytówkę.

38

Kiedy przyjechałam do domu, zastałam Ryana palącego przed wejściem do mojego domu. Nie marnował czasu.

– Nie sposób przemówić ci do rozsądku, prawda? Nikomu się nie udaje. Zachowujesz się jak duchy z indiańskich tańców. Uważasz, że jak ubierzesz się w odpowiednią sukienkę, odtańczysz taniec, to stajesz się kuloodporna.

Jego twarz nabiegła krwią, a na skroniach widziałam małe, pulsujące naczynia krwionośne. Pomyślałam, że w tym momencie komentarz nie byłby mądrym posunięciem.

– Czyj to był samochód?

– Sąsiadki.

– Ciebie to wszystko bawi, Brennan?

Nic nie powiedziałam. Ból rozprzestrzenił się z tyłu głowy i objął ją całą, a suchy kaszel jasno wskazywał, że mój system immunologiczny będzie miał gości.

– Czy na tej planecie jest ktoś, kto może przemówić ci do rozsądku?

– Wejdziesz na kawę?

– Dlaczego ci się wydaje, że możesz sobie zniknąć i zostawić innych na lodzie? Życie tych facetów naprawdę nie polega na chronieniu twojego tyłka, Brennan. Dlaczego do cholery do mnie nie zadzwoniłaś, albo na pager?

– Zadzwoniłam.

– Nie mogłaś poczekać dziesięć minut?

– Nie wiedziałam, gdzie jesteś ani jak długo cię nie będzie. Pomyślałam, że i tak szybko wrócę. No i, do cholery, wróciłam.

– Mogłaś zostawić wiadomość.

– Napisałabym Wojnę i pokój, gdybym wiedziała, że jesteś taki przewrażliwiony. – Wiedziałam, że to nieodpowiedni zarzut.

– Przewrażliwiony? – Jego głos stał się lodowaty i opanowany. – Pozwól, że ci przypomnę. Pięć, może siedem kobiet zostało brutalnie zamordowanych i okaleczonych w tym mieście. Ostatnie morderstwo miało miejsce trzy tygodnie temu. – Liczył na palcach. – Jedna z tych kobiet, a właściwie jej część znalazła się w twoim ogrodzie. Jakiś psychol miał twoje zdjęcie w swoich pikantnych zbiorach. Facet zniknął. Samotnik, który zbiera noże i pornografię, chodzi do prostytutek i lubi kroić małe zwierzęta na kawałki, dzwonił do twojego mieszkania. Śledził twoją najlepszą przyjaciółkę. Ona już nie żyje. Została zakopana ze zdjęciem twej córki. Ten samotnik też zniknął.

Po chodniku przechodziła jakaś para. Spuścili wzrok i przyspieszyli kroku. Byli chyba zażenowani, widząc kłótnię kochanków.

– Ryan, wejdź do środka. Zrobię kawę. – Miałam zachrypnięty głos i mówienie zaczynało być bolesne.

Podniósł rękę w geście poirytowania, z palcami szeroko rozstawionymi, po czym upuścił ją wzdłuż ciała. Oddalam kluczyki sąsiadce, podziękowałam za możliwość skorzystania z jej samochodu i weszliśmy z Ryanem do mieszkania.

– Bezkofeinową czy normalną?

Nim zdążył odpowiedzieć, odezwał się jego pager i oboje aż podskoczyliśmy.

– Lepiej ci zrobi bezkofeinowa – stwierdziłam. – Wiesz, gdzie jest telefon…

Nasłuchiwałam, brzęcząc kubkami i udając, że nie słucham.

– Ryan. – Chwila ciszy. – No. – Chwila ciszy. – Zalewasz. – Dłuższa chwila ciszy. – Kiedy? – Znowu cisza. – Dobrze. Zaraz tam będę.

Stanął w drzwiach kuchni i się nie ruszał. Jego twarz była spięta. Moja temperatura, ciśnienie krwi i tempo skurczów serca zaczęły rosnąć. Opanuj się. Nalałam dwa kubki kawy, z trudem opanowując drżenie ręki. Czekałam, aż coś powie.

– Złapali go.

Moja ręka zastygła, czajnik zawisł w powietrzu.

– Tanguaya?

Pokiwał głową. Odstawiłam czajnik. Powoli wyjęłam mleko, wlałam trochę do swojego kubka i zaproponowałam Ryanowi. Powoli. Potrząsnął głową. Odstawiłam karton do lodówki. Powoli. Wzięłam łyk. No już. Mów.

– Mów.

– Usiądźmy.

Przeszliśmy do dużego pokoju.

– Aresztowali go dwie godziny temu, kiedy jechał na wschód Czterysta Siedemnastą. Radiowóz SQ zobaczył jego rejestrację i zatrzymali go.

– To Tanguay?

– Tak. Odciski się zgadzają.

– Jechał do Montrealu?

– Na to wygląda.

– O co go oskarżają?

– Na razie o posiadanie otwartej butelki alkoholu w jadącym pojeździe. Kretyn był wystarczająco głupi, żeby zacząć butelkę Jim Beama i położyć ją na tylnym siedzeniu. Skonfiskowali też trochę magazynów porno. Myśli, że to o to chodzi. Niech się teraz chłopak poci.

– Gdzie był?

– Utrzymuje, że był w domku letniskowym w Gatineau. Odziedziczonym po ojcu. I podobno łowił tam ryby. Chłopaki wysyłają już ekipę, żeby przetrząsnęli ten domek.

– Gdzie teraz jest?

– W Pathernais.

– Jedziesz tam?

– Muszę. – Wziął głęboki oddech, przygotowując się do starcia. Ja nie miałam ochoty oglądać Tanguaya.

– Okej.

Miałam sucho w ustach, a po moim ciele rozlewała się ospałość. Spokój? Uczucie, które od dłuższego czasu było dla mnie tylko pustym słowem.

– Katy przyjeżdża – powiedziałam, śmiejąc się nerwowo. – Dlatego… Dlatego wieczorem wyszłam z domu.

– Twoja córka?

Pokiwałam głową.

– Nie w czas.

– Myślałam, że może znajdę coś. Ja… nieważne.

Przez kilka sekund oboje milczeliśmy.

– Cieszę się, że już po wszystkim. – Gniew opuścił Ryana. Wstał. – Chcesz, żebym wpadł, kiedy skończę z nim rozmawiać? To może być późno.

96
{"b":"101658","o":1}