Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Zachęcona tym, spuściłam lewą nogę z łóżka i zaczęłam ją bardzo powoli opuszczać ku podłodze. Wtedy w drzwiach mignął cień i moja noga zastygła w pół drogi, a wszystkie mięśnie zesztywniały mi ze strachu.

To już koniec, pomyślałam. W swoim własnym łóżku. Sama. Przed domem czterech gliniarzy, nieświadomych niczego. Przed oczyma stanęły mi tamte cztery kobiety, ich kości, ich twarze, ich wypatroszone ciała. Przetykaczka. Figurka. Nie! krzyknął głos w mojej głowie. Nie ja. Proszę. Nie ja. Ile razy zdążę krzyknąć, nim się na mnie rzuci? Nim uciszy krzyki jednym pociągnięciem ostrza po moim gardle? Czy wystarczy, żeby zaalarmować policjantów na zewnątrz?

Moje oczy szaleńczo miotały się w tę i z powrotem, jak ślepia zwierzęcia w potrzasku. Ciemna masa wypełniła przestrzeń za szybą w drzwiach. Ludzka sylwetka. Leżałam niema, nieruchoma, nie będąc nawet w stanie dobyć z siebie swoich ostatnich krzyków.

Sylwetka zawahała się, jakby niepewna swojego następnego ruchu. Była zbyt rozmazana, żeby można zobaczyć jakieś szczegóły. Widziałam tylko postać w drzwiach. Jedynych drzwiach. Boże! Dlaczego nie trzymam w domu pistoletu?

Minęło kilka strasznie długich sekund. Może tamten nie widzi zarysu mojego ciała na brzegu łóżka. Może stamtąd pokój wyglądał na pusty. Czy miał latarkę? Czy włączy światło?

Mój umysł wyrwał się z paraliżu. Czego uczyli na lekcjach samoobrony? Biegnij, jeśli możesz. Nie mogę. Jeśli jesteś przyparta do muru, walcz, aby wygrać. Gryź. Kłuj palcami. Kop. Zrań go! Zasada numer jeden: Nie pozwól mu znaleźć się na tobie! Zasada numer dwa: Nie daj mu się zaskoczyć. Tak. Zaskocz go. Gdyby udało mi się dostać do którychś drzwi wyjściowych, gliny z samochodu mogłyby mnie uratować.

Moja lewa noga była już na podłodze. Cały czas leżąc na plecach, prawą nogę też zaczęłam przesuwać ku krawędzi łóżka, milimetr po milimetrze, okręcając się na pośladkach. Obie nogi miałam już na ziemi, kiedy sylwetka wykonała gwałtowny ruch i oślepiło mnie światło.

Moja ręka natychmiast powędrowała do oczu i rzuciłam się do przodu, desperacko próbując odepchnąć intruza na bok i uciec z sypialni. Moja prawa noga zaplątała się w prześcieradle i jak długa rozłożyłam się na dywanie. Szybko przeturlałam się na lewo i podniosłam się na czworaki, starając się znaleźć twarzą do atakującego. Zasada numer trzy: Nigdy nie odwracaj się plecami.

Postać stała cały czas po drugiej stronie pokoju, trzymając rękę na włączniku światła. Dopiero teraz miała twarz. Twarz zdradzającą jakieś wewnętrzne cierpienie, przyczyn którego mogłam tylko się domyślać. Twarz, którą znałam. Wyraz mojej własnej twarzy zmieniał się jak w kalejdoskopie. Przerażenie. Rozpoznanie. Zmieszanie. Nasze oczy spotkały się i długo się w siebie wpatrywałyśmy. Żadna z nas się nie ruszyła. Żadna nic nie mówiła. Wpatrywałyśmy się w siebie uporczywie. Krzyknęłam.

– Cholera, Gabby! Ty głupia suko! Co ty wyprawiasz? Co Ja ci zrobiłam? Ty suko! Ty cholerna suko!

Usiadłam na piętach, położyłam ręce na uda i nawet nie próbowałam powstrzymać łez spływających mi po twarzy i szlochu wstrząsającego ciałem.

25

Kołysałam się, szlochając i krzycząc. Mówiłam bezładnie, a w połączeniu ze szlochem, moje słowa brzmiały zupełnie niespójnie. Wiedziałam, że to mój głos, ale nie miałam siły, żeby go powstrzymać. Niezrozumiały bełkot dobywał się z moich ust, a ja kołysałam się, szlochałam i krzyczałam.

Szybko szlochanie wygrało z krzykami i zredukowane zostało do stłumionego chlipania. Po raz ostatni wzdrygnęłam się spazmatycznie, przestałam się kołysać i przeniosłam uwagę na Gabby. Ona też płakała.

Stała przy drzwiach, jedną rękę zaciskała kurczowo na gniazdku, a drugą przyciskała do piersi. Jej palce to się zaciskały, to rozluźniały. Jej pierś opadała ciężko za każdym razem, kiedy nabierała powietrza, a łzy spływały jej po twarzy. Kwiliła cicho i w ogóle się nie ruszała, jeżeli nie liczyć tej jednej drżącej ręki.

– Gabby? – Załamał mi się głos i wyszło “-by?".

Skinęła sztywno głową, a okalające jej bladą twarz dredy aż podskoczyły, i Zaczęła cicho chlipać, jakby starała się powstrzymać łzy. Wyglądało na to, że nie była w stanie mówić.

– Jezu Chryste, Gabby! Zwariowałaś? – wyszeptałam, będąc już w stanie jako tako nad sobą zapanować. – Co ty tu robisz? Dlaczego nie zadzwoniłaś?

Chyba zastanawiała się nad drugim pytaniem, ale próbowała odpowiedzieć na pierwsze.

– Musiałam… z tobą porozmawiać.

Po prostu wpatrywałam się w nią. Starałam się znaleźć tę kobietę przez, trzy tygodnie. Unikała mnie. Było wpół do piątej rano, a ona po prostu włamała się do mojego mieszkania i sprawiła, że postarzałam się przynajmniej o dziesięć lat.

– Jak tu weszłaś?

– Ciągle mam klucze. – Znowu łapczywie łapała oddech, ale tym razem już ciszej i wolniej. – Od zeszłego lata.

Zdjęła rękę z gniazdka i pokazała klucz wiszący na małym łańcuszku. Czułam wzrastający we mnie gniew, ale wyczerpanie wzięło górę.

– Nie teraz, Gabby.

– Tempe, ja…

Posłałam je spojrzenie, które miało ją zmrozić. W odpowiedzi spojrzała na mnie pytająco, nie rozumiejąc.

– Tempe, nie mogę iść do domu.

Jej oczy były ciemne i okrągłe, a ciało spięte. Wyglądała jak antylopa odcięta od stada i zapędzona w ślepy zaułek. Ogromna antylopa, niemniej jednak przerażona.

Bez słowa wstałam, z szafy w przedpokoju wyjęłam ręcznik i pościel i położyłam je na łóżku dla gości.

– Porozmawiamy rano, Gabby.

– Tempe, ja…

– Rano.

Kiedy zasypiałam, wydawało mi się, że słyszę, jak wystukuje jakiś numer. Nie miało to znaczenia. Jutro.

I rzeczywiście rozmawiałyśmy. Całymi godzinami. Nad miseczkami z płatkami kukurydzianymi i talerzami spaghetti. Sącząc ogromne ilości cappucino. Rozmawiałyśmy zwinięte w kłębek na kanapie i w czasie długich spacerów po Ste. Catherine. To był weekend słów, większość z nich wylewała się Gabby. Najpierw byłam przekonana, że po prostu się rozkleiła. W niedziela wieczorem nie byłam już taka pewna.

Ekipa zjawiła się późnym rankiem w sobotę. Z uprzejmości najpierw zadzwonili, przyjechali bez fanfar i pracowali szybko i wydajnie. Przyjęli obecność Gabby jako rzecz normalną. Wsparcie przyjaciółki po przerażającej nocy. Powiedziałam Gabby, że ktoś wtargnął do ogrodu, ale nie wspomniałam o głowie. Miała dosyć swoich zmartwień. Ekipa odjechała, żegnając mnie podnoszącymi na duchu słowami:

– Niech się pani nie martwi, doktor Brennan. Złapiemy sukinsyna. Wszystko będzie dobrze.

Sytuacja Gabby była równie nieprzyjemna jak moja. Jej były informator zaczął ją śledzić. Był wszędzie. Czasami widywała go na ławce w parku. Niekiedy śledził ją na ulicach. W nocy kręcił się przy St. Laurent. Chociaż teraz nie zgadzała się z nim rozmawiać, i tak cały czas koło niej się kręcił. Trzymał się z dala, ale nigdy nie spuszczał z niej oka. Podejrzewała, że dwa razy był w jej mieszkaniu.

Kiedy spytałam: “Gabby, jesteś pewna?", tak naprawdę miałam na myśli: “Gabby, zaczynasz się sypać?"

– Zabrał coś?

– Nie. Przynajmniej tak sądzę. W każdym razie nic nie zauważyłam. Ale Jestem pewna, że grzebał w moich rzeczach. Wiesz, po czym to poznać. Niczego nie brakuje, ale wszystko jest troszkę inaczej. Jakby poprzesuwane.

– Dlaczego nie odpowiadałaś na moje telefony?

– Przestałam odbierać telefony. Dzwonił kilkanaście razy na dzień. a jak podnosiłam słuchawkę, to cisza. To samo z automatyczną sekretarką. Mnóstwo rozłączeń. Po prostu przestałam jej używać.

– Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś?

– I co miałabym powiedzieć? Jestem śledzona? Zrobiłam z siebie ofiarę? Nie potrafię sobie dać rady z własnym życiem? Podejrzewam, że gdybym go zaczęła traktować jak larwę, którą jest, to przestałby się mną interesować Odwaliłby się i w poczwarkę przekształciłby się już gdzieś indziej…

65
{"b":"101658","o":1}