Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Więc jest na zewnątrz! odpowiedziałam, cały czas rozdygotana. Być może, przyznał mózg, więc nie jest jeszcze tak źle. Zapal jakieś światła, pokaż, że coś się dzieje w mieszkaniu i każdy sęp się stąd ulotni.

Starałam się przełknąć ślinę, ale usta były zbyt suche. Zdobyłam się na odwagę i włączyłam światło w przedpokoju, a po chwili wszystkie inne między przedpokojem a sypialnią. Nigdzie ani śladu intruzów. Kiedy usiadłam na brzegu łóżka, trzymając w ręku nóż, znowu to usłyszałam. Stłumione uderzenie, brzęk. Wzdrygnęłam się, prawie się raniąc.

Ośmielona przeświadczeniem, że w mieszkaniu nikogo nie ma, pomyślałam: W porządku, sukinsynu, tylko się rusz, to zadzwonię po gliny.

Wróciłam do drzwi balkonowych wychodzących na boczny dziedziniec, tym razem szłam szybko. Ten pokój ciągle był nie oświetlony, więc jeszcze raz odchyliłam brzeg zasłony i wyjrzałam na zewnątrz, śmielej niż przedtem

Wszystko wyglądało tak samo. Niejasno znajome kształty, niektóre poruszane przez wiatr. Uderzenie, brzęk! Wzdrygnęłam się odruchowo, a potem pomyślałam: Ten dźwięk nie dobiega od drzwi, tylko skądś dalej.

Przypomniałam sobie o reflektorze na bocznym dziedzińcu i ruszyłam się, żeby znaleźć włącznik. Nie czas, by myśleć o tym, że sąsiedzi się zdenerwują. Włączyłam światło i wróciłam do zasłony. Reflektor nie był silny, ale w jego świetle wystarczająco wyraźnie widać było dziedziniec.

Deszcz przestał padać, ale zerwał się wiatr. W snopie światła tańczyła delikatna mgiełka. Nasłuchiwałam przez chwilę. Nic. Kilkakrotnie przebiegłam wzrokiem przestrzeń w polu widzenia. Nic. Zuchwale wyłączyłam alarm, otworzyłam drzwi balkonowe i wytknęłam głowę na zewnątrz.

Po lewej stronie, koło muru stał czarny, dorodny świerk, ale żaden obcy kształt nie czaił się w jego gałęziach. Uderzenie. Brzęk. Nowa fala strachu.

Bramka. Te odgłosy wydaje bramka. Spojrzałam na nią właśnie w momencie, kiedy wracała na miejsce. Patrzyłam jak wiatr nią porusza, na tyle, na ile pozwala zamykający ją rygiel. Uderzenie. Brzęk.

Czując się upokorzona, wyszłam na dziedziniec i podeszłam do bramki. Dlaczego nigdy wcześniej nie odkryłam tego dźwięku? Potem ponownie się wzdrygnęłam. Zniknęła kłódka. Czy to Winston zapomniał ją założyć i zamknąć bramę po skoszeniu trawy za nią? Na pewno.

Dopchnęłam silnie bramę i przesunęłam rygiel tak daleko, jak się dało, i odwróciłam się w stronę drzwi.

Wtedy usłyszałam inny dźwięk, cichszy i stłumiony.

Spojrzałam w stronę, z której dobiegł, i zobaczyłam w swoim zielniku jakiś obcy przedmiot. Jak dynia nabita na patyk, wystawał z ziemi. To wiatr poruszający tą plastikową płachtą powodował cichy szelest.

Tknęło mnie przerażające przeczucie. Nie wiedząc, dlaczego to wiem, czułam, co jest pod plastikową płachtą. Nogi mi się trzęsły, kiedy szłam przez trawę. W końcu szarpnęłam plastik.

Widok sprowokował mdłości i odwróciłam się, żeby zwymiotować. Wytarłam ręką usta, a potem rzuciłam się do domu, zatrzasnęłam drzwi i zamknęłam je, po czym ponownie uruchomiłam system alarmowy.

Wyszperałam numer, chwiejnym krokiem podeszłam do telefonu i zmusiłam się, żeby wystukać właściwe cyfry. Podniesiono słuchawkę przy czwartym sygnale.

– Przyjedź tutaj, proszę. Od razu!

– Brennan? – Zachrypnięty. – Co się k…?

– Natychmiast, Ryan! Już!

24

Galon herbaty później leżałam zwinięta na bujanym fotelu Birdiego, patrząc tępo na Ryana. Prowadził już trzecią rozmowę, tym razem osobistą, mówiąc komuś, że trochę mu to zajmie. Sądząc po tym co mówił, jego rozmówca nie był zachwycony. Trudno.

Histeria popłaca. Ryan przyjechał w niecałe dwadzieścia minut. Przeszukał mieszkanie i dziedziniec, po czym zadzwonił do CUM, żeby przysłali radiowóz do obserwacji budynku. Potem Ryan włożył worek i jego mrożącą krew w żyłach zawartość do większego worka, zakleił go i położył na podłodze w rogu w jadalni. Powiedział, że zabierze go do kostnicy. Ekipa miała przyjechać do mnie rano. Byliśmy w dużym pokoju, ja siedziałam i sączyłam herbatę, a Ryan przechadzał się i mówił.

Nie wiedziałam, co działało na mnie bardziej uspokajająco: gorąca herbata czy Ryan. Prawdopodobnie nie herbata. Tak naprawdę, to potrzebowałam alkoholu. Sama dokładnie nie wiedziałam jakiego. Ten pomysł kusił mnie coraz bardziej. Tak naprawdę, chciałam się napić różnych rzeczy. Opróżnić butelkę do dna. Zapomnij o tym, Brennan. Zakrętka jest na miejscu i tak pozostanie.

Popijałam herbatę i przyglądałam się Ryanowi. Miał na sobie dżinsy i wypłowiałą koszulę. Dobry wybór. Odcienie niebieskiego nadawały jego oczom blask jak w podkolorowywanym starym filmie. Skończył rozmawiać przez telefon, ale cały czas nie zwalniał tempa.

– Już chyba wszystko załatwiłem – powiedział, rzucając telefon na kanapę i przeciągając ręką po twarzy.

Miał potargane włosy i wyglądał na zmęczonego. Ale przecież ja też nie wyglądałam jak Claudia Schiffer.

Co teraz? zastanawiałam się.

– Jestem ci wdzięczna, że przyjechałeś – powiedziałam. – Przepraszam, że przereagowałam. – Już to raz mówiłam, ale powtórzyłam znowu.

– Nie. Wcale nie przereagowałaś.

– Przeważnie nie…

– Nie ma sprawy. Dorwiemy tego świra.

– Mogłam po prostu…

Pochylił się do przodu i oparł łokcie na kolanach. Niebieskie lasery schwytały moje oczy i nie mogłam się od nich uwolnić. Na jednej rzęsie miał kawałeczek bandażu, który wyglądał jak drobinka pyłku przylepiona do słupka.

– Brennan, to nie są żarty. Gdzieś tam jest facet, który jest jakimś psychicznym mutantem. Jego umysł ma jakąś skazę. On jest jak szczury, które ryją tunele pod stosami śmieci i przemykają po rurach kanalizacyjnych w tym mieście. To drapieżnik. Facet jest pokręcony, a teraz wciągnął ciebie w jakieś swoje chore plany. Ale zrobił błąd i my go znajdziemy, a potem zgnieciemy. Tak się postępuje z robactwem.

Zawziętość, z jaką to powiedział, zaskoczyła mnie. Nie wiedziałam, jak zareagować. Zwracanie uwagi na skomplikowane metafory, których użył, nie byłoby mądrym posunięciem.

Moje milczenie wziął za sceptycyzm.

– Mówię poważnie, Brennan. Ten dupek ma papkę zamiast mózgu. A to znaczy, że nie możesz już odstawiać swoich wyczynów.

Jego uwaga wzburzyła mnie, a niewiele mi było trzeba. Czułam się bezbronna, niesamodzielna i nienawidziłam siebie za to, więc na nim wyładowałam swoją frustrację.

– Wyczynów? – rzuciłam pogardliwie.

– Cholera, Brennan, nie chodzi mi o dzisiejszą noc.

Oboje wiedzieliśmy, o co mu chodziło. Miał rację, co tylko wzmogło moje poirytowanie i sprawiło, że stałam się jeszcze bardziej rozdrażniona. Zamieszałam wystygłą już herbatę i siedziałam cicho.

– To zwierzę najwyraźniej ciebie obserwowało – nadawał dalej z uporem młota pneumatycznego. – Wie, gdzie mieszkasz. Wie, jak się dostać do środka…

– Tak naprawdę, nie dostał się do środka.

– Przecież pod twoimi cholernymi oknami podrzucił ludzką głowę!

– Wiem! – krzyknęłam, tracąc nad sobą panowanie.

Spojrzałam w kąt jadalni.

Leżało tam znalezisko z ogrodu, ciche i nieruchome, obiekt oczekujący na przebadanie. Mógłby być czymkolwiek. Piłką do siatkówki. Globusem. Melonem. Okrągły przedmiot w błyszczącym, czarnym worku wyglądał zupełnie niegroźnie w plastiku, w którym umieścił go Ryan.

Wpatrywałam się w worek i przez głowę przebiegały mi wspomnienia jego przerażającej zawartości. Ujrzałam czaszkę wznoszącą się na mizernej, patykowatej szyi. Ujrzałam puste oczodoły i błyskające różem usta kontrastujące z białym szkliwem nielicznych zębów. Wyobraziłam sobie, jak intruz wyłamuje kłódkę i śmiało wchodzi na dziedziniec, żeby zostawić swoje mrożące krew w żyłach memento.

– Wiem – powtórzyłam. – Masz rację. Będę musiała być ostrożniejsza.

Znowu zamieszałam herbatę, szukając odpowiedzi w fusach.

63
{"b":"101658","o":1}