Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– To łapy.

– Co?

– Łapy jakiegoś zwierzęcia.

– Jesteś pewna?

– Przewróć jedną na drugą stronę. Zrobił to. Długopisem.

– Widać końcówki kości dolnych kończyn.

– Co on z nimi robi?

– Skąd mam do diabła wiedzieć, Ryan? – Pomyślałam o Alsie.

– Chryste.

– Sprawdź w lodówce.

– O Jezu.

Małe ciało było w środku, obdarte ze skóry i zawinięte w przezroczysty plastik. Było ich więcej.

– Co to?

– Jakieś małe ssaki. Bez skóry nie mogę powiedzieć, jakie. Na pewno nie są to konie.

– Dzięki, Brennan.

Przyszedł do nas Bertrand.

– Co macie?

– Martwe zwierzęta. – Głos Ryana zdradzał zmęczenie. – I kolejną rękawiczkę.

– Może gościu lubi zjadać potrącone przez samochody zwierzęta – powiedział Bertrand.

– Może. I może robi abażury do lamp z ludzi. To tyle. Trzeba zaplombować to miejsce. Chcę, żeby skonfiskować absolutnie wszystko. Zapakować do worków jego sztućce, tę jatkę, zapakować wszystko z tej cholernej lodówki. Chcę, żeby zdrapano nalot z tego kibla i żeby całe miejsce spryskać Luminolem. Gdzie, do cholery, jest Gilbert?

Ryan podszedł do telefonu wiszącego na ścianie po lewej stronie drzwi.

– Poczekaj. Jest tam przycisk “redial"? – spytałam.

Ryan pokiwał głową.

– Naciśnij go.

– Pewnie połączymy się z jego księdzem. Albo babcią. Ryan nacisnął guzik. Wysłuchaliśmy krótkiej melodii, a po chwili czterech sygnałów. Potem odezwał się głos i balon strachu, który pęczniał we mnie przez cały dzień, dotarł do mojej głowy i pękł z hukiem.

– Veuillez laissez votre nom et numero de telephone. Je vais vous rappelez le plutót possible. Merci. Proszę zostawić swoje nazwisko i numer telefonu, a oddzwonię tak szybko, jak to będzie możliwe. Dzięki. Mówiła Tempe.

36

Kiedy usłyszałam własny głos, poczułam się tak, jakbym dostała cios w głowę. Nogi się pode mną ugięły, a mój oddech stał się szybki i nieregularny

Ryan podprowadził mnie do krzesła, przyniósł wodę i nie zadawał żadnych pytań. Nie mam pojęcia, jak długo tam siedziałam, czując tylko pustkę. W końcu, powoli doszłam do siebie i zaczęłam się zastanawiać.

Dzwonił do mnie. Dlaczego? Kiedy?

Patrzyłam, jak Gilbert zakłada gumowe rękawiczki i przejeżdża ręką po wnętrzu śmietnika. Wyciągnął coś stamtąd i wrzucił do zlewu.

Starał się dotrzeć do mnie? Czy do Gabby? Co miał zamiar powiedzieć? Czy w ogóle miał zamiar coś mówić, czy chciał tylko sprawdzić, czy jestem u siebie?

Fotograf przechodził z pokoju do pokoju, a jego flesz błyskał w tym mrocznym mieszkaniu jak świetliki.

Puste wiadomości. To jego sprawka?

Technik w gumowych rękawiczkach i kombinezonie obwiązywał książki taśmą i chował je do worków, oznaczając każdy z nich, a potem podpisywał się na pieczęci. Inny rozprowadzał pędzelkiem biały proszek po czerwono-czarnym lakierze półek. Trzeci opróżniał lodówkę, wyjmował paczki owinięte brązowym papierem i wkładał je do przenośnej chłodziarki.

Czy umarła tutaj, czy to, na co teraz patrzyłam, było jej ostatnim w życiu widokiem?

Ryan rozmawiał z Charbonneau. W panującej duchocie docierały do mnie strzępy ich rozmowy. Gdzie jest Claudel? Pojechał. Przyciśnij dozorcę budynku. Dowiedz się o piwnicach, magazynach. Weź klucze.

Charbonneau wyszedł i wrócił potem z kobietą w średnim wieku ubraną w fartuch i tenisówki. Ponownie zniknęli w towarzystwie człowieka, który pakował książki.

Ryan wielokrotnie proponował, że zawiezie mnie do domu. Nic nie mogę tutaj zrobić, mówił delikatnie. Wiedziałam to, ale nie mogłam wyjść.

Babcia zjawiła się koło czwartej. Nie była ani wrogo do nas nastawiona, ani skora do współpracy. Niechętnie podała opis Tanguaya. Mężczyzna. Spokojny. Rzadkie, brązowe włosy. Przeciętny pod każdym względem. Opis pasowałby do polowy mężczyzn w Ameryce Północnej. Nie wiedziała, gdzie on jest, ani kiedy wróci. Przedtem też wyjeżdżał, ale nigdy na długo. W ogóle zauważyła jego wyjazd tylko dlatego, że Tanguay poprosił Mathieu, żeby karmił jego rybki. Był miły dla Mathieu i dawał mu pieniądze, kiedy opiekował się jego rybkami. Niewiele więcej o nim wiedziała, widywała go rzadko. Wydawało jej się, że pracuje i że ma samochód. Nie była pewna. Nie obchodziło jej to. Nie chciała być w to zamieszana.

Ekipa przez całe popołudnie i kawał nocy przetrząsała mieszkanie. Ja nie. O piątej czułam, że muszę wyjść. Przyjęłam w końcu propozycję Ryana.

Niewiele mówiliśmy w samochodzie. Ryan powtórzył to, co mówił przez telefon. Miałam siedzieć w domu. Mój budynek będzie obserwowany dwadzieścia cztery godziny na dobę. Żadnych nocnych wyjść. Żadnych samotnych wypadów.

– Daj mi spokój, Ryan – powiedziałam głosem zdradzającym mój stan emocjonalny.

Przez resztę czasu panowała niezręczna cisza. Kiedy dojechaliśmy pod mój dom, Ryan zaparkował i odwrócił się do mnie. Czułam jego wzrok na boku swojej twarzy.

– Posłuchaj, Brennan. Nie staram ci się naprzykrzać. Ten śmieć tonie. To pewne jak w banku. Chciałbym tylko, żebyś żyła i sama mogła to zobaczyć.

Jego troska ujęła mnie bardziej, niż byłam skłonna przyznać.

Wzięli się energicznie do roboty. Rozesłano komunikat, że Tanguay jest poszukiwany, do wszystkich gliniarzy w Quebecu, do Ontario Provincional Police, do policji konnej i policji stanowej w Nowym Jorku i Yermont. Ale Quebec jest duży, a jego granice łatwo przekroczyć. Jest mnóstwo miejsc, w których można się ukryć i z których można uciec.

W następnych dniach rozważałam różne możliwości. Tanguay mógł się gdzieś ukrywać i czekać na sprzyjające okoliczności. Mógł być martwy. Mógł wyjechać. Seryjni mordercy tak robią. Kiedy wyczuwają niebezpieczeństwo, pakują manatki i przenoszą się gdzieś indziej. Niektórych nigdy nie udaje się złapać. Nie. Tego nie przyjmowałam do wiadomości.

W niedzielę w ogóle nie wyszłam z domu. Birdie i ja robiliśmy to, co Francuzi określają mianem coconer. Żyliśmy jak w kokonie. Nie ubrałam się, unikałam radia i telewizji. Nie zniosłabym oglądania zdjęcia Gabby ani słuchania przesadnie dokładnych opisów ofiary i podejrzanego. Wykonałam tylko trzy telefony, najpierw zadzwoniłam do Katy, a potem do mojej ciotki w Chicago. Wszystkiego najlepszego, ciociu! Skończyła osiemdziesiąt cztery lata. Nieźle.

Wiedziałam, że Katy jest w Charlotte, chciałam się tylko upewnić. Nikt nie odbierał. Oczywiście. Cholerna odległość. Nie. Błogosławiona odległość. Nie chciałam, żeby moja córka była tutaj, gdzie ten potwór miał w rękach jej zdjęcie. Nigdy się nie dowie, co znalazłam.

Ostatni telefon był do matki Gabby. Była pod wpływem środków uspokajających i nie mogła podejść do telefonu. Rozmawiałam z panem Macaulay. Zakładając, że nie potrzebują już ciała, pogrzeb odbędzie się w czwartek.

Przez jakiś czas siedziałam szlochając, a moje ciało kołysało się jakby w rytm metronomu. Demony mieszkające w mojej krwi domagały się alkoholu. Przyjemność-ból, taka prosta zasada. Nakarm nas. Omam nas. Ugaś pragnienie.

Ale nie zrobiłam tego. To byłoby łatwe. Przegrałaś set do zera, więc czas uścisnąć rękę przeciwnikowi, zrelaksować się i napić się piwa. Tylko, że to nie tenis. Gdybym przegrała tę grę, zaprzepaściłabym swoją karierę, straciłabym przyjaciół i szacunek dla samej siebie. Cholera, właściwie to mogła bym pozwolić załatwić mnie St. Jacquesowi/Tanguayowi.

Nie poddam się. Nie butelce i nie maniakowi. Jestem to winna Gabby. Więc byłam trzeźwa i czekałam, szczerze pragnąc, żeby Gabby porozmawiała ze mną i utwierdziła mnie w tym, żeby nie pić. Często wyglądałam przez okno, żeby się upewnić, że policjanci są na miejscu.

W poniedziałek koło wpół do dwunastej zadzwonił Ryan. LaManche skończył autopsję. Przyczyna śmierci: uduszenie. Chociaż ciało już zaczęło się rozkładać, znalazł głęboką bruzdę na szyi Gabby. Nad i pod nią, skórę znaczyły zadrapania i rowki. Naczynia krwionośne w tkance gardła nosiły ślady setek małych krwotoków.

91
{"b":"101658","o":1}