Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Nieziemska poświata sączyła się zza na wpół otwartych drzwi. Towarzyszył jej cichy gulgot.

– Znalazłem ryby – powiedział Ryan, przechodząc przez próg.

Włączył światło długopisem i w pokoju zapanowała jasność. Typowa sypialnia. Pojedyncze łóżko, narzuta w indiańskie wzorki. Stolik nocny, lampa, budzik, inhalator do nosa. Serwantka, żadnego lustra. Z tyłu mała łazienka. Jedno okno. Ciężkie kotary zasłaniały ścianę z cegieł.

Jedynymi niezwykłymi rzeczami były akwaria na tylnej ścianie.

Mathieu miał rację, były fantastyczne.

Plamy niebieskiego, kanarkowego i biało-czarne paski wyłaniały się i chowały w różowych i białych koralowcach i w listowiu w każdym odcieniu zieleni, jaki tylko można sobie wyobrazić. Każdy mały ekosystem był oświetlony niebieskawym światłem i kołysany sonatą wznoszącego się tlenu. Patrzyłam jak zahipnotyzowana, czując, że w mojej głowie rodzi się jakaś myśl. Coś ją pobudziło. Co? Ryby? A co dalej?

Ryan kręcił się wokół mnie, żeby długopisem odciągnąć zasłonę prysznica, otworzyć szafkę na lekarstwa, poszperać w jedzeniu i sieciach otaczających akwaria. Przez chusteczkę otwierał szuflady serwantki, po czym długopisem odgarniał bieliznę, skarpety, koszule i swetry.

Daruj sobie te ryby, Brennan. Niezależnie, jaka myśl błąkała się po mojej głowie, była równie ulotna jak bąbelki tlenu w akwariach, wznoszące się na powierzchnię tylko po to, żeby zniknąć.

– Masz coś?

Potrząsnął głową.

– Nic oczywistego. Nie chcę wkurzyć gości z ekipy, więc sprawdzam tylko pobieżnie. Zajrzyjmy do innych pomieszczeń i wpuścimy wtedy Gilberta. Jest jasne, że Tanguaya tu nie ma. Złapiemy go, ale na razie możemy równie dobrze sprawdzić, co tu ma.

W salonie Bertrand uważnie oglądał telewizor.

– Najnowszej generacji – powiedział. – Gościu lubi swoje cacko.

– I pewnie regularnie ogląda podwodny świat kapitana Cousteau – rzekł Ryan nieobecnym głosem. Jego ciało było spięte, a oczyma wodził po otaczającej nas ciemności. Dzisiaj nikt nas nie zaskoczy.

Podeszłam do półek z książkami. Zakres tematów był zadziwiający i, jak telewizor, książki wyglądały na nowe. Przebiegłam wzrokiem po tytułach. Ekologia. Ichtiologia. Ornitologia. Psychologia. Seks. Mnóstwo z nauk ścisłych, ale facet miał eklektyczne gusta. Buddyzm. Scjentologia. Archeologia. Sztuka maoryska. Sztuka rzeźbienia drewna Kwakitlów. Samurajowie. Artefakty dotyczące drugiej wojny światowej. Kanibalizm.

Na półkach stały setki książek w miękkich okładkach, między innymi współczesne powieści, po francusku i po angielsku. Było wielu moich ulubieńców. Vonnegut. Irving. McMurtry. Ale większość stanowiły powieści kryminalne. Brutalni mordercy. Niepoczytalni tropiciele. Okrutni psychopaci. Bezduszne miasta. Mogłabym zacytować teksty z okładek, nawet ich nie czytając. Była też cała półka książek poświęcona życiom seryjnych i masowych morderców. Manson. Bundy. Ramirez. Boden.

– Mam wrażenie, że Tanguay i St. Jacques mają podobne gusta literackie – zauważyłam.

– To ścierwo pewnie jest St. Jacquesem – rzekł Bertrand.

– Nie, ten facet myje zęby – odparł Ryan.

– No. Kiedy jest Tanguayem.

– Jeśli on to czyta, to jego zainteresowania są niezwykle szerokie – po wiedziałam. – I jest dwujęzyczny. – Ponownie spojrzałam na jego kolekcję – I cholernie zorganizowany.

– Kim ty jesteś, człowieku? – odezwał się Bertrand.

– Spójrzcie na to.

Podeszli do mnie.

– Wszystko jest ułożone tematycznie i alfabetycznie. – Wskazałam na kilka półek. – Potem, wewnątrz poszczególnych działów, według autora, alfabetycznie. I według daty publikacji przy tym samym autorze.

– To nie każdy tak robi?

Ryan i ja spojrzeliśmy na niego. Bertrand nie był typem mola książkowego.

– Spójrz, jak każda książka stoi równiutko wzdłuż krawędzi półki.

– To samo robi z gaciami i skarpetkami. Musi używać ekierki, żeby je układać – powiedział Ryan.

Ryan wyraził moje myśli.

– Pasuje do profilu.

– Może trzyma książki tylko na pokaz. Chce, żeby jego znajomi mieli go za intelektualistę – rzucił Bertrand.

– Nie sądzę – odparłam. – Nie są zakurzone. Poza tym spójrz na cienkie, żółte karteczki. Nie tylko czyta te książki, ale jeszcze zaznacza niektóre miejsca, żeby do nich wrócić. Zwróćmy na to uwagę Gilbertowi i jego komandosom, żeby nie pogubili tych karteczek. Mogą się przydać.

– Powiem im, żeby przykryli książki, nim zaczną sypać proszkiem.

– Mamy tu coś jeszcze o monsieur Tanguayu.

Spojrzeli na półki.

– Czyta różne dziwne rzeczy – odezwał się Bertrand.

– Oprócz kryminałów, co go najbardziej interesuje? – spytałam. – Spójrzcie na najwyższą półkę. Spojrzeli.

– Cholera – rzucił Ryan. – Anatomia Graya. Podręcznik anatomii praktycznej Cunninghama. Kolorowy atlas ludzkiej anatomii. Podręcznik sekcji anatomicznej. Medyczne ilustracje ciała ludzkiego. Chryste, spójrzcie na to. – Zasady chirurgii Sabistona. Ma tego więcej, niż biblioteka szkoły medycznej. Wygląda na to, że bardzo go pasjonuje, co ciało ma w środku.

– Tak, i to nie tylko pobieżnie. Ten płaz jest chyba bardzo drobiazgowy.

Ryan sięgnął po krótkofalówkę.

– Przyślij tu Gilberta i jego supermenów. Powiem ludziom zabezpieczającym tyły, żeby zeszli na dół i rozglądali się za Panem Fiutem. Nie chcielibyśmy go wystraszyć, kiedy się tu zjawi. Chryste, Claudel jest już pewnie nieźle wkurzony.

Ryan mówił do krótkofalówki, a Bertrand nie przestawał wodzić oczyma po tytułach za moimi plecami.

Bzt. Bzzzzzzt. Bzzt. Bzt.

– Hej, tu mam coś dla ciebie. – Wyjął coś przez chusteczkę. – Wygląda na to, że jest tutaj tylko ten jeden…

Położył na stole jeden tom American Anthropologist. Lipiec 1993. Nie musiałam go otwierać. Znałam jedną pozycję ze spisu treści. “Prawdziwa bomba – powiedziała o niej. – Praca, która zapewni mi promocję na stanowisko profesora zwyczajnego!"

Artykuł Gabby. Widok AA uderzył mnie jak smagnięcie biczem. Chciałam się stamtąd wynieść. Chciałam znaleźć się na powrót w tamtej słonecznej sobocie, kiedy byłam bezpieczna, nikt nie był martwy, a moja najlepsza przyjaciółka dzwoniłaby, żeby umówić się na kolację,

Woda. Zimna woda może cię ocalić, Brennan.

Podeszłam chwiejnie do podwójnych drzwi i otworzyłam jedną część nogą, szukając kuchni.

BZZZZZZT. BZZZZZZT. BZT. BZZZZZZT. BZT.

W pomieszczeniu nie było okna. Elektroniczny zegar po prawej stronie wydawał jasną, pomarańczową poświatę. W panującym mroku widziałam dwa białe kształty i jeszcze jedno blade pasmo na poziomie talii. Doszłam do wniosku, że to lodówka, kuchenka i zlew. Do diabła z procedurą. Odróżnią moje odciski palców.

Z grzbietem ręki przyciśniętym do ust, dowlokłam się do zlewu i spryskałam sobie twarz zimną wodą. Kiedy wyprostowałam się i odwróciłam, w drzwiach stał Ryan.

– Wszystko w porządku – powiedziałam.

Muchy latały po kuchni jak oszalałe, poruszone naszym nagłym wtargnięciem.

BZZT. BZT. BZZZZT.

– Miętusa? – Wyciągnął w moją stronę opakowanie dropsów.

– Dzięki. – Wzięłam jednego. – To przez upał.

– Tutaj jest jak w piekarniku. Mucha uderzyła w jego policzek.

– Co się, ku… – Machnął ręką w powietrzu. – Co on tu wyprawia? Ryan i ja zauważyliśmy je w tej samej chwili. Dwa brązowe przedmioty leżały na blacie, a papierowe ręczniki, na których wysychały, znaczył krąg tłuszczu. Wokół nich tańczyły muchy, lądując i zrywając się do lotu w nerwowym podnieceniu. Po lewej stronie leżała rękawiczka chirurgiczna, dokładnie taka sama jak ta, którą dopiero co odkopaliśmy. Podeszliśmy bliżej, prowokując muchy do szaleńczego lotu.

Popatrzyłam na obie pomarszczone masy i przypomniały mi się karaluchy i pająki na wyschniętych i stężałych nogach. Te znaleziska jednak nie miały nic wspólnego z tamtymi. Od razu wiedziałam, czym są, chociaż podobne widziałam tylko na zdjęciach.

90
{"b":"101658","o":1}