Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Po raz pierwszy było widać u niej jakieś emocje. Nastoletnia buta kontrastowała z wcześniej prezentowaną obojętnością. Było mi jej żal. Ale bałam się o Gabby, więc nie mogłam popuścić.

– Widziałaś ostatnio Gabby? – Starałam się mówić miękkim głosem.

– Co?

– Doktor Macaulay. Widziałaś ją ostatnio?

Zmarszczki między jej oczyma pogłębiły się, przez co skojarzyła mi się z Margo, chociaż pasterka niewątpliwie miała lepszą pamięć krótkoterminową.

– Starsza kobieta z kolczykiem w nosie – powiedziała Jewel, akcentując jej wiek.

– A. – Julie zamknęła usta, ale już po chwili znowu się rozchyliły. – Nie. Byłam trochę chora,

Zachowaj spokój, Brennan. Masz już prawie wystarczającą ilość informacji.

– Już się lepiej czujesz? – spytałam.

Wzruszyła ramionami.

– Będziesz zdrowa?

Pokiwała głową.

– Chcesz coś jeszcze?

Potrząsnęła głową.

– Mieszkasz blisko?

Nie chciałam jej wykorzystywać w ten sposób, ale potrzebowałam jeszcze trochę danych.

– U Marcelli. Wiesz, Jewel, na St. Dominique? Wiele z nas tam śpi. – Nie patrzyła na mnie.

Tak. Mam, czego potrzebowałam. Albo będę miała, już niedługo.

Hamburger, alkohol i cokolwiek jeszcze wzięła wyraźnie zaczęły działać na Julie. Ożywienie ponownie zastąpiła apatia. Wcisnęła się w róg boksu. Jej oczy wyglądały jak ciemne kółka na szarej twarzy mima. Zamknęła je i wzięła głęboki oddech, nadymając swoją kościstą klatkę piersiową pod bawełnianą bluzką. Wyglądała na wyczerpaną.

Nagle świąteczna poświata zniknęła. Jasne, jarzeniowe światło wypełniło bar, a Banco donośnym głosem oznajmił, że zaraz zamyka. Kilku pozostałych jeszcze klientów ruszyło w stronę drzwi, wydając z siebie pomruki niezadowolenia.

Jewel schowała playersy do bluzki i pokazała, że musimy iść. Rzuciłam okiem na zegarek – czwarta rano. Spojrzałam na Julie i poczucie winy, które dławiłam w sobie przez cały wieczór, ujawniło się z pełną siłą.

W jasnym świetle Julie wyglądała prawie jak trup, jak ktoś wolno zmierzający w stronę śmierci. Chciałam objąć ją ramionami i przytrzymać chwilę. Chciałam ją zabrać do Beaconsfieid albo do Dorval, albo do North Hatley, gdzie jadałaby w fast foodach, chodziła na tańce i zamawiała dżinsy z katalogu Land's End. Ale wiedziałam, że tak się nie stanie. Wiedziałam, jaką przyszłość ma przed sobą Julie i że prędzej czy później znajdzie się w piwnicy w Parthenais.

Zapłaciłam rachunek i wyszłyśmy z baru. Poranne powietrze było wilgotne i chłodne i unosiły się w nim zapachy rzeki i browaru.

– Dobranoc paniom – rzuciła Jewel. – Tylko żeby wam się teraz nie zebrało na tańce…

Pomachała nam, odwróciła się i szybko ruszyła uliczką. Bez słowa Julie poszła w drugą stronę. Perspektywa domu i łóżka przyciągała mnie jak magnes, ale musiałam jeszcze czegoś się dowiedzieć.

Stałam w miejscu i patrzyłam, jak Julie odchodzi. Byłam przekonana, że łatwo ją będzie dogonić. Pomyliłam się. Kiedy spojrzałam po raz drugi, znikała już za rogiem i musiałam biec, żeby jej nie zgubić.

Szła zygzakami, przecinała puste działki i uliczki, żeby dojść do zdewastowanego domu na St. Dominique, gdzie weszła na schody, wygrzebała klucz i zniknęła za zielonymi drzwiami, z których odchodziła farba. Patrzyłam jak jeszcze przez chwilę po trzaśnięciu drzwi kołysze się wisząca na nich postrzępiona zasłona.

No dobra, Brennan. Czas spać.

Dwadzieścia minut później byłam już w domu.

Pod kołdrą, z Birdiem na kolanie, wymyśliłam plan. Łatwo było zdecydować, czego nie robić. Nie dzwonić do Ryana. Nie wystraszyć Julie. Nie zdradzić się przed tym kretynem z nożem. Zobaczyć, czy to St. Jacques. Dowiedzieć się, gdzie mieszka. Albo gdzie ma teraz kryjówkę. Dowiedzieć się czegoś konkretnego. Wtedy sprowadzić policjantów. Proszę, chłopcy. Przeszukajcie to miejsce,

Brzmiało tak łatwo,

32

Przebrnęłam przez środę, czując się naprawdę wycieńczona. Nie miałam zamiaru jechać do laboratorium, ale zadzwonił LaManche, że potrzebuje raportu. Skoro już się tam znalazłam, postanowiłam zostać. Przeglądałam stare sprawy, wybierając te, których Denis może się pozbyć, ale byłam niemrawa i podrażniona. Bardzo nie lubię tego robić, więc odkładałam to całymi miesiącami. Byłam zajęta do czwartej po południu. Potem wróciłam do domu, zjadłam wczesną kolację, wzięłam długą kąpiel i wskoczyłam do łóżka już o ósmej.

Kiedy obudziłam się w czwartek, światło słoneczne wypełniało sypialnię i wiedziałam, że jest późno. Przeciągnęłam się, przewróciłam na drugi bok i spojrzałam na zegar. Dwadzieścia pięć po dziesiątej. Dobrze. Odespałam zaległości.

Pierwszy Punkt Planu. Nie wychodzę dzisiaj do pracy. Nie spieszyłam się ze wstawaniem. Zastanawiałam się, co dzisiaj robić. Od chwili, kiedy tylko otworzyłam oczy, czułam się naładowana, jak maratończyk przed biegiem. Chciałam narzucić sobie tempo. Opanowanie, Brennan. Niech to będzie inteligentny bieg.

Poszłam do kuchni, zrobiłam kawę i zaczęłam czytać Gazette. Tysiące ludzi uciekają przed wojną w Rwandzie. Partia Quebecois pana Parizeau prowadzi o dziesięć punktów z Liberałami premiera Johnsona. Drużyna Expos straciła pierwsze miejsce we wschodniej lidze. Robotnicy pracują w doroczne święto budowlańców. To nie żarty. Nigdy nie rozumiałam, jakiż to geniusz je wymyślił. W kraju, w którym pogoda pozwala na budowanie przez cztery, pięć miesięcy, prace ustają na dwa tygodnie lipca i wtedy pracownicy jadą na wakacje. Genialny pomysł.

Zrobiłam sobie jeszcze jedną kawę i skończyłam gazetę. Jak na razie idzie nieźle. Czas na Punkt Drugi. Zajęcie się czymś nie absorbującym umysłu.

Wskoczyłam w szorty, bluzę i poszłam na salę gimnastyczną. Pół godziny na StairMasterze i rundka na siłowni. Potem Provigo, gdzie nakupiłam tyle rzeczy, że mogłabym nakarmić cały Montreal. Po powrocie do domu zajęłam się zamiataniem, wycieraniem kurzy, polerowaniem i odkurzaniem. W pewnym momencie rozważałam wyczyszczenie lodówki, ale odrzuciłam ten pomysł jako zbyt ekstremalny.

O siódmej uznałam, że amok robienia porządków minął. Całe mieszkanie trąciło środkami czystości i cytrynową pastą do podłóg, stół w jadalni pokryty był schnącymi swetrami, a czystej bielizny miałam chyba na miesiąc. Ja z kolei wyglądałam i pachniałam, jakbym tygodniami mieszkała pod namiotem. Byłam gotowa do wyjścia.

Dzień był niezwykle parny i zanosiło się na to, że wieczór nie przyniesie ulgi. Przebrałam się w inne krótkie spodnie i bluzę, do czego założyłam parę starych Nike'ów. Idealnie. Miałam wygląd nie profesjonalistki, tylko kogoś przeczesującego Main w poszukiwaniu narkotyków albo kompana na wieczór, albo obu. Kiedy jechałam przez St. Laurent, przebiegałam w myślach Plan. Znaleźć Julie. Śledzić Julie. Znaleźć Faceta od Szlafroczka. Śledzić Go. Nie Dać Się Zauważyć. Prościzna.

Przejechałam przez Ste. Catherine, przyglądając się chodnikom po obu stronach. Kilka kobiet już otworzyło interes przy Granadzie, ale nie było wi-. dać Julie. Nie spodziewałam się jej tak wcześnie. Dałam sobie dużo czasu, żeby dotrzeć na miejsce.

Pierwsza przeszkoda pojawiła się, kiedy skręciłam w znaną mi już uliczkę. Jak duch zmaterializowała się postawna kobieta i zaczęła mi wygrażać. Miała chyba z tonę makijażu na twarzy i szyję bullteriera. Chociaż nie słyszałam wszystkich jej słów, nie miałam wątpliwości, co mi chce zakomunikować. Wycofałam się i odjechałam poszukać innego miejsca do zaparkowania.

Znalazłam je sześć kwartałów na północ, na wąskiej uliczce z niskimi domami. A że lato było w pełni, widownię też miałam tu niezłą. Oczy mężczyzn śledziły mnie z balkonów i werand. Rozmowy ucichły, a puszki piwa spoczęły na spoconych kolanach. Czy byli nieprzyjaźnie nastawieni? Ciekawi? Obojętni? Zaintrygowani? Oddaliłam się natychmiast, więc nikt nawet nie zdążył zagadać.

82
{"b":"101658","o":1}