Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Zamknęłam samochód i żwawym krokiem doszłam do końca kwartału. Może reagowałam zbyt nerwowo, ale nie chciałam, żeby coś mi pokrzyżowało plany.

Odetchnęłam z ulgą, kiedy skręciłam za róg i zmieszałam się z ludźmi na St. Laurent. Na zegarze w Le Bon Deli było piętnaście po ósmej. Cholera. O tej godzinie chciałam już być na miejscu. Czy powinnam zmienić Plan? A co będzie, jeśli jej już nie znajdę?

Na wysokości skrzyżowania z Ste. Catherine, przeszłam przez St. Laurent i ponownie przyjrzałam się grupce przed Granadą. Nie było Julie. Czy ona w ogóle tu przyjdzie? Którędy? Cholera. Dlaczego nie przyszłam wcześniej? Teraz nie czas na niezdecydowanie.

Czym prędzej ruszyłam na wschód, przyglądając się twarzom po obu stronach ulicy, ale tłum gęstniał, więc wcale nie miałam pewności, że jej nie minęłam. Skręciłam na północ przy nie zabudowanej działce, idąc tą samą drogą, co dwie noce wcześniej z Jewel. Zawahałam się przy barze, ale po szłam dalej, stawiając na to, że Julie nie zaczyna tak wcześnie.

Kilka minut później stałam zgarbiona pod słupem telefonicznym na końcu St. Dominique. Na ulicy nikogo nie było i panowała cisza. Budynek, w którym mieszkała Julie, nie zdradzał żadnych oznak życia, w oknach było ciemno, światło na werandzie nie paliło się, a farba odchodziła płatami w wilgotnym powietrzu zmierzchu. Widok ten przywodził mi na myśl zdjęcia Wież Milczenia, które kiedyś widziałam. Są to platformy budowane przez indyjską sektę Parsi, na których kładą oni swoich zmarłych, żeby sępy wyczyściły kości. Pomimo upału, wzdrygnęłam się.

Czas się wlókł. Widoki nużyły. Staruszka szła powoli w górę ulicy, ciągnąc za sobą wózek załadowany szmatami. Z trudem ciągnęła swój dzisiejszy, łup po nierównym chodniku, ale już po chwili zniknęła za rogiem. Klekot i skrzeczenie jej wózka najpierw przycichło, aż w końcu zupełnie ustało. Żaden inny dźwięk nie mącił ciszy panującej na ulicy.

Spojrzałam na zegarek – ósma czterdzieści. Zrobiło się zupełnie ciemno. Ile czasu powinnam czekać? A jeśli już wyszła? Mam zadzwonić do jej drzwi? Cholera. Dlaczego nie wyciągnęłam od niej godziny? Już teraz było widać niedoskonałości Planu.

Znowu minęło trochę czasu. Może minuta. Już zaczęłam rozważać odejście, kiedy w pokoju na piętrze zapaliło się światło. Niedługo potem pojawiła się Julie, ubrana w krótką bluzkę, spódniczkę mini i kozaki za kolana. Jej twarz, brzuch i uda stanowiły białe plamy w mroku spowijającym werandę. Schowałam się za słupem.

Przez chwilę się wahała – stała z podniesioną brodą i rękoma splecionymi na brzuchu. Wyglądała, jakby sprawdzała, jaki jest ten wieczór. Po chwili zeszła po schodach i ruszyła szybkim krokiem w stronę Ste. Catherine. Ja skrycie za nią, chcąc mieć ją cały czas na oku.

Na rogu zdziwiła mnie, skręcając w lewo, czyli oddalając się od Main. Nie umówiła się przed Granadą? Dokąd ona idzie? Sprawnie przedzierała się przez tłum, w ogóle nie zwracając uwagi na pokrzykiwania “kociaku" i gwizdanie mężczyzn. Frędzle jej kozaków kołysały się rytmicznie. Musiałam się sprężyć, żeby za nią nadążyć.

Im dalej na wschód szłyśmy, tym tłum robił się rzadszy, aż w końcu w ogóle nie było już tłoku. W odpowiedzi na to, zwiększyłam dystans między nami, ale chyba nie było to konieczne. Julie wyglądała tak, jakby nie interesowali ją inni przechodnie i parła przed siebie prosto do celu.

Nie tylko zrobiło się puściej na ulicach, ale też zmienił się klimat okolicy. Teraz dzieliłyśmy Ste. Catherine z dandysami z supermodnymi fryzurami, wysportowanymi ciałami w bluzkach i dżinsach pomalowanych sprayami, z parami tej samej płci, a czasami zdarzali się i transwestyci. Weszłyśmy na teren gejów.

Idąc za Julie, mijałam kawiarnie, księgarnie i restauracje oferuje strawy z różnych stron świata. W końcu skręciła na północ, a potem na wschód, w ślepą uliczkę magazynów i zapuszczonych drewnianych budynków, z których wiele miało okna zasłonięte arkuszami metalu. Niektóre były wyraźnie wyremontowane na biura i sklepy, do wysokości pierwszego piętra, ale i tak wyglądały, jakby od lat nie było tam żadnych klientów. Wzdłuż krawężników po obu stronach ulicy walały się papiery, puszki i butelki. Miejsce to wyglądało jak dekoracja do kolejnego odcinka serialu o wojnie gangów.

Julie podeszła prosto do bramy w połowie kwartału. Otworzyła drzwi z brudną szybą i metalowymi ozdobami, powiedziała coś i zniknęła w środku. Przez szybę, po prawej stronie zauważyłam oświetloną reklamę piwa. Ona też była osłonięta metalową siatką. Napis nad drzwiami ogłaszał skromnie: BIERE ET VIN.

Co teraz? Czy było to miejsce schadzek z prywatnym pokojem na górze albo z tyłu? Czy był to tylko bar, w którym się spotykają i wyjdą z niego razem? Dla moich potrzeb musi to być tylko bar. Jeśli wyszliby osobno po załatwieniu interesów. Wielki Plan wziąłby w łeb. Nie wiedziałabym, jakiego mężczyznę śledzić.

Nie mogłam tak po prostu stać przed wejściem i czekać. W ciemnościach panujących na ulicy zauważyłam jeszcze ciemniejsze miejsce. Uliczka? Przeszłam koło piwiarni, do której weszła Julie, i po przekątnej skierowałam się ku ciemnej plamie. Było to przejście między opuszczonym zakładem fryzjerskim a magazynem, szerokie na ponad pól metra i ciemne jak krypta.

Z bijącym sercem wśliznęłam się do środka i przywarłam do ściany, chowając się za złamanym i pożółkłym słupem w biało-czerwone paski, który wystawał z chodnika. Minęło kilka minut. Powietrze było ciężkie i panowała martwa cisza, którą mącił tylko mój oddech. Nagle usłyszałam szelest i podskoczyłam. Nie byłam sama. Już miałam rzucić się do ucieczki, kiedy jakaś ciemna masa wystrzeliła spod śmieci leżących koło moich nóg i skierowała się na tyły przejścia. Poczułam ucisk w piersiach i ponownie przebiegł mnie zimny dreszcz, pomimo upału.

Wyluzuj się, Brennan. To tylko gryzoń. No, Julie!

Jakby w odpowiedzi, pojawiła się Julie, a za nią mężczyzna w ciemnej bluzie, z napisem L'Universite de Montreal na piersiach. Lewym ramieniem przytrzymywał papierową torebkę.

Serce zaczęło mi bić jeszcze szybciej. Czy to on? Czy to jest ta sam.i twarz, co na zdjęciu zrobionym koło bankomatu? Czy to uciekinier z Bergcr Street? Wysilałam się, żeby zobaczyć jego rysy, ale było zbyt ciemno i był zbyt daleko. Czy rozpoznałabym St. Jacquesa, nawet gdybym mogła mu się dobrze przyjrzeć? Wątpliwe. Zdjęcie było zbyt nieostre, a mężczyzna w mieszkaniu przemknął zbyt szybko.

Obydwoje patrzyli prosto przed siebie i nie dotykali się ani nie rozmawiali. Jak wracające do domu gołębie, szli tą samą trasą, co przed chwilą ja Julie, zmieniając ją dopiero na Ste. Catherine, gdzie ruszyli na południe, zamiast skręcić na zachód. Skręcili jeszcze kilka razy, klucząc po ulicach pełnych zaniedbanych domów i opuszczonych sklepów, ulicach, które były ciemne i szczerze nieprzyjazne.

Trzymałam się pół kwartału z tyłu, świadoma każdego chrobotu i trzasku, bojąc się, że mnie zauważą. Nie miałam żadnej osłony. Gdyby się odwrócili i zobaczyli mnie, nie miałabym żadnego pretekstu, żadnych wystaw sklepowych, które mogłabym oglądać, żadnych bram, w które mogłabym wejść, niczego, za czym mogłabym się schować, ani dosłownie, ani w przenośni. Wtedy mogłabym jedynie iść dalej i mieć nadzieję, ze byłoby gdzie skręcić, nim Julie by mnie rozpoznała. Nie obejrzeli się za siebie.

Przechodziliśmy przez plątaninę uliczek i podjazdów, a każda następa była bardziej opustoszała od poprzedniej. W pewnym momencie z przeciwnej strony nadeszło dwóch mężczyzn, głośno się kłócąc. Miałam nadzieję, że Julie i jej klient nie obejrzą się za nimi. Nie zrobili tego. Cały czas szli przed siebie i zniknęli za kolejnym rogiem. Przyspieszyłam, obawiając się, że zgubię ich w ciągu tych kilku sekund, gdy byli poza zasięgiem wzroku.

Moje obawy sprawdziły się. Kiedy skręciłam, nie było ich. Ulica była pusta i cicha.

Cholera!

83
{"b":"101658","o":1}