Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Starałam się mówić bardzo opanowanym głosem. Nie mogłam pozwolić jej usłyszeć strachu w moim głosie.

– Ja po prostu nie mogę… Niezupełnie mi się udawało.

– Ja mam dziecko, doktor LaPerriere. A pani?

– Słucham? – Znużenie w jej głosie po raz pierwszy ustąpiło miejsca irytacji.

– Chantale Trottier miała szesnaście lat. Pobił ją na śmierć, po czym pociął na kawałki i wyrzucił na wysypisku.

– Jezu Chryste.

Chociaż nigdy nie spotkałam Marie Claude LaPerriere, jej głos zdradzał wszystko.

Widziałam ją oczyma wyobraźni: kobieta w średnim wieku, z wyrazem twarzy mówiącym o tym, że już się pozbyła złudzeń co do rzeczywistości. Pracowała w ramach systemu, w który już dawno straciła wiarę, w systemie, którego nie sposób zrozumieć, a co dopiero zmienić, była za pan brat z okrucieństwem popadającego w chorobę psychiczną społeczeństwa. Znała to wszystko. Ofiary bójek między gangami. Nastolatki bez oczu i z krwawiącymi nadgarstkami. Dzieci ze śladami blizn po przypalaniu papierosami. Płody pływające w zakrwawionych muszlach klozetowych. Staruszkowie, zagłodzeni i spętani, we własnych ekskrementach. Kobiety z okaleczonymi twarzami i błagalnym spojrzeniem. Kiedyś wierzyła, że może coś zmienić. Doświadczenie rozwiało złudzenia.

Ale złożyła przysięgę. Na co? Dla kogo? Teraz dylematy były jej chlebem powszednim, tak jak kiedyś idealizm. Usłyszałam, że bierze głęboki oddech.

– Leo Portier został skazany na sześciomiesięczny pobyt w 1988 roku. Przez ten czas byłam prowadzącym go psychiatrą.

– Pamięta go pani?

– Tak.

Czekałam z bijącym sercem. Słyszałam, jak otwiera i zamyka zapalniczkę, po czym zaciąga się głęboko.

– Leo Portier znalazł się w Pinel, bo pobił swoją babcię lampą. – Mówiła to powoli, starannie dobierając słownictwo. – Staruszce założyli ponad sto szwów. Odmówiła wniesienia oskarżenia przeciw wnukowi. Kiedy skończył się przymusowy, sześciomiesięczny pobyt, zalecałam dalsze leczenie. Odmówił…

Zamilkła na chwilę, żeby znaleźć odpowiednie słowa.

– Leo widział śmierć swojej matki, a jego babcia nie zrobiła nic, żeby jej pomóc. To babcia go wychowywała, wpajając mu skrajnie negatywny obraz własnej osoby, co doprowadziło do niemożności nawiązania normalnych więzi międzyludzkich. Babcia Leo zbyt surowo go karała, ale chroniła go przed ponoszeniem odpowiedzialności za to, co robił poza domem. Jego poczynania wskazują, że już kiedy był nastolatkiem, cierpiał na poważne zaburzenia psychiczne i miał niesłychanie silną potrzebę dominacji. Rozwinął w sobie nienaturalne poczucie bezkarności i kiedy coś nie szło po jego myśli albo kiedy mu w czymś przeszkadzano, dostawał silnych ataków narcystycznej wściekłości. Potrzeba dominacji, jego dławiona miłość i nienawiść do babci i wzrastające osamotnienie w społeczeństwie doprowadziło do tego, że coraz więcej czasu spędzał w świecie swoich fantazji. Wykształcił też w sobie wszystkie klasyczne mechanizmy obronne. Odrzucenie, represja, projekcja. Był skrajnie niedojrzały, zarówno emocjonalnie, jak i społecznie.

– Czy myśli pani, że jest zdolny do postępowania w sposób, który pani opisałam? – Zdziwiłam się, jak spokojnie brzmiał mój głos. Wewnętrznie byłam rozdygotana i sparaliżowana strachem o córkę.

– Kiedy pracowałam z Leo, miał stałe fantazje, które były zdecydowanie negatywne. Wiele z nich zawierało przemoc seksualną.

Zamilkła i usłyszałam kolejny głęboki oddech, nim dodała:

– Moi zdaniem Leo Fortier jest bardzo niebezpiecznym człowiekiem.

– Wie pani, gdzie on teraz mieszka? – Tym razem mój głos zadrżał.

– Nie miałam z nim styczności, od kiedy stąd wyszedł.

Już miałam powiedzieć do widzenia, kiedy przyszło mi do głowy jeszcze jedno pytanie.

– Jak umarła matka Leo?

– W czasie nielegalnego zabiegu aborcji – odparła.

Kiedy rozłączyłam się, w mojej głowie zaczęło kłębić się mnóstwo myśli. Miałam nazwisko. Leo Fortier pracował z Grace Damas, miał dostęp do terenów kościelnych i był bardzo niebezpieczny. Co teraz?

Usłyszałam cichy grzmot i zauważyłam, że w pokoju się ściemniło. Otworzyłam drzwi balkonowe i wyjrzałam. Nad miastem zgromadziły się ciężkie chmury, spowijając wieczór w przedwczesnym mroku. Zerwał się wiatr, a powietrze intensywnie pachniało deszczem. Cyprys już wyginał się w tę i z powrotem, a na ziemi tańczyły liście.

Niespodziewanie przyszła mi do głowy jedna z moich pierwszych spraw. Nellie Adams, pięcioletnia dziewczynka, zaginiona. Słyszałam o tym w wiadomościach. W dniu, kiedy zgłoszono jej zaginięcie, zerwała się gwałtowna burza. Tamtej nocy myślałam o niej, leżąc bezpiecznie w łóżku. Czy była akurat na dworzu, sama i przerażona burzą? Sześć tygodni później zidentyfikowałam ją na podstawie czaszki i fragmentów żeber.

Proszę, Katy! Proszę, wracaj już!

Przestań! Zadzwoń do Ryana.

Na ścianie błysnęło światło błyskawicy. Zamknęłam drzwi balkonowe na zatrzask i podeszłam do lampy. Nie zapaliła się. Minutnik, Brennan. Jest nastawiony na siódmą. Jest jeszcze za wcześnie.

Wsunęłam rękę za kanapę i włączyłam przycisk minutnika. Nic. Nacisnęłam przycisk na ścianie. I nic. Przesuwałam się wzdłuż ściany, znajdując drogę rękoma i skręciłam za rogiem do kuchni. Lampy nie reagowały. Z rosnącym zaniepokojeniem przeszłam przez przedpokój do sypialni. Zegar był ciemny. Nie ma prądu. Stałam chwilę w miejscu, starając się znaleźć wytłumaczenie. Czy uderzył piorun? Czy wiatr powalił drzewo i jego gałęzie zerwały przewody?

Zdawałam sobie sprawę, że w mieszkaniu panowała nienaturalna cisza, więc zamknęłam oczy i zaczęłam nasłuchiwać. Po ucichnięciu urządzeń słychać było najróżniejsze dźwięki. Burza na zewnątrz. Bicie mojego serca.

A potem coś jeszcze. Cichy klik. Zamykane drzwi? Birdie? Skąd dobiegł ten dźwięk? Z drugiej sypialni?

Podeszłam do okna w sypialni. Na ulicy paliły się światła. W mieszkaniach na De Maisonneuve też. Pobiegłam z powrotem korytarzem do drzwi prowadzących na dziedziniec. Przez deszcz widziałam palące się światła w mieszkaniu mojej sąsiadki. To tylko moje mieszkanie! Tylko u mnie nie ma prądu! Potem sobie przypomniałam: system alarmowy nie zapiszczał, kiedy otwierałam drzwi balkonowe. Nie mam alarmu!

Rzuciłam się do telefonu.

Nie było sygnału.

41

Odłożyłam słuchawkę i zaczęłam rozglądać się w panujących wokół mnie ciemnościach. Oczy nie napotkały nic groźnego, ale czułam czyjąś obecność! Moje ciało zaczęło się trząść, ale po chwili zesztywniałam i zaczęłam przebiegać w myślach różne możliwości, jak przez talię kart.

Nie trać głowy, powiedziałam sobie. Idź do drzwi balkonowych i wyjdź do ogrodu.

Ale furtka od ogrodu jest zamknięta, a klucz jest w kuchni. Wyobraziłam sobie płot. Czy zdołałabym przez niego przejść? Nawet jeśli nie, to w ogrodzie byłabym przynajmniej na dworzu i ktoś mógłby usłyszeć moje krzyki. Czy ktoś by usłyszał? Na dworzu szalała burza.

Wysilałam słuch, żeby wyłowić nawet najcichsze dźwięki, a serce waliło mi w piersiach jak ćma o abażur. Myśli kłębiły mi się w głowie. Pomyślałam o MargaretAdkins, o Pitre i innych, o ich poderżniętych gardłach, ich nie widzących, wytrzeszczonych oczach.

Zrób coś, Brennan. Rusz się! Nie czekaj, żeby stać się jego ofiarą!

Mój niepokój o Katy utrudniał racjonalne myślenie. A co będzie, jeśli ucieknę, a on na nią zaczeka? Nie, pomyślałam, on nie będzie na nic czekał. On musi kontrolować sytuację. Zniknie i zaplanuje następny raz.

Przełknęłam ślinę i prawie krzyknęłam z bólu, bo w gardle zupełnie mi zaschło od choroby i strachu. Postanowiłam wybiec, otworzyć drzwi balkonowe i wydostać się na deszcz i wolność. Cała zesztywniała, z napiętymi wszystkimi mięśniami i ścięgnami, rzuciłam się do drzwi. W pięciu krokach okrążyłam kanapę i znalazłam się przy nich. Jedną rękę położyłam na klamce, a drugą przekręcałam zatrzask. Poczułam chłód metalu w swoich rozgorączkowanych rękach.

102
{"b":"101658","o":1}