Nagle, nie wiadomo skąd, na mojej twarzy znalazła się mięsista ręka, pociągnęła mnie do tyłu i przycisnęła moją czaszkę do czegoś twardego jak beton, zgniatając mi wargi i wybijając żuchwę ze stawu. Twarda ręka zakryła mi usta i jakiś znajomy zapach wypełnił moje nozdrza. Ręka była nienaturalnie gładka i śliska. Kątem oka zauważyłam błysk metalu i poczułam coś zimnego na prawej skroni. Strach był jak biały hałas, wypełniający mój umysł i wypierający z niego wszystko oprócz naszych ciał.
– Cóż, doktor Brennan. Wydaje mi się, że mamy dziś wieczorem randkę. – Powiedziane to zostało miękkim i niskim głosem, jak wyrecytowane słowa piosenki miłosnej.
Walczyłam, wykręcając ciało i wymachując rękoma. Jego uścisk był jak imadło. Zdesperowana, wierzgnęłam i wciągnęłam powietrze.
– Nie, nie. Nie walcz. Dzisiaj wieczorem jesteś ze mną. Nie ma nikogo innego na świecie, tylko my. – Kiedy przycisnął mnie do siebie, poczułam ciepło jego ciała na szyi. Podobnie jak ręka, jego ciało było dziwnie gładkie i zwarte. Ogarnęła mnie panika. Czułam się bezradna.
Nie mogłam myśleć. Nie mogłam mówić. Nie wiedziałam, czy błagać, walczyć, czy starać się przemówić mu do rozsądku. Trzymał moją głowę unieruchomioną, a jego ręka przygniatała moje wargi do jego zębów. Czułam smak krwi w ustach.
– Nie masz nic do powiedzenia? No dobra, porozmawiamy później.
Kiedy mówił, robił coś dziwnego ze swoimi wargami, ślinił je, a potem zasysał do zębów.
– Przyniosłem ci coś.
Poczułam, że jego ciało się skręca i zdejmuje mi rękę z ust.
– Prezent.
Usłyszałam metaliczny dźwięk, po czym pociągnął moją głowę do przodu i przesunął mi coś zimnego po twarzy, aż do szyi. Nim zdążyłam zareagować, mocno szarpnął i nagle w mojej głowie eksplodowała jasność, zaczęłam się krztusić i dusić. Wtedy mogłam już tylko lokalizować źródło bólu, obserwując jego ruchy.
Puścił mnie, po czym jeszcze raz mocno pociągnął za łańcuch, miażdżąc mi gardło, wykręcając mi szczękę i kręgosłup. Ból był nie do wytrzymania.
Wymachiwałam rękoma i łapczywie łapałam oddech. Okręcił mnie, złapał moje ręce i owinął je innym łańcuchem. Jednym gwałtownym szarpnięciem ściągnął łańcuch, po czym połączył go z łańcuchem, który miałam na szyi, i podniósł końce obu wysoko nad swoją głowę. W płucach czułam ogień, a mózg błagał o powietrze. Walczyłam, żeby nie stracić przytomności, a po twarzy ściekały mi łzy.
– O, bolało? Przepraszam.
Poluźnił łańcuch, a moje zmasakrowane gardło zaczęło łapczywie chwytać powietrze.
Stałam teraz twarzą do niego, jego oczy były zaledwie kilka centymetrów od moich. Z powodu bólu mało do mnie docierało. Mogła to być jakakolwiek twarz, nawet twarz zwierzęcia. Kąciki jego ust drżały, jakby usłyszały sobie tylko znany dowcip. Końcem noża zatoczył okrąg wokół moich warg.
Miałam tak sucho w ustach, że kiedy usiłowałam coś powiedzieć, język przykleił mi się do podniebienia. Przełknęłam jakoś ślinę.
– Chci…
– Zamknij się! Zamknij swoją pieprzoną gębę! Wiem, co byś chciała. Wiem, co o mnie myślisz. Wiem, co wy wszyscy o mnie myślicie. Myślicie, ze jestem jakimś genetycznym mutantem, którego trzeba wyeliminować. Cóż, jestem równie dobry, jak każdy inny. Ja tutaj dowodzę.
Ścisnął nóż z taką siłą, że aż zadrżała mu ręka. Wyglądała trupio blado w panujących wokół ciemnościach. Nabrzmiałe kostki były białe. Rękawiczki chirurgiczne! To ich zapach czułam. Ostrze wpiło się mój policzek i poczułam na brodzie ciepłą strużkę. Zupełnie straciłam nadzieję.
– Nim skończę, będziesz zdzierała z siebie majtki, tak będziesz mnie pragnęła. Ale to później, doktor Brennan. Na razie będziesz mówić tylko wtedy, kiedy ci każę.
Oddychał ciężko, a jego białe nozdrza drżały. Lewa ręka ponownie bawiła się łańcuchem zaciśniętym na mojej szyi, zawijał i odwijał jego kółka wokół dłoni.
– No, teraz mi powiedz. – Znowu był spokojny. – Co sobie myślisz? Jego oczy patrzyły na mnie zimno i bezwzględnie, jak ślepia jakiegoś mezozoicznego ssaka.
– Myślisz, że jestem szalony?
Nic nie mówiłam. Deszcz dudnił w okno za moimi plecami. Szarpnął za łańcuch, przyciągając moją głowę blisko swojej. Czułam jego oddech na spoconej twarzy.
– Martwisz się o córkę?
– Co wiesz o mojej córce? – wykrztusiłam.
– Wiem wszystko o tobie, doktor Brennan.
Jego głos ponownie był niski i głęboki. Sprawiał, że miałam wrażenie, że coś sprośnego wpełza mi do ucha.
Przełknęłam boleśnie, wiedząc, że muszę mówić, nie chcąc go prowokować. Jego nastrój był niestabilny jak hamak w czasie huraganu.
– Wiesz, gdzie ona jest?
– Może.
Znowu podciągnął łańcuch, tym razem powoli, maksymalnie podnosząc moją brodę, po czym powoli przejechał nożem po moim gardle. Błysnęło i jego ręka podskoczyła do góry.
– Wystarczająco ciasno? – spytał.
– Proszę…- wykrztusiłam.
Poluźnił łańcuch, pozwalając mi opuścić brodę. Przełknęłam i wzięłam głęboki oddech. Gardło mnie paliło, a szyja była posiniaczona i spuchnięta. Podniosłam ręce, żeby ją pomasować, ale on pociągnął w dół za drugi łańcuch. Jego usta ponownie zadrżały jak u gryzonia.
– Nie masz nic do powiedzenia?
Wpatrywał się we mnie czarnymi oczyma ze strasznie dużymi źrenicami. Dolne powieki mu drżały, jak wargi.
Przerażona, zastanawiałam się, co robiły inne. Co robiła Gabby.
Uniósł łańcuch nad moją głowę i zaczął coraz bardziej go zacieśniać, jak dziecko torturujące kotka. Dziecko o morderczych skłonnościach. Przypomniałam sobie o Alsie. Co powiedział J.S? Jak mogłabym to wykorzystać?
– Proszę, chciałabym z tobą porozmawiać. Dlaczego nie pójdziemy gdzieś na drinka i…?
– Suka!
Szarpnął i łańcuch zgniótł mi gardło. Płomienie ogarnęły moją głowę i szyję. Odruchowo podniosłam ręce, ale były zimne i nieprzydatne.
– Wielka doktor Brennan przecież nie pije, prawda? Wszyscy o tym wiedzą…
Przez łzy widziałam, że jego wargi skaczą dziko ku górze. Zbliża się koniec. O, Boże! Pomóż mi!
– Jesteś taka, jak wszyscy inni. Myślisz, że jestem głupcem, prawda?
Mózg wysyłał dwie wiadomości: Uciekaj! Znajdź Katy!
Trzymał mnie tak, a wiatr zawodził i deszcz smagał okna. Gdzieś daleko usłyszałam dźwięk klaksonu. Zapach jego potu mieszał się z moim. Jego szkliste od szaleństwa oczy przybliżyły się do mojej twarzy. Serce waliło mi jak młotem.
Wtedy jakiś dźwięk zmącił panującą w sypialni ciszę. Zesztywniał, a jego powieki zamarły. W drzwiach pojawił się Birdie i wydał z siebie odgłos między piskiem a jękiem. Fortier przeniósł wzrok na biały cień.
Zaryzykowałam.
Kopnęłam go między nogi, starając się zawrzeć w tym ciosie cały przepełniający mnie strach i nienawiść. Moja noga uderzyła go mocno w krocze. Krzyknął i zgiął się wpół. Wyszarpnęłam mu z rąk końce łańcucha, obróciłam się i pobiegłam do przedpokoju, gnana przerażeniem i desperacją. Miałam wrażenie, że poruszam się na zwolnionych obrotach.
Szybko doszedł do siebie, a krzyk bólu przekształcił się w ryk wściekłości.
– Suko!
Byłam już w wąskim przedpokoju, o mało co nie potykając się o ciągnący się za mną łańcuch.
– Jesteś martwa, suko!
Słyszałam go za sobą, biegnącego przez ciemność, sapiącego jak zdesperowane zwierzę.
– Jesteś moja! Nie uciekniesz!
Chwiejnym krokiem skręciłam za róg, wykręcając ręce, starając się poluzować łańcuch ściskający moje nadgarstki. Krew szumiała mi w uszach. Byłam robotem – mój współczulny układ nerwowy przejął kontrolę.
– Cipo!
Znalazł się między mną a drzwiami wejściowymi, zmuszając mnie do drogi przez kuchnię! Byłam opanowana jedną myślą: dostać się do drzwi balkonowych!
Uwolniłam prawą rękę z łańcucha.
– Kurwo! Jesteś moja!
Po dwóch krokach w głąb kuchni poczułam potworny ból i pomyślałam, że pękła mi szyja. Lewa ręka wystrzeliła mi do góry, a głowa cofnęła się gwałtownie. Złapał koniec łańcucha obwiązanego wokół mojej szyi. Poczułam, jak wnętrzności unoszą mi się do góry i że znowu odcięto mi dopływ powietrza.