Nie trwało to nawet tyle. Sylwetka pojawiła się ponownie, uniosła okno maksymalnie do góry i zniknęła. Potem w pokoju zgasło światło. Czas spać!
Czekałam jeszcze pięć minut, żeby się upewnić, że nikt nie wychodzi z budynku i już nie musiałam więcej siebie przekonywać. Ryan i chłopaki mogą go stąd ściągnąć.
Zapisałam adres i zaczęłam kluczyć w stronę samochodu, mając nadzieję, że uda mi się go znaleźć. Powietrze było ciągle ciężkie, a upał równie uciążliwy jak po południu. Liście i zasłony wisiały nieruchomo, jakby je wyprano i powieszono, żeby wyschły. Neony St. Laurent migotały nad szczytami ciemnych budynków, oświetlając labirynt ulic, którymi przemykałam.
Na zegarze w tablicy rozdzielczej była północ, kiedy wjechałam do garażu. Idzie mi coraz lepiej. Jestem w domu przed świtem.
Najpierw nie zarejestrowałam hałasu. Byłam już przy wyjściu z garażu i wybierałam klucz, by w końcu dotarł do mojej świadomości. Stanęłam, żeby posłuchać. Wysoki pisk dobiegał zza moich pleców, gdzieś koło głównego wjazdu.
Kiedy szłam w tamtą stronę, starając się namierzyć jego źródło, dźwięk zrobił się czystszy i stał się ostrym, pulsującym piskiem. Gdy podeszłam bliżej, zobaczyłam, że dobiega on z drzwi po prawej stronie rampy. Chociaż drzwi wyglądały na zamknięte, zamek nie był i dlatego włączył się alarm.
Popchnęłam, a potem pociągnęłam za metalowy uchwyt, dokładnie zamykając drzwi. Pisk gwałtownie się urwał i w garażu zapanowała głucha cisza. Zapamiętałam, by powiedzieć Winstonowi o tym, że coś się zepsuło.
Po kilku godzinach spędzonych w gorących i brudnych kryjówkach, czułam, że w mieszkaniu jest chłodno i rześko. Przez chwilę stałam w przedpokoju, pozwalając zimnemu powietrzu schłodzić moją rozgrzaną skórę. Birdie zaczął ocierać się o moją nogę, wyprężając kark i mrucząc na powitanie. Spojrzałam na niego. Delikatne, białe włoski przylgnęły do moich spoconych nóg. Pogłaskałam go po głowie, dałam mu jeść i sprawdziłam wiadomości na automatycznej sekretarce. Jedna pusta. Poszłam pod prysznic.
Kiedy namydlałam się i spłukiwałam, przypominałam sobie wydarzenia dzisiejszego wieczora. Co zdołałam osiągnąć? Teraz wiedziałam, gdzie mieszka schizol lubiący bieliznę. Przynajmniej założyłam, że to on, bo dzisiaj był czwartek. I co z tego? Przecież może nie mieć nic wspólnego z morderstwami.
Ale jakoś nie mogłam siebie do tego przekonać. Dlaczego? Dlaczego myślałam, że ten facet jest w to zamieszany? Dlaczego uważałam, że moim zadaniem jest go namierzyć? Dlaczego bałam się o Gabby? Przecież Julie ma się dobrze.
Po wyjściu spod prysznica cały czas byłam podkręcona i wiedziałam, że nie zasnę, więc wyjęłam z lodówki kawałek brie, tomme de chevre de savoie i nalałam sobie lemoniady. Zawinęłam się w kołdrę, wyciągnęłam na kanapie, obrałam pomarańcz i zjadłam ją z serem. Nie mogłam się skupić na dowcipach słynnego showmana. Znowu zaczęłam rozmyślać.
Dlaczego spędziłam cztery godziny z pająkami i szczurami, żeby szpiegować jakiegoś faceta, który lubi ubierać dziwki w bieliznę? Dlaczego nie zostawić tego glinom?
Cały czas to wracało. Dlaczego po prostu nie powiedziałam Ryanowi tego, co wiem i nie poprosiłam go, żeby przycisnął tego faceta?
Bo to sprawa osobista. Ale nie tak, jak sobie wmawiałam. To nie chodzi tylko o czaszkę w ogrodzie, o napaść na moje czy Gabby bezpieczeństwo. Coś innego sprawiało, że te sprawy stały się moją obsesją, coś głębszego i bardziej przejmującego. W ciągu następnej godziny, krok po kroczku, przyznałam się sama przed sobą, jakie były prawdziwe powody moich poczynań. Prawda była taka, że ostatnio przerażałam siebie samą. Codziennie oglądałam jakąś gwałtowną śmierć. Jakąś kobietę zabitą przez jakiegoś mężczyznę i wrzuconą do rzeki, wyrzuconą na wysypisko czy porzuconą w lesie. Połamane kości jakiegoś dziecka odkryte w pudełku, kanale czy plastikowym worku. Dzień po dniu czyściłam je, badałam i stawiałam diagnozę. Pisałam raporty. Składałam zeznania. I czasami nic nie czułam. Profesjonalny dystans. Kliniczny brak zainteresowania. Oglądałam śmierć za często, ze zbyt bliska i bałam się, że zaczyna dla mnie tracić swoje głębokie znaczenie. Wiedziałam, że nie mogę cierpieć z powodu człowieka, którym kiedyś były wszystkie ze zwłok, z którymi miałam do czynienia. To by bardzo szybko wyczerpało moje emocjonalne rezerwy. Pewna ilość profesjonalnego dystansu była niezbędna, żeby móc wykonywać pracę, ale nie do tego stopnia, żeby wyzuć się z wszelkich uczuć.
Śmierć tych kobiet coś we mnie poruszyła. Bolał mnie ich strach, ich ból, ich bezradność wobec szaleństwa. Czułam gniew, wściekłość i potrzeby złapania zwierzęcia odpowiedzialnego za tę jatkę. Współczułam tym kobietom i moja reakcja na ich śmierć była jak koło ratunkowe dla moich uczuć. Dla mojego człowieczeństwa i umiejętności cieszenia się życiem. Współczułam i byłam wdzięczna za to uczucie.
To dlatego traktowałam to jak sprawę osobistą. To dlatego nic mnie nie powstrzyma. To dlatego przeszukiwałam teren klasztoru, lasek, bary i tylne uliczki Main. Przekonam Ryana, żeby się tym zajął. Rozgryzę klienta Julie. Znajdę Gabby. Może to jest powiązane. Może nie. Nieważne. Tak czy inaczej, znajdę sukinsyna odpowiedzialnego za rozlew kobiecej krwi i pomogę go zamknąć. Na dobre.
33
Nadanie śledztwu tempa okazało się trudniejsze, niż myślałam. Po części z mojego powodu.
O wpół do szóstej piątkowego popołudnia bolała mnie głowa i brzuch od i niezliczonej ilości wypitych kaw z automatu. Godzinami dyskutowaliśmy o aktach. Nikt nie miał niczego specjalnie nowego do powiedzenia, więc powtarzaliśmy w kółko te same rzeczy, przekopując się przez morze informacji, desperacko starając się znaleźć coś nowego. Niewiele z tego wyszło.
Bertrand rozpracowywał sprawy pod kątem nieruchomości. Morisette-Champoux i Adkins zgłosiły swoje oferty w ReMaxie. Sąsiadka Gagnon też. Jest to duża firma, trzy biura, trzech osobno działających agentów. Żaden z nich nie pamiętał ofiar ani nawet ich mieszkań. Ojciec Trottier skorzystał z usług Royale Lepage.
Były chłopak Pitre był ćpunem, który zabił prostytutkę w Winnipeg. Może będzie z tego jakiś przełom. A może nic. Tak sądził Claudel.
Przesłuchania znanych przestępców seksualnych były w toku, niczego jednak jak dotąd nie wniosły. Niestety.
Zespoły umundurowanych policjantów przeczesywały okolice wokół mieszkań Morisette-Champoux i Adkins. Zero.
Nie bardzo mieliśmy na czym się wyżyć, więc wyżywaliśmy się na sobie. Panował ponury nastrój i zapasy cierpliwości były na wyczerpaniu, więc czekałam na właściwy moment, żeby powiedzieć, co miałam do powiedzenia. Słuchali uprzejmie, kiedy im mówiłam, jak wygląda sytuacja Gabby i o nocy w samochodzie. Opisałam rysunek, moją rozmowę z J.S. i efekty obserwacji Julie.
Kiedy skończyłam, nikt nic nie powiedział. Siedem kobiet spoglądało niemo z przenośnych tablic. Pióro Claudela znaczyło skomplikowane wzory i sieci. Był cichy i przytłumiony przez całe popołudnie, jakby duchem znajdował się zupełnie gdzie indziej. Moje sprawozdanie sprawiło, że zrobił się jeszcze bardziej ponury. Dźwięki wydawane przez duży, elektroniczny zegar wypełniały salę.
Bzzzzz.
– Ale nie wiadomo, czy to ten sam śmieć, którego goniliśmy na Berger? – To był Bertrand. Potrząsnęłam głową. Bzzzzzz.
– Ja jestem za tym, żeby przymknąć ciotę. – To Ketterling.
– Za co? – Ryan. Bzzzzzz.
– Możemy po prostu sprawdzić, jak gościu znosi stres. -To Charbonneau.
– Jeśli jest tym, którego szukamy, to może się wystraszyć. A ostatnią rzeczą, której byśmy sobie życzyli, to żeby facet spanikował i prysnął z miasta. – Rousseau.
– Nie. Ostatnią rzeczą, której byśmy sobie życzyli, to to, żeby wcisnął komuś plastikowego Chrystusa w szparkę. – Znowu Bertrand.
– Ten frajer to pewnie zwyczajny onanista.