– Albo Kuba Rozpruwacz z odjazdem na punkcie bielizny…
Bzzzzz.
I tak mniej więcej się to ciągnęło przez dłuższy czas, raz po francusku, raz po angielsku. W końcu wszyscy zaczęli rysować, jak Claudel. Bzzzzzz.
Po jakimś czasie ciszę przerwał Charbonneau.
– Na ile nieobliczalna jest Gabby?
Zawahałam się. Jakoś w świetle dziennym rzeczy przedstawiały się inaczej. Już raz wysłałam tych ludzi w pościg i ciągle nie wiemy, czy nie był to pościg za czymś, czego nie ma.
Claudel spojrzał na mnie lodowatym wzrokiem gada i poczułam rosnącą słabość w brzuchu. Ten człowiek mną gardził, chciał mnie zniszczyć. Co robi za moimi plecami? Jak daleko posunęła się sprawa skargi? A co jeśli się mylę z Gabby?
I wtedy zrobiłam coś, czego nigdy nie będę w stanie zmienić. Może tak naprawdę w głębi ducha wcale nie myślałam, że coś złego mogło się przytrafić Gabby. Zawsze do tej pory lądowała na czterech łapach. Może po prostu obrałam najbezpieczniejszą dla mnie drogę. Kto wie? Natychmiastowe działanie w sprawie bezpieczeństwa mojej przyjaciółki nie wydało mi się konieczne. Wycofałam się.
– Wcześniej też znikała.
Bzzzzzz.
Bzzzzzz.
Bzzzzzz.
Ryan pierwszy zareagował.
– Tak jak teraz? Bez słowa?
Przytaknęłam.
Bzzzzzz.
Bzzzzzz.
Bzzzzzz.
Twarz Ryana była ponura,
– No, dobra. Dowiedzmy się, jak się facet nazywa i sprawdźmy go. Ale i na razie zachowajmy to dla siebie. Dopóki czegoś na niego nie będziemy mieli, i tak nie dostalibyśmy nakazu. – Odwrócił się do Charbonneau. – Mam rację, Michel?
Charbonneau pokiwał głową. Przedyskutowaliśmy jeszcze parę spraw, zebraliśmy swoje rzeczy i rozeszliśmy się.
Kiedy później często wracałam myślami do tego spotkania, zawsze zastanawiałam się, czy mogłam zmienić bieg późniejszych wydarzeń. Dlaczego nie podniosłam krzyku w sprawie Gabby? Czy widok Claudela zmiękczył moje postanowienie? Czy poświęciłam zapał, który mi towarzyszył noc wcześniej, W imię profesjonalnej ostrożności? Czy wolałam poświęcić życie Gabby zamiast narażać swoją karierę zawodową? Czy zakrojone na szeroką skalę poszukiwania rozpoczęte tego dnia by coś zmieniły?
Tego wieczoru poszłam do domu i jadłam kolację z mikrofalówki przy telewizji. Wydaje mi się, że to był szwajcarski stek. Kiedy mikrofalówka zapiszczała, wyjęłam tackę i ściągnęłam folię.
Stałam przez chwilę, przyglądając się, jak syntetyczny tłuszcz zastyga na syntetycznych ziemniakach puree, czując jak narasta we mnie uwertura samotności i frustracji. Mogłam to jeść w towarzystwie kota i komedii, a więc spędzić kolejną noc na walce z demonami, ale mogłam też być dyrygentem wieczornego przedstawienia.
– Pieprzę to. Maestro…?
Wyrzuciłam kolację do śmietnika i poszłam do Chez Katsura na rue de la Montagne, gdzie uraczyłam się sushi i pogadałam o tym i owym ze sprzedawcą kartek z Sudbury.
Nie przyjęłam jednak jego zaproszenia, wolałam załapać się na późny seans Rycerza Króla Artura w Le Faubourg.
Było za dwadzieścia jedenasta, kiedy wyszłam z kina i wyjechałam ruchomymi schodami do głównego holu. Było w nim prawie zupełnie pusto, sprzedawcy już poszli, a ich schowane towary stały zamknięte w wózkach. Minęłam piekarnię ciastek, stoisko z lodami, stoisko z japońskimi daniami na wynos. Wszystkie półki i lady zostały pozdejmowane i wciśnięte za drzwi. Noże i piły wisiały w równych rządkach za pustymi ladami u rzeźnika.
Film był tym, czego mi było trzeba. Rozdrażnił mnie tylko zarozumiały,. niefrancuski Lancelot w wykonaniu Richarda Gere'a.
Dobre rozegrane, Brennan. Przydałby się bis.
Przeszłam przez Ste. Catherine i ruszyłam w stronę domu. Było ciągle gorąco i bardzo wilgotno. Mgła spowijała światło latarń i unosiła się nad chodnikiem, jak para nad gorącą wanną w chłodną, zimową noc.
Zobaczyłam kopertę, jak tylko wyszłam z holu i skręciłam w korytarz prowadzący do moich drzwi. Leżała między klamką a framugą. Najpierw pomyślałam, że to od Winstona. Może musi coś naprawić i wyłączy prąd albo wodę. Nie. On by przesłał zawiadomienie pocztą. Skarga na Birdiego? List od Gabby?
Nie. W rzeczywistości to wcale nie był list. W kopercie były dwa przedmioty, które położyłam potem na stole, milczące i budzące grozę. Gapiłam się na nie, z sercem dudniącym jak oszalałe i trzęsącymi się rękoma, rozumiejąc, ale odmawiając przyjęcia do wiadomości tego, co znaczą.
Koperta zawierała plastikową legitymację. Po lewej stronie plakietki, pod zachodem słońca, wypukłymi, białymi literami wypisano nazwisko Gabby, datę urodzenia i numero d'assurance maladie. Jej zdjęcie znajdowało się w prawym górnym rogu, miała puszyste dredy i coś srebrnego zwisającego z każdego ucha.
Drugim przedmiotem był pięciocentymetrowy kwadrat wycięty z dużego planu miasta. Plan przedstawiał ulice z francuskimi nazwami i tereny zielone w aż do bólu znajomych barwach. Zaczęłam szukać jakichś charakterystycznych punktów albo nazw, które pozwoliłyby mi zlokalizować to miejsca Rue Ste. Helenę. Rue Beauchamp. Rue Champlain. Nie znałam tych ulic. Mo że to Montreal, ale równie dobrze mnóstwo innych miast. Nie mieszkałam w Quebecu wystarczająco długo, żeby wiedzieć. Na planie nie było dróg ani innych cech, które bym rozpoznała. Oprócz jednej. Dużego czarnego X-a na środku wycinka.
Wpatrywałam się odrętwiała w tego X-a. Przez głowę przebiegały mi straszliwe obrazy, ale odpędzałam je od siebie, odrzucając jedyny możliwy do przyjęcia wniosek. To był blef. Tak jak czaszka w ogrodzie. Ten maniak się mną bawi. Sprawdza, jak bardzo może mnie przerazić.
Nie wiem, jak długo przyglądałam się twarzy Gabby, przypominając sobie w innych miejscach i okolicznościach. Szczęśliwa twarz w kapeluszu klowna na przyjęciu z okazji trzecich urodzin Katy. Twarz skąpana we łzach, kiedy mi powiedziała o tym, że jej brat popełnił samobójstwo.
W mieszkaniu panowała cisza, a wszechświat zamarł. Potem ogarnęła mnie przeraźliwa pewność.
To nie był blef. Dobry Boże, dobry Boże, droga Gabby. Jest mi tak bardzo, tak strasznie przykro.
Ryan odebrał przy trzecim sygnale.
– On ma Gabby – wyszeptałam w miarę spokojnym głosem, tylko dzięki nadludzkiemu wysiłkowi woli. Kostki na mojej dłoni zaciśniętej na słuchawce były zupełnie białe.
Nie dał się zwieść.
– Kto? – spytał, czując, że mój głos maskuje przerażenie, i przechodząc od razu do sedna.
– Nie wiem.
– Gdzie oni są?
– Nie… nie wiem.
Usłyszałam odgłos ręki przesuwanej po twarzy.
– Co masz?
Wysłuchał mnie, nie przerywając,
– Cholera.
Chwila ciszy.
– OK. Zawiozę mapę do centrali, żeby namierzyli to miejsce, a potem wyślemy tam ekipę.
– Ja mogę zawieźć mapę – powiedziałam.
– Myślę, że powinnaś zostać u siebie. I chcę, żeby policjanci znowu zaczęli obserwować budynek, w którym mieszkasz.
– To nie ja jestem w niebezpieczeństwie – wypaliłam. – Ten sukinsyn ma Gabby! Pewnie już i tak ją zabił!
Moja maska zaczęła się sypać. Starałam się opanować rozdygotane ręce.
– Brennan, niedobrze mi na myśl o twojej przyjaciółce. Pomógłbym jej, na ile to tylko możliwe. Uwierz mi. Ale nie wolno ci tracić głowy. Jeśli ten psychopata ma tylko jej torebkę, ale nie ją samą, pewnie nic jej nie jest, niezależnie, gdzie teraz jest. Jeśli ją ma i pokazał nam, gdzie ją znaleźć, zostawi ją w takim stanie, w jakim chce, żebyśmy ją znaleźli. Nic na to nie poradzimy. Jak na razie, ktoś umieścił kopertę w twoich drzwiach, Brennan. Ten sukinsyn był w twoim budynku. Zna twój samochód. Jeśli ten facet jest zabójcą, to nie zawaha się, żebyś ty też znalazła się na liście ofiar. Szacunek dla życia nie jest szczególnie silną cechą jego osobowości, a wygląda na to, że teraz skoncentrował się na twoim życiu.
Miał rację.
– I naślę kogoś na faceta, którego śledziłaś.
Mówiłam powoli i cicho.
– Chcę, żeby zadzwonili do mnie, jak tylko namierzą to miejsce.