Литмир - Электронная Библиотека
A
A

34

Żadnego bagażu. Elektroniczny bilet, który można potwierdzić w automacie, a nie przy kontuarze. Siedziała w sąsiednim terminalu, obserwując tablicę odlotów i czekając, aż napis on time przy numerze jej lotu zmieni się na boarding.

Siedziała na krześle z profilowanego plastiku i spoglądała na płytę lotniska. W telewizorze ryczało CNN. „Za chwilę wiadomości sportowe”. Starała się oczyścić umysł. Pięć lat temu spędziła pewien czas w małej wiosce niedaleko Goi w Indiach. Chociaż była to piekielna dziura, wioska była znana z powodu mieszkającego w niej stuletniego jogina. Spędziła trochę czasu z tym człowiekiem. Starał się nauczyć ją technik medytacji, oddychania pranayama, oczyszczania umysłu. Niewiele jej to dało. Bywały chwile, kiedy zapadała w mroczną nicość. A jednak najczęściej, kiedy próbowała to zrobić, czekał tam na nią Beck.

Zastanawiała się nad swoim następnym posunięciem. Właściwie nie miała wyboru. Chodziło o przetrwanie. Aby przeżyć, musiała uciec. Narobiła bałaganu i teraz znów uciekała, pozostawiając innym uporządkowanie wszystkiego. Tylko czy miała inne wyjście? Wpadli na jej trop. Była ostrożna jak diabli, lecz oni wciąż czuwali. Nawet po tych ośmiu latach.

Dzieciak, który ledwie zaczął chodzić, pogalopował w kierunku panoramicznego okna i wesoło plasnął rączkami o szybę.

Zaniepokojony ojciec dopadł go i z chichotem porwał na ręce. Patrzyła na to i myślała o oczywistych sprawach, o tym, co mogłoby być. Po jej prawej siedziała para starszych ludzi, przyjaźnie gawędząc o niczym. Jako nastolatki ona i Beck obserwowali pana i panią Steinbergów, którzy co wieczór niezmiennie spacerowali, trzymając się pod ręce, długo po tym jak ich dzieci wyrosły i opuściły rodzinne gniazdo. Tak będzie z nami, obiecał Beck. Pani Steinberg umarła w wieku osiemdziesięciu dwóch lat. Pan Steinberg, który cieszył się zdumiewająco dobrym zdrowiem, cztery miesiące po niej. Powiadają, że często tak bywa ze starymi ludźmi, iż – parafrazując Springsteena – dwa serca stają się jednym. Kiedy jedno umiera, drugie podąża za nim. Czy tak było z nią i Davidem? Wprawdzie nie przeżyli ze sobą sześćdziesięciu jeden lat, jak Steinbergowie, lecz gdy spojrzeć na to pod innym kątem, kiedy wziąć po uwagę, że człowiek prawie nie pamięta niczego, co wydarzyło się, zanim skończył pięć lat, a ona i Beck byli nierozłączni, od kiedy ukończyli siedem, tak że prawie nie mieli wspomnień, w których nie byliby razem… Kiedy pomyśleć o minionym czasie nie jak o latach, lecz procentach ich dotychczasowego życia, to byli związani ze sobą nawet mocniej niż Steinbergowie.

Odwróciła się i spojrzała na tablicę. Obok lotu 174 British Airways zaczęło migać słowo boarding.

Zapowiedziano odlot jej samolotu.

Carlson i Stone wraz ze swoimi kolegami z miejscowej policji, Dimonte’em i Krinskym, rozmawiali z urzędniczką British Airways.

– Nie zgłosił się – powiedziała urzędniczka z biura rezerwacji, kobieta w błękitno-białym mundurku i apaszce, z pięknym akcentem i identyfikatorem, z którego wynikało, że ma na imię Emily.

Dimonte zaklął. Krinsky wzruszył ramionami. Można się było tego spodziewać. Beck z powodzeniem przez cały dzień wymykał się z sieci. Trudno było sobie wyobrażać, że okaże się tak głupi, by próbować odlecieć pod swoim prawdziwym nazwiskiem.

– Ślepy zaułek – rzekł Dimonte.

Carlson, wciąż trzymając w ręku kopertę z protokołem autopsji, zapytał Emily:

– Kto z pani pracowników najlepiej zna się na komputerach?

– Prawdopodobnie ja – odparła bez fałszywej skromności.

– Proszę wywołać rezerwacje – rzekł Carlson.

Zrobiła to, o co poprosił.

– Może mi pani powiedzieć, kiedy zarezerwował miejsce?

– Trzy dni temu.

Dimonte podskoczył.

– Beck planował ucieczkę! Sukinsyn!

Carlson pokręcił głową.

– Nie.

– Skąd wiesz?

– Zakładaliśmy, że zabił Rebeccę Schayes, żeby zamknąć jej usta – wyjaśnił Carlson. – Po co zadawałby sobie tyle trudu, jeśli zamierzał opuścić kraj? Po co miałby ryzykować, czekać trzy dni, a potem uciekać przed pościgiem?

Stone pokręcił głową.

– Za bardzo to komplikujesz, Nick.

– Coś przeoczyliśmy – upierał się Carlson. – Dlaczego w ogóle nagle postanowił uciec?

– Ponieważ zaczęliśmy go przyciskać.

– Nie trzy dni temu.

– Może wiedział, że to tylko kwestia czasu.

Carlson jeszcze mocniej zmarszczył brwi.

– Tracimy czas. Wynośmy się stąd w diabły – zwrócił się Dimonte do Krinsky’ego. Spojrzał na Carlsona. – Zostawimy tu paru mundurowych… na wszelki wypadek.

Carlson z roztargnieniem skinął głową. Kiedy tamci odeszli, zapytał Emily:

– Czy podróżował z kimś?

Emily nacisnęła kilka klawiszy.

– Nie, zarezerwował tylko jeden bilet.

– Jak to zrobił? Osobiście. Przez telefon? Za pośrednictwem biura podróży?

Znowu postukała w klawisze.

– Nie przez biuro podróży. Tyle mogę panu powiedzieć, ponieważ takie przypadki musimy zaznaczać, żeby zapłacić prowizję. Dokonał rezerwacji bezpośrednio w British Airways.

Nic z tego.

– Jak zapłacił?

– Kartą kredytową.

– Może mi pani podać numer?

Zanotowała i podała mu. Podsunął kartkę Stone’owi. Ten potrząsnął głową.

– To nie jest żadna z jego kart. Przynajmniej żadna z tych, o których wiemy.

– Sprawdź to – polecił Carlson.

Stone już miał w ręku telefon komórkowy. Kiwnął głową i zaczął wprowadzać numer. Carlson potarł brodę.

– Powiedziała pani, że dokonał rezerwacji przed trzema dniami.

– Zgadza się.

– Może pani sprawdzić, o której?

– Owszem. Komputer zaznacza godzinę. O osiemnastej czternaście.

Carlson pokiwał głową.

– Doskonale. A czy może mi pani powiedzieć, czy ktoś jeszcze dokonał rezerwacji mniej więcej w tym samym czasie?

Zastanowiła się.

– Nigdy tego nie robiłam – stwierdziła. – Proszę chwilkę zaczekać, zaraz sprawdzę. – Postukała w klawiaturę. Zaczekała. Znów postukała. Czekała. – Bazy nie można posortować według daty rezerwacji.

– Ale ta informacja tam jest?

– Tak. Zaraz, chwileczkę. – Ponownie zaczęła przebierać palcami po klawiaturze. – Skopiuję te informacje do arkusza kalkulacyjnego. Na ekranie zmieści się pięćdziesiąt rezerwacji. W ten sposób będzie szybciej.

W pierwszej pięćdziesięcioosobowej grupie znalazła się para małżeńska, która dokonała rezerwacji tego samego dnia, ale kilka godzin wcześniej. Nic z tego. W drugiej nie było nikogo. Ale w trzeciej grupie znaleźli to, czego szukali.

– Lisa Sherman – oznajmiła Emily. – Zarezerwowała miejsce tego samego dnia, osiem minut później.

Oczywiście, że ten fakt sam w sobie nie miał żadnego znaczenia, ale Carlson poczuł, że włosy jeżą mu się na głowie.

– Och, to ciekawe – powiedziała Emily.

– Co?

– Numer jej miejsca.

– Co z nim?

– Miała siedzieć obok Davida Becka. Rząd szesnasty, fotele E i F.

Carlson podskoczył.

– Czy ona się zgłosiła?

Stuk klawiszy. Ekran oczyścił się. Pojawiła się następna tabelka.

– W rzeczy samej, jest już po odprawie. Pewnie w tej chwili wchodzi na pokład.

Poprawiła pasek torebki i wstała. Poszła raźnym krokiem, z podniesioną głową. Wciąż miała okulary, perukę i implanty. Wyglądała jak Lisa Sherman na zdjęciu w paszporcie.

Już tylko cztery bramki dzieliły ją od właściwej, kiedy usłyszała urywek wiadomości CNN. Stanęła jak wryta. Wpadł na nią facet z ogromnym wózkiem bagażowym. Pokazał jej palec, jakby zajechała mu drogę na autostradzie. Nie zwróciła na niego uwagi, wpatrując się w ekran.

Spikerka czytała komunikat. W prawym rogu ekranu pojawiła się fotografia jej dawnej przyjaciółki, Rebekki Schayes… a obok zdjęcie Becka.

Pospiesznie podeszła bliżej telewizora. Czerwone litery pod zdjęciami głosiły: ŚMIERĆ W CIEMNI.

46
{"b":"101403","o":1}