Jednakże fakty prowadziły do następnego ważnego pytania. Dlaczego nikt wcześniej nie zauważył tych niejasności?
Carlson analizował możliwości. KillRoy nie został oskarżony o zamordowanie Elizabeth Beck. Powody tego były teraz zupełnie jasne. Być może prowadzący śledztwo coś podejrzewali. Może dostrzegli, że zabójstwo Elizabeth Beck nie pasuje do metod sprawcy, a wyciągnięcie tego faktu na jaw pomogłoby obrońcom KillRoya. W wypadku seryjnego mordercy oskarżenie ma tyle dowodów, że łatwo może coś przeoczyć. A jeśli obrona wyłapie choć jedną nieścisłość, obali zarzut o jedno morderstwo, podważy wiarygodność pozostałych zarzutów. Tak więc jeśli podejrzany nie przyzna się do winy, rzadko zostaje oskarżony o wszystkie dokonane morderstwa. Najważniejsze, by został skazany. Agenci prowadzący dochodzenie z pewnością zdawali sobie z tego sprawę i dlatego nie drążyli sprawy zabójstwa Elizabeth Beck.
A jednak ten scenariusz też budził poważne wątpliwości.
Zwłoki Elizabeth Beck widział jej ojciec i stryj – dwaj funkcjonariusze organów ścigania. Prawdopodobnie widzieli także protokół sekcji. Czy nie zastanawiali się nad tymi niekonsekwencjami? Czy pozwoliliby ujść mordercy, byle tylko skazać KillRoya? Carlson wątpił w to.
Więc co się stało?
Dalej czytał raport i natknął się na jeszcze jeden szokujący fakt. W klimatyzowanym wnętrzu samochodu zrobiło się bardzo zimno i chłód przeszywał do szpiku kości. Carlson opuścił szybę i wyjął kluczyk ze stacyjki. Na samej górze kartki widniał napis: „Raport toksykologa”. Badania wykazały we krwi Elizabeth Beck obecność kokainy i heroiny. Co więcej, ślady tych substancji odkryto również we włosach i tkankach, co świadczyło o stałym zażywaniu.
Czy to pasowało do obrazu?
Zastanawiał się nad tym, kiedy zadzwonił telefon komórkowy. Odebrał.
– Carlson.
– Mamy coś – powiedział Stone.
Carlson odłożył protokół.
– Co?
– Beck. Zarezerwował bilet na samolot do Londynu. Odlatuje za dwie godziny z JFK.
– Już jadę.
Kiedy szliśmy, Tyrese położył dłoń na moim ramieniu.
– Dziwki – powtórzył któryś już raz. – Nie można im ufać.
Nie siliłem się na odpowiedź.
W pierwszej chwili byłem zaskoczony, że Tyrese zdołał tak szybko odnaleźć Helia Gonzaleza, ale uliczny telegraf bez drutu był równie dobrze rozbudowany jak każdy inny. Zapytaj faceta od Morgana Stanleya o jego odpowiednika u Goldmana Sachsa, a po kilku minutach poda ci jego nazwisko. Poproś mnie, żebym polecił cię dowolnemu innemu lekarzowi w tym stanie, a załatwię to jednym telefonem. Dlaczego u chłopców z ulicy miałoby być inaczej?
Helio niedawno zakończył cztery lata odsiadki w więzieniu stanowym za napad z bronią w ręku. Wyglądał na takiego. Czarne okulary, chustka na głowie, biały podkoszulek pod flanelową koszulą zapiętą tylko na ostatni guzik, tak że wyglądała jak płaszcz lub skrzydła nietoperza. Podwinięte rękawy odsłaniały toporne więzienne tatuaże na przedramionach i wijące się pod nimi więzienne mięśnie. Łatwo rozpoznać te muskuły wyhodowane za murami, gdyż są gładkie i twarde jak marmur, w przeciwieństwie do nadmuchiwanej muskulatury nabytej w klubach.
Siedzieliśmy na tarasie przed jakimś domem na Queensie. Nie potrafię powiedzieć, gdzie dokładnie. Wibrujące dźwięki latynoskiej muzyki łatwo wpadały w ucho. Po ulicy snuły się ciemnowłose kobiety w zbyt obcisłych topach na cienkich jak spaghetti ramiączkach. Tyrese skinął głową. Odwróciłem się do Helia. Miał na ustach szyderczy uśmiech. Zmierzyłem go spojrzeniem i miałem ochotę powiedzieć tylko jedno słowo: śmieć. Niereformowalny, nieczuły śmieć. Wystarczyło na niego spojrzeć, by wiedzieć, że wszędzie, gdzie się pojawi, narobi szkód. Pytanie tylko jak poważnych. Uświadomiłem sobie, że to może być zbyt powierzchowna ocena. Sądząc po pozorach, to samo można by powiedzieć o Tyresie. Nieważne. Elizabeth naprawdę wierzyła w możliwość nawrócenia bezwzględnych ludzi, zdeprawowanych przez ulicę. Ja musiałem jeszcze nad tym popracować.
– Kilka lat temu aresztowano cię pod zarzutem zamordowania Brandona Scope’a – zacząłem. – Wiem, że cię zwolniono, i nie zamierzam narobić ci żadnych kłopotów. Muszę jednak poznać prawdę.
Helio zdjął okulary i zerknął na Tyrese’a.
– Przyprowadziłeś mi gliniarza?
– Nie jestem gliniarzem – powiedziałem. – Jestem mężem Elizabeth Beck.
Czekałem na reakcję. Nie doczekałem się.
– To kobieta, która zapewniła ci alibi.
– Wiem kto to.
– Czy była z tobą tamtej nocy?
Helio nie spieszył się z odpowiedzią.
– Taak – wycedził, szczerząc do mnie pożółkłe zęby. – Była ze mną przez całą noc.
– Kłamiesz – rzuciłem.
Helio obejrzał się na Tyrese’a.
– Co jest, człowieku?
– Muszę poznać prawdę – powtórzyłem.
– Myślisz, że to ja rąbnąłem tego Scope’a?
– Wiem, że to nie ty.
To go zaskoczyło.
– O co tu chodzi, do diabła?
– Chcę, żebyś pomógł mi coś wyjaśnić.
Helio czekał.
– Byłeś tamtej nocy z moją żoną, tak czy nie?
– Co mam ci powiedzieć, człowieku?
– Prawdę.
– A jeśli prawda wygląda tak, że była ze mną całą noc?
– Nie była.
– Skąd możesz wiedzieć?
– Powiedz człowiekowi to, co chce wiedzieć – wtrącił się Tyrese.
Helio znów się zastanowił.
– Było, jak mówiła. Spałem z nią i co? Przykro mi, człowieku, ale tak było. Robiliśmy to całą noc.
Zerknąłem na Tyrese’a.
– Zostaw nas na moment, dobrze?
Kiwnął głową. Wstał i odszedł do samochodu. Oparł się o boczne drzwi i założył ręce na piersi. Brutus stał obok niego. Znów popatrzyłem na Helia.
– Gdzie poznałeś moją żonę?
– W ośrodku.
– Próbowała ci pomóc?
Wzruszył ramionami, ale nie patrzył mi w oczy.
– Znałeś Brandona Scope’a?
Jego twarz wykrzywił lekki grymas, być może wywołany strachem.
– Idę sobie, człowieku.
– Tylko między nami. Możesz mnie obszukać. Nie mam podsłuchu.
– Chcesz, żebym zrezygnował z alibi?
– Taak.
– Czemu miałbym to zrobić?
– Ponieważ ktoś wykańcza wszystkich, którzy mieli coś wspólnego z tym, co się zdarzyło Brandonowi Scope’owi. Wczoraj wieczorem przyjaciółka mojej żony została zamordowana w swojej pracowni. Dzisiaj złapali mnie, ale przeszkodził im Tyrese. Chcą też zabić moją żonę.
– Myślałem, że ona już nie żyje.
– To długa historia, Helio. Nagle wszystko zaczęło się od nowa. Jeśli szybko nie dowiem się, co naprawdę zaszło, wszyscy będziemy martwi.
Nie wiedziałem, w jakim stopniu było to prawdą. I mało mnie to obchodziło.
– Gdzie byłeś tamtej nocy? – naciskałem.
– Z nią.
– Mogę dowieść, że nie – powiedziałem.
– Co?
– Moja żona była wtedy w Atlantic City. Mam jej rachunki. Mogę tego dowieść. Mogę roznieść twoje alibi na strzępy, Helio. I zrobię to. Wiem, że nie zabiłeś Brandona Scope’a, ale, niech mnie szlag, pozwolę, żeby cię usmażyli, jeśli nie powiesz mi prawdy.
Blef. Wielki bezczelny blef. Widziałem jednak, że cios był celny.
– Powiedz mi prawdę, a nic ci się nie stanie – obiecałem.
– Nie zabiłem tego faceta, przysięgam, człowieku.
– Wiem o tym – powtórzyłem.
Zastanowił się.
– Nie mam pojęcia, dlaczego to zrobiła, rozumiesz?
Kiwnąłem głową, zachęcając go, by mówił dalej.
– Tamtej nocy obrobiłem jeden dom w Fort Lee. Nie miałem alibi. Już myślałem, że mnie w to wrobią. Uratowała mój tyłek.
– Pytałeś ją dlaczego?
Przecząco pokręcił głową.
– Wszystko poszło szybko. Mój adwokat powiedział mi, co zeznała. Potwierdziłem to. Zaraz mnie puścili.
– Czy potem widziałeś jeszcze moją żonę?
– Nie. – Popatrzył na mnie. – Skąd wiedziałeś, że nie spałem z nią?
– Znam moją żonę.
Uśmiechnął się.
– Myślisz, że nigdy cię nie zdradziła?
Nie odpowiedziałem. Helio wstał.
– Powiedz Tyrese’owi, że jest mi winien przysługę.
Zachichotał, odwrócił się, odszedł.