Nacisnąłem przycisk i nie puszczałem go.
– Zrobił pan coś z tą windą?
– Tak. Dlaczego był pan u Petera Flannery’ego?
Pospiesznie wyciągałem wnioski. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł – nawet w znacznie bardziej sprzyjających okolicznościach bardzo niebezpieczny. Shauna ufała temu człowiekowi. Może ja też powinienem. Przynajmniej odrobinę. To wystarczy.
– Ponieważ miałem takie same podejrzenia jak pan – powiedziałem.
– Jakie?
– Obaj zastanawialiśmy się, czy to naprawdę KillRoy zabił moją żonę.
Carlson założył ręce na piersi.
– A co ma z tym wspólnego Peter Flannery?
– Szedł pan po moich śladach, prawda?
– Tak.
– Ja postanowiłem pójść śladem Elizabeth. Sprawdzić, co się stało osiem lat temu. W jej notatniku znalazłem inicjały i numer telefonu Flannery’ego.
– Rozumiem – rzekł Carlson. – I czego się pan od niego dowiedział?
– Niczego – skłamałem. – To był ślepy zaułek.
– Och, nie sądzę – rzekł Carlson.
– Dlaczego pan tak uważa?
– Czy pan wie, na czym polegają badania balistyczne?
– Widziałem w telewizji.
– Krótko mówiąc, każda broń pozostawia unikatowe ślady na wystrzelonym pocisku. Zadrapania, wgłębienia… charakterystyczne dla danego egzemplarza. Tak jak odciski palców.
– Tyle wiem.
– Po pańskiej wizycie u Flannery’ego kazałem naszym ludziom przeprowadzić dokładną analizę balistyczną tej trzydziestkiósemki, którą znaleźliśmy w skrytce depozytowej Sarah Goodhart. Wie pan, co odkryli?
Potrząsnąłem głową, choć wiedziałem. Carlson odczekał chwilę, po czym oznajmił:
– Z broni pana ojca, którą pan odziedziczył, zabito Brandona Scope’a.
Otworzyły się drzwi i do holu weszła jakaś kobieta ze swoim nastoletnim synem. Chłopak był w wieku pokwitania i wlókł się, buntowniczo zgarbiony. Matka miała wydęte usta, a jej wysoko uniesiona głowa wyraźnie oznaczała: „nie chcę tego słuchać”. Szli w kierunku windy. Carlson powiedział coś do krótkofalówki. Obaj cofnęliśmy się od wind, patrząc sobie w oczy w cichym wyzwaniu.
– Agencie Carlson, uważa mnie pan za mordercę?
– Mam powiedzieć prawdę? – odparł. – Sam już nie wiem.
Dziwna odpowiedź.
– Oczywiście zdaje pan sobie sprawę z tego, że nie powinienem z panem rozmawiać. Mogę zaraz zadzwonić do Hester Crimstein i udaremnić wszystko, co próbuje pan tu zrobić.
Poczerwieniał, ale nie usiłował zaprzeczać.
– Do czego pan zmierza?
– Niech mi pan da dwie godziny.
– Na co?
– Dwie godziny – powtórzyłem.
Zastanowił się.
– Pod jednym warunkiem.
– Jakim?
– Powie mi pan, kim jest Lisa Sherman.
To szczerze mnie zdziwiło.
– Nie znam tego nazwiska.
– Miał pan razem z nią odlecieć wczoraj wieczorem z kraju.
Elizabeth.
– Nie wiem, o czym pan mówi – powiedziałem.
Brzęknęła winda. Drzwi rozsunęły się. Mamusia o wydętych ustach ze swym nastoletnim synem weszli do środka. Spojrzała na nas. Dałem jej znak, by nie zamykała drzwi.
– Dwie godziny – powtórzyłem.
Carlson niechętnie kiwnął głową. Wskoczyłem do kabiny.
40
– Spóźniłaś się! – wrzasnął na Shaunę fotograf, maleńki facecik z fałszywym francuskim akcentem. – I wyglądasz jak… Comment dit-on? Jak coś, co wyjęto z sedesu.
– Wal się, Frédéric – warknęła Shauna, nie wiedząc, czy tak miał na imię, i nie przejmując się tym. – Skąd naprawdę pochodzisz, z Brooklynu?
Podniósł ręce w górę.
– Nie mogę pracować w takich warunkach!
Przybiegła Aretha Feldman, agentka Shauny.
– Nie martw się, François. Nasz charakteryzator potrafi zdziałać cuda. Shauna rano zawsze wygląda okropnie. Zaraz wrócimy. – Aretha mocno ścisnęła łokieć Shauny, ani na chwilę nie przestając się uśmiechać. Mruknęła do niej pod nosem: – Co się z tobą dzieje, do diabła?
– Denerwuje mnie ten dupek.
– Nie zgrywaj primadonny.
– Miałam ciężką noc, w porządku?
– Nie w porządku. Idź się ucharakteryzować.
Artysta od makijażu jęknął ze zgrozy na widok Shauny.
– Co to za worki pod oczami? – zawołał. – Robimy zdjęcia do reklamy wyrobów Samsonite?
– Cha, cha.
Shauna ruszyła w kierunku fotela.
– Och! – zawołała Aretha. – Coś mam dla ciebie.
W dłoni trzymała kopertę. Shauna zmrużyła oczy.
– Co to takiego?
– Nie mam pojęcia. Posłaniec przyniósł ją dziesięć minut temu. Mówił, że to pilne.
Wręczyła kopertę Shaunie. Ta wzięła ją jedną ręką i odwróciła. Zobaczyła tylko słowo „Shauna”, napisane znajomym pismem, i ścisnęło ją w dołku. Wciąż gapiąc się na kopertę, powiedziała:
– Dajcie mi chwilkę.
– Nie mamy czasu…
– Chwilkę.
Charakteryzator i agentka odsunęli się. Shauna otworzyła kopertę. Wypadła z niej biała kartka papieru z notatką skreśloną tym samym charakterem pisma. Wiadomość była krótka: „Idź do damskiej toalety”.
Shauna starała się opanować. Wstała.
– Muszę siusiu – stwierdziła, sama zdumiona spokojnym tonem swego głosu. – Gdzie najbliższa ubikacja?
– Na korytarzu po lewej.
– Zaraz wracam.
Dwie minuty później Shauna pchnęła drzwi toalety. Nie ustąpiły. Zapukała.
– To ja – powiedziała i czekała.
Po kilku sekundach usłyszała trzask odsuwanej zasuwki. Znów cisza. Shauna nabrała tchu i ponownie pchnęła drzwi. Otworzyły się. Weszła do wykafelkowanego pomieszczenia i zamarła. Przed nią przy najbliższej kabinie stał duch.
Shauna z trudem powstrzymała krzyk.
Ciemna peruka, utrata wagi, okulary w drucianych oprawkach – wszystko to nie zmieniało oczywistego faktu.
– Elizabeth…
– Zamknij drzwi, Shauno.
Posłuchała bez wahania. Kiedy się odwróciła, zrobiła krok w kierunku swojej starej przyjaciółki. Elizabeth cofnęła się.
– Proszę, mamy mało czasu.
Chyba po raz pierwszy w życiu Shaunie zabrakło słów.
– Musisz przekonać Becka, że ja nie żyję – powiedziała Elizabeth.
– Trochę na to za późno.
Omiotła wzrokiem pomieszczenie, jakby szukając drogi ucieczki.
– Popełniłam błąd, wracając. Głupi, idiotyczny błąd. Nie mogę zostać. Musisz mu powiedzieć…
– Widzieliśmy protokół sekcji, Elizabeth – powiedziała Shauna. – Tego dżina nie da się już wepchnąć z powrotem do butelki.
Elizabeth zamknęła oczy.
– Co się stało, do diabła? – zapytała Shauna.
– Powrót tutaj był błędem.
– Taak, już to mówiłaś.
Elizabeth przygryzła dolną wargę. W końcu wykrztusiła:
– Muszę już iść.
– Nie możesz – zaoponowała Shauna.
– Co?
– Nie możesz znowu uciec.
– Jeśli zostanę, on zginie.
– On już nie żyje – powiedziała Shauna.
– Nic nie rozumiesz.
– Nie muszę. Jeśli znów go opuścisz, nie przeżyje. Czekałam osiem lat, żeby pogodził się z twoją śmiercią. Wiesz, że tak powinno się stać. Rany się goją. Życie toczy się dalej. Tylko nie dla Becka. – Zrobiła krok w kierunku Elizabeth. – Nie mogę pozwolić ci znów uciec. – Obie miały łzy w oczach. – Nieważne, dlaczego znikłaś – dodała, przysuwając się do niej. – Ważne jest tylko to, że wróciłaś.
– Nie mogę zostać – wykrztusiła Elizabeth.
– Musisz.
– Jeśli nawet będzie to oznaczało jego śmierć?
– Tak – odparła bez wahania Shauna. – Nawet. I wiesz, że mówię prawdę. Dlatego tutaj jesteś. Wiesz, że nie możesz znów zniknąć. Wiesz, że ci na to nie pozwolę. Zrobiła następny krok w jej kierunku.
– Jestem tak zmęczona uciekaniem – szepnęła Elizabeth.
– Wiem.
– Już nie mam pojęcia, co robić.
– Ja też nie. Lecz tym razem nie możesz uciec. Wyjaśnij mu to. Wytłumacz.
Elizabeth uniosła głowę.
– Wiesz, jak bardzo go kocham?
– Taak – odparła Shauna. – Wiem.
– Nie mogę pozwolić, żeby stała mu się krzywda.
– Za późno – odparła Shauna.
Teraz stały bardzo blisko siebie. Shauna chciała wyciągnąć ręce i wziąć ją w objęcia, ale powstrzymała się.