Литмир - Электронная Библиотека

Rozebrano mnie. A właściwie zdarto porządne ubranie, w które przebrałem się między przesłuchaniami i poddano szczegółowym, upokarzającym oględzinom. Niespokojnie rozglądałem się szukając kopca mrowiska… Ale nie. Rzucono mi kawałek worka z trudem przypominającego odzież i pogoniono do szopy. Usadzony w dwuosobowym wiadrze, które poczęło szybko opuszczać się w dół, pojąłem swe przeznaczenie. Przez resztę życia miałem pracować jako niewolnik w archaicznej, choć wydajnej kopalni diamentów. Zresztą owa reszta nie zapowiadała się na długą. Czołgając się korytarzami, w każdej chwili grożącymi zawaleniem, lub cierpliwie oczekując we wgłębieniu “mijanki" na niewolnika z przeciwka, zastanawiałem się, dlaczego nie zostałem zabity? Miłosierdzie Murzyna z Europy, nagroda za informacje? Współwięźniowie, tubylcy z niepokornych wiosek, albo jeńcy z armii rządowej, ogłupieni ciężką pracą, myślący jedynie o śnie i jedzeniu, nie znali go. Zresztą zaledwie kilku liznęło trochę angielszczyzny. Czułem, że rychło upodobnię się do nich.

Myślałem o Barbarze. Na pewno nie zeznała niczego. Jeśli żyła, musiała mną pogardzać.

Dzięki paru posługom medycznym nadzorcy traktowali mnie odrobinę lepiej i nie musiałem oddawać im w formie haraczu części i tak skromnych racji żywnościowych. Dawali mi też do czytania gazety…

Skąd w tej zakazanej dziurze znalazł się nagle świeży, bo zaledwie sprzed dwóch tygodni “Newsweek", pozostanie tajemnicą. Dla mnie był to nagły powiew powietrza z wolnego świata. Chłonąłem informacje. “Powódź w Chinach", “Trzęsienie ziemi w Grecji", “Światowy Konwent Organizacji Ekologicznych obraduje w Sztokholmie"…

I zdjęcie. Poznałem natychmiast. Między wystrzałową Włoszką a godnie wyglądającym pastorem roześmiany, wytworny Burt! Ale tuż za nim, ponad ramieniem! Chryste Panie! Rogowe okulary, wełniste włosy… Red Gardiner!

Sześć dni przed akcją

Emeryt w powszechnej opinii nie uchodzi za człowieka interesującego. Stanowi swoistą formę bytu – niebytu. Niby jest, ale go nie ma. Można uznać go za element pośredni między obojętnym na wszystko słupem trakcyjnym, który nie istnieje w naszej świadomości, dopóki się na niego nie wpadnie, oraz sługą w dobrym angielskim domu, przy którym można mówić wszystko, robić wszystko, a on i tak nie zareaguje… W krajach słabiej rozwiniętych emeryci renciści przynajmniej wiedzą, że żyją – stojąc w kolejkach, przepychając się w mlecznych barach, czy hodując króliki. W państwach zasobnego Zachodu pozostaje im już jedynie jałowa konsumpcja, podróżowanie dookoła świata i oczekiwanie na nieuchronność.

Oczywiście nie dotyczy to wszystkich. Zwłaszcza tych, którzy zawodowo nadczynni, po przejściu w stan spoczynku nie pogodzili się ze statusem scenografii w teatrze życia. Do takich należeli przyjaciele Marcela Bonnarda.

W ciągu zaledwie paru dni ekskomisarz odnowił stare kontakty zadzierzgnięte przez wiele lat pracy w policji, w tym również w Interpolu dokąd był oddelegowany jakiś czas, i rychło dysponował prawdziwą siatką starszych panów, wystarczająco mocną, by łowić z nią nawet rekiny typu profesora Levecque'a.

Wśród współpracowników znalazł się i beznogi włoski prokurator. Kończynę stracił podczas bombowego ataku Czerwonych Brygad na sali sądu w Mantui; schorowany as Scotland Vardu, inspektor Welman nazywany przez półświatek Dobrym Chudym Człowiekiem Bez Litości. Zgłosił swą pomoc Szwed, Ingemar Guting zwany Nerwusem, poznaliśmy go już podczas czynności inwigilacyjnych w Sztokholmie i pewien kryminolog z Hamburga. A przede wszystkim Austriak Steiner – tuz sekcji narkotyków, wyeliminowany przedwcześnie ze służby przez postrzał i towarzyszący mu ciężki zawał, które niestety pozostawiły trwałe ślady w postaci niedowładu prawej strony ciała.

Marcel, zbliżający się również do wieku emerytalnego pielęgnował te kontakty bardziej z myślą o wspólnym wypoczynku niż prywatnej batalii, choć zdarzało się i wcześniej, że świadczyli sobie pewne usługi i wymieniali opinie.

Rozgrywka z Levecquem rozpoczęła się zresztą znacznie wcześniej. Wydarzenia z Placu Centralnego zmieniły jedynie “zimną wojnę" w “gorącą". Długoletni pracownik sekcji kryminalnych, mimo przeniesienia wyżej, nadal żywił instynktowną niechęć do służb politycznych – brzydził się machinacjami i gardził prowokacją. A konflikt z ekspertem miał parę epizodów. Mniej więcej przed rokiem Marcel prowadził śledztwo w sprawie bestialsko zamordowanej prostytutki. W rzecz wplątany był ktoś z MSZ-tu, toteż Levecque kazał sprawę zatuszować. Później wynikła afera z narkotykami. Dzięki Steinerowi udało się ująć “Serbskiego łącznika". I znów doszło do starcia konkurencyjnych służb. “Serbski łącznik" odgrywał zbyt ważną rolę w Komórce do spraw Bałkańskich, by postawić go przed sądem. A Steiner miał potem dziwny wypadek!

Nie dość tego. Przy każdym spotkaniu profesorek zrażał komisarza swym sposobem bycia. Absolwent ekskluzywnej uczelni, maminsynek z ustosunkowanej rodziny, mierził Marcela, syna górnika z Lilie, na każdym kroku. Levecque zawsze wiedział lepiej, Levecque traktował prostaczków z wyższością podszytą protekcjonalnym tonem. Oni byli od brudnej roboty, on nadzorował z wyżyn wielkiej polityki. Ale gdy w grę wchodziła zdrada?

Ostatnie dni dostarczyły sporo materiału wzmagającego dotychczasowe podejrzenia. Levecque grał na różnych frontach. Guting nadesłał obfite informacje ze Sztokholmu, potwierdzając kontakty eksperta z poszukiwanym terrorystą – Gronerem. Kurt z Hamburga poinformował o obecności Levecque'a w noc tragedii w Travemiinde, Welman i spędzający urlop w Szwajcarii Steiner donosili o niepokojącej ruchliwości prominentów Ruchu Ekologicznego.

Materiału zebrało się sporo i komisarz zastanawiał się, czy już nie powinien przekazać posiadanych danych Admirałowi. Ale do Admirała trafiało się via major Cytryna, a ten wyraźnie chronił Levecque'a. Może profesor był “jego" człowiekiem, a może odwrotnie?

Paulina lubiła frezje. Bonnard położył wiązankę kwiatów na świeżej mogile i wrócił do samochodu. O piątej był umówiony z Loulou, czeka też na telefony z Europy… Możliwe, że osobiście zjawi się Steiner z jakimiś rewelacjami. Już wczoraj miał wyjechać z Genewy. Rada Steinera zadecyduje. Albo pójdą do Admirała lub samego premiera, albo jeszcze poczekają…

Komandor Bowling rozsunął sznurkową kotarę i patrzył bez większego zainteresowania na pląsające Polinezyjki. Taniec hula, wieńce kwiatów, atrakcyjne dla przybyszów z cywilizacji wielkoprzemysłowej, stawały się nudne po trzech tygodniach przymusowego pobytu. Ileż razy można oglądać rutyniarskie popisy, popijać obrzydliwe mleko kokosowe, spacerować po krótkiej promenadzie wśród ubranych w kwiaciaste koszule staruchów. Nie, stanowczo atol Raronga nie był najlepszym miejscem postojowym dla człowieka czynu. Kobiety? Na Raronga było bardzo mało młodzieży, większość wyjeżdżała w poszukiwaniu pracy na Samoa, Hawaje, lub choćby do Papetee. Jedyny burdel cieszył się złą sławą ze względu na paskudnego pasożyta, który, absolutnie nieszkodliwy dla krajowców, czynił spustoszenie w organizmach osobników rasy białej. Co się tyczy turystek, przeważały rówieśniczki Mae West lub Kleopatry, obrzydliwe stare pudła – jak je oceniał Bowling – które, gdyby należały do floty Pacyfiku, już przed ćwierć wiekiem zostałyby przeznaczone na żyletki.

Można mówić o pechu. Pomysł ściągnięcia tu Maud odpadł ze względu na jej pracę. Zresztą Maud przyzwyczaiła się do statusu żony marynarza i zapewne świetnie już zagospodarowała swoje życie uczuciowe. A Eva? Owszem, przyleciałaby jak na skrzydłach, ale na jego stanowisku należało unikać ostentacji…

– Ale mi się trafiło – zaklął cicho, opuścił zasłonę i machnął do barmana – to samo!

Fakt, nie szło dobrze. Uszkodzenie Mątwy 16 podczas prototypowego rejsu nie zapowiadało jeszcze większych komplikacji. Bowling dokonał awaryjnego wynurzenia i po porozumieniu się z centralą zawinął do Raronga. Wewnątrz atolu znajdowała się stara baza postojowa, używana sporadycznie właśnie w takich okolicznościach. Technicy przybyli następnego dnia i wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nie wstrząs idący od rowu Tonga, gwałtowne przemieszczenie morskiego dna i wywołane tym tsunami, które, jak doniosła prasa, pochłonęło jedenaście tysięcy ludzkich istnień w rejonie centralnego Pacyfiku.

45
{"b":"100693","o":1}