Литмир - Электронная Библиотека

Burt tylko się uśmiechnął.

– Zdaje się, że zrobiłam na nim wrażenie dziewczyny łatwej. Powiedzieliśmy sobie trochę komplementów. Pytał co robię wieczorem? Stwierdziłam, że mam wolne i przebywam poza szpitalem. Zmartwił się. On – powiada – musi tkwić tu dzień i noc. Rozumiecie, że nie ciągnęłam tego tematu. Zapytałam tylko, czy nie jest mu nudno? Westchnął. No to ja zrobiłam małe oczko. Wiecie, że potrafię wyglądać jak skończona dziwka. Na to on – właściwie mogłabyś się zamienić dyżurami, zostać na wieczór, moglibyśmy porozmawiać… Najpierw udałam obrażoną, a potem powiedziałam, że się zastanowię, że nie wypada i w ogóle. Łykał to wszystko z lekko otwartymi ustami. Jest dość obleśny, zanadto nawet jak na funkcjonariusza.

– A jeśli wiedziony zawodowym instynktem zechce cię sprawdzić? – zaniepokoiłem się.

– Cóż z tego. Pielęgniarka Susy Smith istnieje naprawdę i nawet jest do mnie podobna. Tyle, że akurat przebywa gdzie indziej.

– Opowiadaj dalej – przerwał Denningham.

– Powiedziałam, że dyżurami się nie zamienię, bo powstałyby okropne plotki, ale mogę wieczorem zajrzeć do baru dla personelu, bo akurat mam tam jakiś interes. Na to on, że nie może opuścić pawilonu… Zrobiłam zmartwioną minkę i stwierdziłam, że szkoda. Wtedy on ożywił się i zauważył, że mogę przecież z baru wpaść do niego.

– Przecież pawilon jest zamknięty? – powiedziałem.

– Dostaniesz przepustkę!

– Boję się.

– Ze mną możesz się niczego nie bać.

– Skończyło się na tym, że o dziesiątej zadzwonię do niego z barku.

– Kobieciarz, albo diablo sprytny oficer – zauważył Denningham.

– Hindus – powiedziała Barbara – jest prawie przytomny, poparzony, zdaje się, że ma złamaną rękę. Z pewnością ma ciężko uszkodzone gardło i dlatego nie mogli zmusić go do zeznań środkami halucynogennymi czy torturami… Ogólnie jednak wygląda lepiej niż myśleliśmy.

Popatrzyłem na dziewczynę z podziwem. Kiedy zdążyła to wszystko zauważyć. Ja który go znałem, zwróciłem uwagę tylko na oczy Davida.

Burt posadził dziewczynę za kierownicą i nakazał nam jechać na farmę, sam miał przybyć później. Pojechaliśmy więc. Głowę miałem pełną najrozmaitszych planów, które zamierzałem podsunąć Denninghamowi. Wszystkie zaczynały się od tego. że lekko zaróżowiona Barbara składa o północy wizytę kapitanowi Maarensowi w pogrążonym we śnie pawilonie wydzielonym…

Przyglądałem się mej towarzyszce pewnie prowadzącej samochód. Od dawna nie spotkałem osoby równie opanowanej. Kim była, skąd się wzięła? Barbara miała wszystkie cechy doskonałej modelki, łącznie z nieprawdopodobną figurą. Zachowywała się cały czas naturalnie, ale człowiek jej towarzyszący nie miał pojęcia, co naprawdę sobie myśli. Małomówna, choć niewątpliwie inteligentna, należała do tego gatunku kobiet, których istnienie podejrzewamy, lecz niesłychanie rzadko, bądź nigdy, nie spotykamy w życiu.

Znowu mimowolnie pomyślałem o Marthcie. Poczułem jak zwykle falę ciepła, ale dziś jakby słabszą. Cóż, obiektywnie biorąc, Barbara była kandydatką na Miss Świata, moja urocza, cieplutka żona – jedynie sympatyczną kurką domową.

Barbara onieśmielała, parę razy sieknęły mnie jej czujne, uważne spojrzenia, chociaż nie powiedziała ani słowa. Ja też tylko parokrotnie próbowałem zacząć rozmowę, ale jakoś mi się nie udawało.

Farma, a raczej niewielkie, cokolwiek zapuszczone gospodarstwo, było w momencie naszego przybycia całkowicie puste. Dopiero po godzinie zjawił się Robert, po nim jakiś wychudły młodzian o bladej twarzy, wreszcie koło zmierzchu sam Denningham.

Razem z Barbarą zamknęli się we czwórkę w jednym z mniejszych pokojów i konferowali długo i cicho, pozostawiając mi do dyspozycji jedynie stary, czarnobiały telewizor. Obejrzałem jakieś archiwalne filmy, wiadomości – wypełniały je doniesienia z pogranicza bantustanów. Południowy wschód Republiki stał w ogniu, mówiono o regularnych starciach i znacznej liczbie ofiar. W wielkich miastach co rusz wybuchały bomby, i aż trudno uwierzyć, że wszystko to kotłowało się gdzieś dookoła zacisznej, sielskiej farmy. Muszę przyznać, miałem trochę żalu do Burta, że nie wtajemnicza mnie w swoje sprawy. Wydarzenia w Pretorii, rekonesans w szpitalu, mimo przeżytego lęku zaszczepiły ciekawość, ba, ową dziwną żądzę emocji. Zresztą zdawałem sobie sprawę, że jadę na jednym wózku z całą grupą, jej sukces lub przegrana odbije się na mych dalszych losach.

Toteż kiedy Denningham wyszedł na chwilę z narady, podszedłem i spytałem, jaką rolę przewiduje dla mnie podczas dzisiejszej akcji.

– Jakiej akcji? – popatrzył na mnie z pewnym rozbawieniem.

– No, Barbara udaje się przecież na spotkanie z kapitanem…

– Skądże znowu, nasza panna Gray nie uważa, aby mogła biec na spotkanie z kimkolwiek zaledwie po krótkiej rozmowie.

– A więc nie zadzwoni do Maarensa?

– Zadzwoni, ale na tym koniec. Przynajmniej na dziś.

– A co z Davidem, nie zostawimy go przecież?

– Drogi Jan, ustalmy jedno, twoja rola w tej sprawie skończyła się. Otrzymasz swoją premię i masz moją dozgonną wdzięczność.

– Ale przecież mógłbym się jeszcze przydać.

– To robota dla zawodowców.

Sformułowanie zabrzmiało nieprzyjemnie i, wyznam, poczułem się trochę upokorzony. Czy w czymś skrewiłem, nie sprawdziłem się? Na końcu języka miałem stwierdzenie, że każdy kiedyś zaczynał, że moje medyczne kwalifikacje… Ale Burt nie wyglądał na człowieka, który zmienia swoje decyzje.

Czarnoskóry Bob i chudy młodzian wkrótce odjechali. Barbara podeszła do telefonu. Nakręciła numer szpitala i poprosiła dyżurnego lekarza pawilonu wydzielonego.

– Chciałam przekazać wiadomość kapitanowi Maarensowi – powiedziała bez wstępu. – Nie musi go pan prosić. Wystarczy przekazać, że Susy Smith rozmyśliła się, i że zadzwoni jutro rano. Może…

Niczego już nie rozumiałem. Czas podobno naglił, a wycofanie się ze spotkania pomniejszało i tak niewielkie szansę.

Obejrzałem ostatnie wiadomości. Obok mnie siedział Denningham, skupiony, milczący, cały zagłębiony w siebie, jak wyznawca jakiegoś kontemplacyjnego obrządku.

W pewnym momencie Burt wstał i nalał odrobinę whisky do dwóch kieliszków.

– Czy wiesz, czego potrzeba w dzisiejszych czasach łowcom przygód? – zapytał.

– Szczęścia?

– Ostrożności. Nigdy jej nie dosyć. Grając o wysokie stawki może my być pewni wyłącznie siebie. A innych – w ograniczonym zakresie. Wiem, że zdziwiło cię odrzucenie oferty kapitana prze? Barbarę. A czy wziąłeś pod uwagę, że to mogła być pułapka? Nagły afekt u wytrawnego pracownika sił specjalnych, czy to nie wygląda podejrzanie? Czy nie jest podejrzane również, że w ślad za waszym samochodem podążył inny wóz, który na szczęście udało się zgubić? Zresztą może tylko jestem przewrażliwiony. Ale nasi przeciwnicy to nie fuszerzy. Daud Dass jest dla nich zbyt ważną postacią, żeby lekceważyć jego ochronę.

– Czyli rezygnujemy?

– Nigdy nie rezygnuję z gry, którą można wygrać. Whisky przyjemnie zapiekła w gardle.

– Do mnie jednak dość szybko zyskał pan zaufanie – powiedziałem – a przecież też mogłem zostać podstawiony.

– Brałem to pod uwagę. Dlatego zachowywałem rezerwę, choć intuicja i znajomość ludzi przemawiała za tobą. No cóż, w razie gdybym się pomylił, pozostawał Lenni.

– Lenni Wilde?

– Miał cię zlikwidować w wypadku jakiegokolwiek podejrzenia. No, ale dobranoc, młody człowieku. Wypoczywaj.

Ogłuszony tą informacją powlokłem się korytarzem biegnącym wzdłuż długiego starego bungalowu, pełnego skór, wypchanych głów nosorożców, kłów słoni i tym podobnych pamiątek męskich przygód.

Pod drzwiami pokoju panny Gray sączyło się światło. Zapukałem.

– Wejdź, Jan.

Wszedłem. Barbara stała przed lustrem czesząc swoje długie, teraz opadające aż do pośladków, włosy. Była naga, ale wyraźnie nie krępowała się moją obecnością. Jednostajna tonacja opalenizny wskazywała, że nie należy do osób gustujących w strojach plażowych.

23
{"b":"100693","o":1}