Wszystko to dopiero czekało na Zieglera, który nawet miał zakosztować uroków egzystencji Marco Polo w gościnie u Alicji w krainie czarów.
Ze stylowej loggi weszli do windy, sześciennego pudła zdolnego przemieszczać się tak w pionie jak w poziomie. Silvestri wybrał numer osiemdziesiąt jeden, który, jak poinformował, miał być osobistym symbolem Roya.
– Aż tylu nas tu jest? – zdziwił się przybysz.
Landley najwyraźniej nie dosłyszał pytania, ponieważ w ogóle nie odpowiedział, natomiast Silvestri mruknął po dłuższej pauzie:
– Naukowców jest około pięćdziesiątki. Osiemdziesięciu przewinęło się w sumie przez parę lat. Oczywiście personelu pomocniczego jest dwa razy więcej.
– Aha, a ta trzydziestka skończyła kontrakt i powróciła do domu?
– Jesteśmy na miejscu – Landley przepuścił przodem Zieglera.
Apartament składający się z czterech mniejszych pomieszczeń i obszernego liyingu ze szklanymi drzwiami wychodzącymi na krużganek, sprawiał sympatyczne wrażenie. Do sypialni przylegał pokój kąpielowy z paroosobową wanną i kabiną prysznicową; gabinetowi towarzyszyła służbówka, czy jak kto woli, pokój asystenta-ordynansa.
Na progu przywitał Roya młody, śniady mężczyzna w białym dresie, który ukłonił się przybyłym z wyszukaną, wschodnią elegancją.
– Jestem Daud Dass i z przyjemnością będę spełniał wszystkie pańskie polecenia, sir.
– Did jest doskonałym fachowcem od aparatury laboratoryjnej, a poza tym to prawdziwa złota rączka, jest pan szczęściarzem, Roy – powiedział Landley.
W wazonach stały świeże kwiaty, na półkach tłoczyły się książki, wśród których dominowały ulubione tytuły Zieglera. Przez moment zdawało mu się, że widzi własną półkę z pokoiku w Princeton. Ktoś, kto przygotowywał tę kwaterę, musiał naprawdę wszystko wiedzieć o lokatorze.
W livingu całą ścianę zajmował ogromny ekran telewizyjny. Nigdzie natomiast Ziegler nie dostrzegł radia.
Silvestri odgadł zainteresowanie Roya.
– Będziesz musiał przyzwyczaić się do naszych warunków – dysponujesz, jak my wszyscy, olbrzymią biblioteką fono i wideo. Nie ma natomiast odbioru bezpośrednich programów. Dziennik otrzymujemy kablowo, raz dziennie.
– Ale dlaczego? – wyrwało się naukowcowi.
– Chodzi o spokój panów, o lepsze warunki dla twórczej pracy – powiedział Daud Dass.
Wyszli na krużganki. Wraz z nadchodzącym zmierzchem powiało przyjemnym chłodem. Landley ujął przyjacielsko Zieglera pod ramię.
– Nie należy się zbytnio dziwić, profesorze – powiedział. Nasi szczodrzy patroni stawiają pewne, w sumie niezbyt uciążliwe warunki. Czy ma pan zegarek Ziegler?
Roy pomacał pusty przegub. Znakomity Schaffhausen zniknął.
– Właśnie, nie chcą abyśmy wiedzieli, gdzie jesteśmy. Zabraniają obserwacji astronomicznych, nie puszczają radia, bo przez analizę czasów łatwo byłoby wyliczyć położenie. Przywykliśmy, że świata zewnętrznego nie ma. Słowem, znajdujemy się w środku orzecha kokosowego o luksusowym słodkim miąższu, ale za to bez wyjścia. Nawet gdy skończą się kontrakty, czekać nas będą paroletnie kwarantanny.
– Ale dlaczego?
– Czy pan jest dzieckiem, Ziegler? Jeśli zdecydowano się na ściągnięcie tylu mózgów, jeśli zainwestowano niebywałe środki, jeśli wreszcie wybrano tak niekonwencjonalne metody postępowania, to chyba nie po to, aby każda zrodzona tu myśl stawała się od razu własnością publiczną.
Silvestri i Daud Dass rozłożyli leżaki, podjechał reagujący na pstryknięcie palcami samobieżny barek; Ziegler postanowił pić wyłącznie colę.
– Zostaliśmy wydelegowani przez Radę Trzech, aby pana uświadomić profesorze, wprowadzić do pańskiej pamięci pewną liczbę niezbędnych danych, a także zapoznać z regułami gry.
– Reprezentujecie władze?
– To nie takie proste – uśmiechnął się w przerwie między jednym a drugim pociągnięciem cygara Landley. – Tu właściwie nie ma przedstawicieli władzy. Istnieje pewna autonomia, wolność, samorząd, no i kilka reguł. Będzie pan mógł robić w zasadzie to, co pan zechce, wybór metod, temat badań zostanie panu przedstawiony do wyboru. Pracuje się tu nad najrozmaitszymi zagadnieniami, nierzadko z pogranicza szarlatanerii – od jednolitej teorii pola, po użytkową parapsychologię i przestrzenie wyższych wymiarów. Istotne są wyniki. Dzięki nim można tu pożyć i to bardzo dobrze pożyć.
– Czyli nie ma dla mnie programu?
– Sam zaproponuje pan program. Będzie pan szukać…
– Czego?
– Tego, czego dotąd nie znaleziono – filozoficznie odparł Silvestri. – Wszyscy szukamy luk w istniejących teoriach, niedokładności w dotychczasowych badaniach, szukamy nowych możliwości dla ludzkiego umysłu.
– I to się opłaca?
– Pozna pan głębiej nasz Ogród, a przekona się, że dokonujemy tu odkryć, o jakich się nie śni reszcie świata. Choć architektura – powiódł ręką, wskazując krużganki – przypomina wiek szesnasty, to my poruszamy się już w dwudziestym drugim.
Zieglerowi przyszło do głowy, że w wypowiedziach naukowców pobrzmiewa spora doza megalomanii. Zapytał jednak o co innego.
– Mówicie panowie o plusach waszej egzystencji. Czy nie ma minusów?
Daud Dass podał filiżanki z aromatyczną kawą. Landley wzruszył ramionami.
– Jak pan zauważył, separujemy się od świata zewnętrznego, żadnych własnych kontaktów, najwyżej krótkie standardowe kartki do rodzin via Centrala w Kapsztadzie. No i świadomość, że przez dwadzieścia cztery godziny na dobę jesteśmy na scenie.
– Z tym. że o tym z biegiem czasu się zapomina – dorzucił Silvestri. – Zwłaszcza że nie mamy nic do ukrycia. Ale objaśnijmy naszego gościa dokładniej. Nasz Ogród to pierwszy, wewnętrzny krąg placówki, można zaliczyć do niego część mieszkalną, rozrywkową, nasze laboratoria i magazyny. Wokół tego rozpościera się strefa nadzoru. Poinformowano nas o tym i nie widzimy powodu, aby ukrywać to przed panem. W tej strefie analizowane są wszystkie dane z działalności, zapisy setek pilnujących kamer, pluskiew podsłuchowych; kontrolowana jest praca komputerów i aparatury laboratoryjnej.
– Oczywiście możemy się tylko domyślać, jak to funkcjonuje. Nadzór działa na zasadzie wentyla. Może nas słuchać, nie może nam nic powiedzieć. Wyniki obserwacji przekazywane są do Centrali… A my? Cóż, znajdujemy się w sytuacji mikroskopowych preparatów pod dolną częścią binokularu.
– Powiedzieliście o dwóch pierścieniach, czyżby istniał również trzeci?
– To logiczna konsekwencja. Zewnętrzna strona naszego obiektywu musi spełniać zarazem funkcję filtru od świata. Przypuszczamy, że okrąg trzeci również nie może bezpośrednio porozumiewać się z drugim… Być może nawet, że odlegli od nas o kilkadziesiąt metrów funkcjonariusze nie wiedzą nawet czego pilnują.
– A co znajduje się dalej?
– Podejrzewam – powiedział Landley – że istnieje i czwarty, całkowicie naturalny filtr. Pustynia. Nawiedzają nas czasami burze piaskowe… Ale, jak już powiedziałem, nie zajmujemy się specjalnie tym tematem.
Ziegler przesunął wzrokiem po krużgankach, wydawało mu się, że tu i ówdzie dostrzega argusowe oczka mikroobiektywów.
– Czy i teraz jesteśmy kontrolowani?
Silvestri pokiwał głową.
– Naturalnie, drogi kolego. Proszę jednak nie denerować się z tego powodu. Naszych cerberów w minimalnym stopniu interesują wypowiadane słowa, tym różnią się od anachronicznych reżimów totalitarnych. Liczą się dla nich wyłącznie czyny i to te, które naruszają zasadę Ogrodu. Sądzę, że teraz sam potrafiłby pan je wymienić.
– Szukanie kontaktu ze światem, wszelkie próby ustalania położenia tego… Ogrodu, zatajanie wyników badań?
– Świetnie powiedziane – pochwalił cybernetyk.
– A sankcje, jakie istnieją sankcje w wypadku nieposłuszeństwa? – Landley wypił duszkiem trzymanego drinka. Brzęknęła odstawiana szklaneczka. To nic zostało nigdy do końca sprecyzowane – sapnął. – Ktoś wspominał o bezwarunkowym rozwiązaniu kontraktu.
– Jeśli kolega trochę odpoczął, możemy zwiedzać dalej – włączył się Silvestri.