Литмир - Электронная Библиотека

W rezultacie, jeszcze przed uchwyceniem posady w laboratorium koncernu Exxon, doktor Ziegler złapał złośliwego syfilisa i zmagał się z nim przez parę miesięcy. Potem ożenił się ze spokojną panną Woods, starszą od niego o dziesięć lat, macierzyńską i opiekuńczą.

Pożycie harmonijne i owocne, co roku rodził się mały Zieglerek, nie zaspokajało seksualnych ambicji naukowca. Rosnącą w miarę upływu lat awersję do “chudej gidii" nazywanej żoną, osłabiał jedynie kumpel w płynie Johnny Walker, pocieszycie! i powiernik przydługich weekendów. W odróżnieniu od pani Ziegler, Jaś Wędrowniczek okazał się w pożyciu niesłychanie zaborczy. Z weekendów przerzucił się na poniedziałki, przeniknął do laboratorium, stał się stałym partnerem pięciodniówek, tygodniówek. I wreszcie sprawił, że w wieku trzydziestu pięciu lat profesor Ziegler przestał odróżniać tablicę Mendelejewa od portretu Einsteina. Pani Ziegler odeszła z trójką potomków i gdyby nie życzliwa ręka fundacji, która wygrzebała zdymisjonowanego naukowca z dna rudery w dzielnicy Portorykańczyków i Polaków, jego los byłby typowym losem wielu innych zmarnowanych geniuszy.

Fred Naganiacz – bo takie przezwisko nosił ów palec losu – zaopiekował się Zieglerem. Zaczął od odkażenia, wymycia i ogolenia, potem zapewnił mu dwumiesięczny pobyt w luksusowym ośrodku odwykowym w Nassau, wreszcie dostarczył do Kapsztadu, wcześniej uzyskując cyrograf na dziesięcioletnią pracę naukowca dla Specjalnej Agencji Rządu RPA.

Roy spędził blisko rok w Kraju Przylądkowym. Prowadził badania, publikował w “Physical Review", wypoczywał i nieźle zarabiał. Przez cały czas dyskretnie, acz skutecznie, poddawano go rozmaitym testom. Ziegler wyczuwał, że jego kariera nie jest jeszcze skończona. Choć zniknięcia niektórych z kolegów trochę go niepokoiły. Że coś się kroi sugerowała też pewna rozmowa na trzy dni przed ową dziwną wrześniową niedzielą. I wreszcie w środku przedpołudnia zjawiło się dwóch cywilów, z których jeden okazał legitymację i przedstawił się jako kapitan Maarens. Szeroka, jasna twarz wzbudzała natychmiastową sympatię, wrażenie utwierdzały obyczaje dżentelmena, a miłe uczucia mąciły, może tylko zimniejsze niż tego wymaga norma, oczy, jasnoniebieskie oczy typowego Nordyka.

– Jesteśmy zachwyceni współpracą z panem, profesorze – powiedział Maarens, grzecznie dziękując za drinka. Pańskie wyniki napawają otuchą, gdy myślimy o przyszłości nauki. Toteż chyba nie zdziwi pana, że zamierzamy zaproponować panu zmianę kontraktu. Na korzystniejszy, dużo korzystniejszy.

– To miłe – uśmiechnął się Ziegler.

– Wiążą się z tym pewne niedogodności, przeprowadzka, praca w obiekcie tajnym, ale mam nadzieję, że zarówno sprzęt, jak i towarzystwo, które pan tam zastanie, będzie co najmniej satysfakcjonujące. I niech pan nie myśli, że zwracamy się z taką propozycją do każdego.

– Dziękuję – jeszcze raz uśmiechnął się Roy. – Rozumiem jednak,

że nie dostanę dużo czasu do namysłu.

– Nie – odpowiedział krótko Maarens. Jego milczący towarzysz nie przestawał bawić się szklanką. – Tu może pan zapoznać się z warunkami finansowymi. Na drugim druku ma pan niezbędne ograniczenia. Trzy lata izolacji od rodziny… Ale, zdaje się, że nie jest pan zbyt rodzinnym człowiekiem, profesorze Ziegler.

Naukowiec zajął się lekturą.

– Chciałbym tylko zapytać…

– Pan wybaczy. Czekamy jedynie na odpowiedź: tak lub nie.

– A gdybym powiedział nie?

– Żaden problem. Pozostaje wszystko po staremu. Nie było naszej rozmowy.

Milczący towarzysz wstał i przesuwał palcem po kolorowych grzbietach książek i naukowych periodyków. Zieglerowi przyszło do głowy, że drugi przybysz włącza się do rozmowy, gdy pada słowo nie. Zresztą nie miał zamiaru wymawiać tego słowa.

– Propozycja jest interesująca – powiedział. Maarens uśmiechnął się całą twarzą z wyjątkiem oczu.

– A zatem tak?…

Musieli przelecieć dobry kawał kontynentu, ponieważ jednak kabina pasażerska śmigłowca pozbawiona była okien, Ziegler nie miał możliwości sprawdzenia, w jakim kierunku się udają. I gdy wehikuł osiadł wreszcie na twardym gruncie, mogli znajdować się równie dobrze pod Durbanem, na pograniczu Namibii czy w okolicach Kimberley… Właz otworzył się automatycznie i równie samoczynnie rozciągnęły się składane schodki. Naukowiec przygotowany był, że wyląduje na lotnisku lub, w najgorszym wypadku, na skrawku oszańcowanego stepu. Zaskoczenie. Znajdował się na niewielkim placyku przypominającym dziedziniec renesansowych pałaców. Może zresztą był to pałac. Dookoła ciągnęły się trzy piętra podcieni skąpanych w tropikalnej roślinności. Opodal biła fontanna, w głębi na tarasie rozstawione leżaki i parasole wskazywały raczej na luksusowy ośrodek wypoczynkowy niż na tajną bazę. Poza Zieglerem odwłok śmigłowca wypluł jeszcze dwa kontenerowe sześciany, które przechwycił gładko automatyczny wózek i odjechał z bagażem w stronę niskich, żelaznych drzwi. Przez cały czas pilot nawet nie wyjrzał przez hermetycznie zamknięte okienko. Rozległ się mocny gwizd, silnik wzmógł obroty, i żelazna ważka wystartowała w drogę powrotną.

Wcześniej z obramowania fontanny podniosło się dwóch mężczyzn, wydelegowanych najwyraźniej na powitanie nowego. Starszy, o dobrotliwym wyglądzie prowincjonalnego medyka, lub, mówiąc mniej dostojnie, dobrze wypasionego tucznika, wyciągnął do przybysza krótką, wypielęgnowaną łapkę.

– Witamy w Ogrodzie Nauk, profesorze Ziegler.

Drugi był szczuplejszy i młodszy, a lisia, wąska twarz, której czujny wyraz podkreślały trójkątne, gęste brwi, od razu wydała się Zieglerowi znajoma. Któż zresztą nie poznałby Silvestriego – “człowieka, który okantował Amerykę", jak okrzyknęły go dzienniki i serwisy telewizyjne w czasie popisowego procesu.

– Rada Trzech poleciła nam pomóc szanownemu koledze w adaptacji -ciągnął grubasek. Nazywam się Landley, Edward Aberdeen Landley – przedstawieniu towarzyszyło silne potrząsanie ręką – doktora Silvestriego nie muszę chyba panu przedstawiać. Jak udała się podróż?

– A to była jakaś podróż, nie zauważyłem – zażartował Ziegler. Naukowcy roześmiali się.

– Może na początek coś orzeźwiającego – w ręku Landleya pojawiła się puszka wybornego transyalskiego piwa.

– Nie używam – pokręcił głową były alkoholik – zastanawiam się tylko, co się stało z moim bagażem?

– Zapewne czeka już w pokoju, dokładnie przejrzany i przekartkowany – poinformował Silvestri. – Może właśnie zaczniemy od zaprowadzenia do apartamentu. Zobaczy kolega, jak tu u nas ładnie.

– A gdzie ja właściwie jestem? – Roy wyartykułował zdanie, które chodziło mu od dłuższej chwili po głowie. – Możecie mi to panowie zdradzić?

Uśmiech znikł z twarzy witających, a Silvestri powiedział poważnie.

– Nie.

– Jak to?

– Sami chcielibyśmy wiedzieć.

Jeśli istniał kiedykolwiek na świecie raj, to wspólnota, w której wylądował Ziegler miała być jego najdoskonalszym naśladownictwem. Organizatorzy uczynili wszystko, co ich zdaniem, miało przyczynić się do komfortu i dobrego samopoczucia badaczy. Pracownicy służb tajnych Republiki wiedzieli, o dziwo lepiej niż kto inny, że wydajność produkcyjna twórców tylko w części zależy od środków technicznych i gaży. Że istnieje coś takiego, jak klimat międzyludzki, atmosfera, bodźce psychiczne – a te zapewnić może jedynie rywalizacja i koleżeństwo oraz umiejętne przeplatanie czasu pracy z relaksem.

A jeszcze dochodziła do tego konieczność takiego wymoszczenia klatki, aby klatka wydawała się rozkosznym azylem. Stworzone więc zostało idealne miejsce dla myśli i rekreacji, surrealistyczna krzyżówka Akademii Platońskiej i wesołego miasteczka, parnasu i lupanaru. Rychło Ziegler miał się przekonać, jak mylące było pierwsze wrażenie. Tonący w zieleni dziedziniec i okalające go na podobieństwo starego klasztoru krużganki stanowiły jedynie naskórek Centrum. Wewnątrz zabudowań, w korytarzach i wielopiętrowych podziemnych labiryntach, kryły się doskonale wyposażone laboratoria, biblioteki mikrozapisów, stale uzupełniane, nie ustępujące zbiorom Biblioteki Kongresu czy Uniwersytetu Łomonosowa… O kuchni można by pisać tygodniami i zrodziłoby się drugie dzieło miary “Filozofii smaku", a archiwum wideo zawierało wszystko co wyprodukowano od Meliesa po Formana, z obficie zaopatrzonym dziełem porno włącznie.

10
{"b":"100693","o":1}