– Panie Bolitar?
Myron spojrzał na chłopca.
– Mama i tata powiedzieli mi. Dwa dni temu.
Zadygotał w środku.
– Co? – spytał.
– Wiem, że jest pan moim biologicznym ojcem.
Zaskoczyło go to i nie zaskoczyło. Emily i Greg przeprowadzili, by tak rzec, atak prewencyjny, niczym adwokat ujawniający niewygodny fakt z życia klienta w przekonaniu, że zrobi to strona przeciwna. Osłabili siłę ciosu. A może, tak jak on, poznali tę samą prawdę o wzbierających wrzodach kłamstw i starali się zrobić dla syna to, co najlepsze.
– I jak się z tym czujesz? – spytał.
– Dziwnie – odparł Jeremy. – To znaczy, mama i tata cały czas się boją, że się tym załamię albo co. Ale ja nie widzę w tym nic nadzwyczajnego.
– Nie?
– To znaczy, widzę, ale… – Jeremy urwał, wzruszył ramionami. – Nie żeby od razu miał się od tego zawalić świat. Rozumie pan?
Myron skinął głową.
– Może dlatego, że zawalił ci się wcześniej.
– Mówi pan o mojej chorobie?
– Tak.
– Tak, może dlatego. – Jeremy chwilę się zastanawiał. – Pan też musi się dziwnie czuć.
– Owszem.
– Myślałem o tym. I wie pan, co wymyśliłem?
Myron przełknął ślinę. Spojrzał chłopcu w oczy – jasne i spokojne, ale nie całkiem niewinne.
– Jestem bardzo ciekaw – odparł.
– Pan nie jest moim tatą. Ojcem owszem, ale nie tatą. Rozumie pan?
Myron z trudem skinął głową.
– Ale… – Jeremy podniósł wzrok i wzruszył ramionami jak trzynastolatek – wcale nie musi pan zniknąć.
– Zniknąć?
– No, tak. – Jeremy uśmiechnął się i Myronowi znów zabiło serce. – Z oczu. Wie pan.
– Tak – odparł Myron. – Wiem.
– Byłoby mi miło.
– Mnie również.
– Fajnie.
Jeremy skinął głową.
– Fajnie.
Zegar na sali westchnął i wskazówka się przesunęła. Jeremy sprawdził godzinę.
– Na zewnątrz pewnie czeka mama – powiedział. – Po drodze jak zwykle wpadniemy do supermarketu. Pojedzie pan?
Myron potrząsnął głową.
– Dziękuję, ale nie dziś – odparł.
– Trudno. – Jeremy wstał, przyglądając się jego minie. – Wszystko w porządku?
– Tak.
Chłopiec uśmiechnął się.
– Bez obawy, dam sobie radę – zapewnił.
– Skąd jesteś taki mądry?
– Dobrze mnie wychowano – odparł Jeremy. – A poza tym mam dobre geny.
Myron zaśmiał się.
– Pewnie zechcesz zostać politykiem – zażartował.
– Może. No, to cześć, niech się pan trzyma.
– Ty też, Jeremy.
Myron odprowadził go wzrokiem. Jeremy szedł do drzwi dobrze znanym mu krokiem. Nie obejrzał się. Drzwi trzasnęły z pogłosem i Myron został sam. Tak długo patrzył na kosz, aż siatka rozmyła mu się przed oczami. Ujrzał pierwszy krok tego chłopca, usłyszał pierwsze wypowiedziane przez niego słowo, poczuł zapach dziecięcej piżamy. Uderzenie piłki złapanej w rękawicę, pochylenie się nad jego pracą domową, czuwanie nad nim całą noc, kiedy złapał infekcję, wszystko to, czego doświadczył jego ojciec – wir dręczących, bolesnych, bezpowrotnie straconych obrazów z przeszłości. Zobaczył siebie w ciemnych drzwiach pokoju tego chłopca, jako milczącego strażnika jego dorastania, i poczuł jak to, co pozostało mu z serca, staje w płomieniach.
Zamrugał oczami i obrazy pierzchły. Serce zabiło od nowa. Wpatrzył się w kosz i czekał. Tym razem nic nie zamgliło obrazu. Nic się nie stało.