– Uważam to za cud.
– Zginęlibyśmy i my, Brenda i ja, gdybyśmy wtedy nie wyjechali – powiedział szukając jej dłoni.
Przejechali Queensboro Bridge i wjechali w serce Manhattanu.
– Albert, policja przeprowadziła dokładne śledztwo. Ci, od ubezpieczeń dzielili włos na czworo. Z tym samym rezultatem – nieszczęśliwy wypadek.
– Nieszczęśliwy wypadek, opatrznościowy dla interesów Latelli. Teraz New Jersey jest w jego rękach – skomentował z ironią.
– Chcesz wojny? – zapytał Charly.
Agresja zgasła w oczach młodzieńca.
– Wykluczone – powiedział, żeby uspokoić Brendę, która przez chwilę drżała z niepokoju. – Kiedy prawnik, którego mi przysłałeś opisał mi stan majątkowy naszej rodziny, postanowiłem wycofać się z interesów.
Brenda obdarzyła męża uśmiechem pełnym wdzięczności.
– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
– Chciałem, aby ta niespodzianka była uwieńczeniem naszej podróży.
Brenda objęła go i pocałowała, a potem niespodziewanie spoważniała.
– Skoro już jesteśmy przy niespodziankach, muszę wam powiedzieć, że ja także mam mój mały sekret – obwieściła z tajemniczą miną, kiedy samochód zatrzymał się przy chodniku przed pięknym domem na Park Avenue. – Myślę, że spodziewam się dziecka.
Lekcja profesora Worly trwała dłużej niż było to w planie. Po wykładzie rozgorzała gorąca dyskusja, która spowodowała, że wszyscy stracili poczucie czasu. Dopiero wychodząc z auli Nancy zdała sobie sprawę, że to już pierwsza i zaczęła biec w kierunku wyjścia. Potrąciła dwie osoby i o mało nie przewróciła trzeciej. Książki Nancy i ofiary poleciały na ziemię.
– Taylor! – zdziwiła się rozpoznając go.
– Jesteś niebezpieczna – powiedział, pogodzony z tym jej ciągłym, przypadkowym wpadaniem na niego, usiłując pozbierać rozrzucone książki.
Nancy starała się mu pomóc w naprawieniu szkody.
– To nie zrobiłeś dyplomu w zeszłym roku? – prawie mu wypomniała. – Masz super magisterium i jeszcze jesteś tutaj? Co tu robisz?
– Doktorat – odpowiedział lakonicznie.
– Mam cię nazywać profesorem?
– Możesz mnie nazywać, jak chcesz. Ale powinnaś chodzić na moje zajęcia. Myślałem, że znajdę twoje nazwisko na liście słuchaczy.
Nancy przestała już myśleć o Taylorze, który należał właściwie do przeszłości, o której starała się zapomnieć, aby móc przeżywać intensywnie teraźniejszość. Przeszłość kończyła się na śmierci Seana, od tego momentu zaczynała się teraźniejszość. Taylor Carr pojawił się niespodziewanie, wślizgując się w teraźniejszość niczym garść konfetti odnalezionych w kieszeni starego płaszcza.
Taylor, natomiast, nie wydawał się zdziwiony widokiem Nancy. Podniósł z podłogi ostatnią książkę i podał ją jej z tym swoim rozbrajającym uśmiechem.
– Więc, zobaczę cię na moich zajęciach? – nalegał.
– Może. Nie wykluczone – zacięła się, nie potrafiąc pozbyć się uczucia zakłopotania. – Przepraszam cię, Taylor. Ale strasznie się śpieszę – dodała.
– Poczekaj chwilę – odrzekł zatrzymując ją. – Pali się?
– W pewnym sensie.
– Kłamiesz jak najęta.
– Myśl sobie co chcesz – powiedziała kierując się do wyjścia. – Jestem strasznie spóźniona.
Znów był maj, w powietrzu czuć było zbliżające się lato. Nancy miała krótkie włosy. To co od razu rzucało się w oczy, to było to szczególne połączenie materii i ducha, świetna sylwetka i uduchowiona twarz. Miała na sobie szare, flanelowe spodnie i błękitny sweter z angory. Mokasyny w kolorze skóry dodawały zwinności jej krokom.
Taylor wyprzedził ją i zastąpił jej drogę nie zwracając uwagi na śmiechy obserwujących ich studentów.
– Muszę się z tobą zobaczyć, Nancy. I nie puszczę cię zanim nie umówisz się ze mną.
– Zgoda – skapitulowała. – Zwróć się do mojego męża. To on ustala moje spotkania.
Taylor przepuścił ją.
– Zrobię dokładnie tak, jak powiedziałaś – krzyknął, gdy biegła do José Vicente czekającego na nią przy końcu alejki. Olbrzym trzymał dziecko wyciągające do niej rączki.
Nancy dobiegła do nich i schroniła się w objęciach mężczyzny i dziecka, jak ktoś, kto dobija wreszcie do wyspy szczęścia.
– Przepraszam za spóźnienie, José. Fascynujący wykład spowodował, że straciliśmy poczucie czasu. – Usprawiedliwiała się. – A ty, mój mały, jak się czujesz? – dodała.
– Jest we wspaniałej formie – odpowiedział José udając, że tłumaczy nieartykułowane okrzyki i gruchanie małego.
Mężczyzna, kobieta i dziecko oddalali się z campusa obserwowani przez Taylora z zagadkowym wyrazem twarzy. José oglądał się za siebie kilkakrotnie, przypominając sobie identyczną sytuację, sprzed paru lat. On nie był jeszcze mężem Nancy, a małego Seana nie było jeszcze na świecie.
– Wciąż cię kocha? – zapytał José czyniąc aluzję do Taylora.
– Sądzę, że jest po prostu rozpieszczonym chłopcem – zażartowała Nancy. – Typowy przykład bogatego, inteligentnego i szczęśliwego faceta, który nigdy nie pogodzi się z przegraną.
– Mimo to, myślę, że byłoby wam dobrze razem – zauważył José lekko prowokującym tonem.
– O kim ty mówisz? – uśmiechnęła się ironicznie Nancy.
Doszli do parkingu. José usiadł za kierownicą, a Nancy posadziła małego w dziecinnym foteliku na tylnym siedzeniu. Samochód ruszył w kierunku New Haven.
– Basil’s ?– zapytał José.
– Basil’s – potwierdziła Nancy.
– Baa – wtrącił się mały Sean.
Dojechali do Grennwich o zachodzie słońca. Na głęboko uśpionego małego czekała jego niania. Kobieta o miłym i dającym poczucie bezpieczeństwa wyglądzie, wdowa, która odchowała trójkę własnych dzieci, a teraz zajmowała się z troską i czułością Seanem. Nazywała się Annie, a znalazła ją Sandra Latella. Dzięki niej Nancy mogła poświęcić się swoim studiom.
Sal i Junior bardzo się ucieszyli z jej przybycia. Frank i Sandra coraz starsi, coraz bardziej zmęczeni, grzali się niczym przy ogniu, przy otaczającej ich młodości.
W stosunkach między Nancy i José wszystko było jak dawniej. Była panią Dominici tylko na papierze. W rzeczywistości jej życie nie uległo zmianie. Była studentką wychowującą dziecko i mającą za sobą tragiczną przeszłość. José pomagał jej we wszystkim, ale spali w oddzielnych pokojach.
Niespodziewany przyjazd bagażówki w samym środku nocy, zakłócił odpoczynek rodziny Latella i wzbudził pewne zaniepokojenie. Kierowca szybko wyjaśnił tajemnicę, wyładowując dziesięć wielkich koszów z kwiatami dla pani Nancy Dominici i zostawiając zainteresowanej maleńki bilecik: „Jak długo jeszcze mam czekać? Moja cierpliwość ma swoje granice. Taylor”.
Nancy była bardziej wściekła niż zadowolona z tego wzbudzającego sensację kwiatowego prezentu.
– Odeślij mu je natychmiast! – rozkazała José rankiem następnego dnia.
Mężczyzna roześmiał się.
– Zawsze mi mówiono, że nie odmawia się przyjęcia kwiatów – pomyślał o przystojnym chłopcu, który je przysłał, o jego bogactwie, pozycji społecznej, kulturze i porównanie nasuwało się samo. Wyszedł z niego w opłakanym stanie, zmartwiony, smutny, ale nie dał tego po sobie poznać. – W sumie to piękny gest. Jeśli chciał nas zadziwić, to mu się udało.
Nancy zaczerwieniła się ze złości.
– Nigdy się nie złościsz? – zapytała.
– To zależy.
– Nie złości cię, że twoja żona jest tak po grubiańsku uwodzona?
– Nie, o ile moja żona nie prosi mnie o interwencję – sposępniał. – Wiesz tak samo dobrze jak ja, jakie są nasze stosunki. I na jakich zasadach funkcjonują.
– Ale dlaczego je akceptujesz? – prowokowała go.
– Ponieważ poprosiłaś mnie o to, nie pamiętasz? Ja dotrzymuję umowy.
– A gdybym zmieniła zdanie?
– Powinnaś mi o tym powiedzieć.
– A ty przede wszystkim powinieneś to zauważyć – podsumowała Nancy.
José chwycił ją w ramiona i spojrzał w oczy.
– Kocham cię i zgodziłem się opiekować się tobą. Ale nie jestem twoją wycieraczką, o którą możesz spokojnie wytrzeć nogi ile razy przyjdzie ci na to ochota. Ożeniłem się z tobą, ponieważ poprosiłaś mnie o to. A poprosiłaś mnie o to, ponieważ kobieta honoru nie może mieć pozamałżeńskiego dziecka. Nigdy mnie nie pragnęłaś. Kochałaś Seana i prawdopodobnie nigdy więcej żadnego innego mężczyzny nie pokochasz.
– A ty naturalnie wszystko to wiesz.
– Zwykła intuicja – powiedział José zwalniając uścisk i przyglądając się swoim potężnym dłoniom.
– Nigdy nie widziałam cię tak rozgniewanego – zauważyła z leciutką kokieterią.
José usiadł w foteliku koło łóżka, podczas gdy Nancy nadal stała.
– Jesteś piękną i pociągającą kobietą – kontynuował José. – Ale nigdy bym ci nie narzucił… nigdy bym cię nie zmusił… Nigdy bym tego nie zrobił, nawet jeśli…
– Nawet jeśli tego pragniesz?
– To, czego ja pragnę nie ma żadnego znaczenia – bronił się. – Zapomniałaś o pożądaniu, które pchało cię w ramiona Seana? Nie pamiętasz już, co czułaś gdy go szukałaś? Kiedy go pragnęłaś? Czy chociaż raz poczułaś dla mnie… Szukałaś mnie lub pragnęłaś w ten sposób? – wzruszenie zmieniło głos mężczyzny.
– To prawda, to co czułam do niego być może nie powtórzy się nigdy więcej. Zrozumiałam jednak, że jest wiele rodzajów miłości. A gdybym ci powiedziała, że polubiłam cię od pierwszej chwili, w dniu w którym cię poznałam?
– Ale nigdy mnie nie pragnęłaś.
– Ale zawsze cię kochałam.
– Z wdzięczności.
– Jeśli koniecznie chcesz nazwać uczucie, które do ciebie żywię, możesz je nazwać nawet wdzięcznością. W każdym razie jest to uczucie prawdziwe i głębokie.
– W grze słów jesteś mistrzynią. Ja natomiast nie studiowałem w Yale. Moim uniwersytetem była ulica. Moją filozofią zdrowy rozsądek. Czy choć raz zapragnęłaś tego zwalistego ciała, spłaszczonego nosa, odstających uszu i krzaczastych brwi?
– Jesteś piękny – wyszeptała Nancy ze łzami w oczach zbliżając się do niego i głaszcząc go po twarzy.