Wyłączył magnetofon ze złością i włożył do szuflady.
Zebrał wycinki, zdjęcia i schował do teczki. Potem wyciągnął się na łóżku. Był wściekły na siebie. Z tej historii nic dobrego nie wyniknie, bo to inni prowadzili tę grę. Czuł, że został w nią głęboko wciągnięty, a nie było żadnej rozsądnej przesłanki, która usprawiedliwiałaby jego emocjonalny stosunek. Ulegał bezsensownemu pociągowi, jaki wywierała na niego ta kobieta. Gdyby był prawdziwym zawodowcem, to spakowałby się i wrócił do Nowego Jorku, pozwalając komuś innemu kontynuować robotę. Telefon wyrwał go z zamyślenia.
– Do pana – powiadomił go anonimowy głos z centralki.
Mark zamienił się w słuch. Natychmiast rozpoznał głos Nancy, słodki, tajemniczy, zachwycający.
– Niech pan przyjdzie do klasztoru, panie Fawcett. Wieczorne godziny sprzyjają wspomnieniom.