Литмир - Электронная Библиотека
A
A

38

– Kiedy tam weszłam – powiedziała Rachel – była w toalecie. Odniosłam jednak wrażenie, że najpierw gdzieś dzwoniła.

– Dlaczego?

– W toalecie była kolejka. Ta kobieta stała tylko trzy osoby przede mną. Powinna być na początku kolejki.

– Nie da się ustalić, do kogo dzwoniła?

– Na pewno nieprędko. Tam jest mnóstwo aparatów. Nawet gdybym miała dostęp do bazy danych FBI, zajęłoby to sporo czasu.

– No, to jedziemy za nią.

– Tak. – Odwróciła się. – Czy w tym samochodzie jest atlas drogowy?

Katarina uśmiechnęła się.

– Nawet kilka. Verne lubi mapy. Świata, okolicy czy stanu?

– Stanu.

Poszukała w kieszeni za oparciem mojego fotela i podała Rachel atlas. Rachel otworzyła długopis i zaczęła coś kreślić. – Co robisz? – zapytałem.

– Sama nie wiem.

Zadzwonił telefon. Odebrałem.

– U was wszystko w porządku?

– Tak, Verne, szafa gra.

– Ściągnąłem siostrę, żeby popilnowała dzieciaków. Jadę pikapem na wschód. Gdzie jesteście?

Powiedziałem mu, że jedziemy do Ridgewood. Znał to miasto. – Będę tam za dwadzieścia minut – rzekł. – Spotkam się z wami przy Ridgewood Coffee Company przy Wilsey Square.

– Możemy być w domu akuszerki – powiedziałem.

– Zaczekam.

– Dobrze.

– Hej, Marc – powiedział Verne – nie chcę być sentymentalny ani nic takiego, ale gdyby trzeba było kogoś zastrzelić…

– Dam ci znać.

Lexus skręcił w Linwood Avenue. Pozostaliśmy jeszcze bardziej w tyle. Rachel przez cały czas miała pochyloną głowę, na przemian kreśląc pisakiem po ekranie Palm Pilota lub markerem po atlasie.

Wjechaliśmy na przedmieścia. Denise Vanech skręciła w lewo na Waltherly Road. – Z pewnością kieruje się do domu – orzekła Rachel.

– Niech jedzie. Musimy to przemyśleć.

Nie wierzyłem własnym uszom.

– Jak to, przemyśleć? Powinniśmy ją przesłuchać.

– Jeszcze nie. Pracuję nad czymś.

– Nad czym?

– Daj mi jeszcze kilka minut.

Zwolniłem i skręciłem w Van Dien, niedaleko szpitala Valley.

Spojrzałem przez ramię na Katarinę. Posłała mi nikły uśmiech.

Rachel nadal zajmowała się nie wiadomo czym. Zerknąłem na zegar na desce rozdzielczej. Czas spotkać się z Verne'em. Pojechałem North Maple do Ridgewood Avenue. Przed sklepem z napisem „JDuxiana” zobaczyłem wolne miejsce do parkowania. Natychmiast skorzystałem z okazji. Półciężarówka Verne'a stała po drugiej stronie ulicy. Miała alufelgi i dwie naklejki na zderzakach. Jedna głosiła: CHARLTON HESTON NA PREZYDENTA, a druga: CZY JA WYGLĄDAM JAK HEMOROID? TO NIE SIEDŹ NA MOIM TYŁKU.

W centrum Ridgewood obok pocztówkowego splendoru z końca ubiegłego wieku widać było ekstrawagancką architekturę nowoczesnych restauracji. Większość tradycyjnych sklepików dawno stąd znikła. Jasne, przetrwała niezależna księgarnia. A także tani sklep meblowy, malutki sklepik z różnościami z lat sześćdziesiątych, mnóstwo butików, salonów piękności i sklepów jubilerskich. Ach tak, wcisnęło się tu również kilka sklepów należących do dużych sieci handlowych, takich jak Gap, Williams-Sonoma czy wszechobecny Starbucks. Jednak centrum miasta zmieniło się w istny szwedzki stół, na którym każdy może znaleźć coś odpowiadającego jego upodobaniom i możliwościom. Wymień dowolny kraj, a na pewno znajdziesz tu knajpkę serwującą potrawy takiej kuchni. Rzuć kamieniem, nawet nie wkładając w to siły, a trafisz w trzy takie lokale. Rachel wzięła ze sobą Palm Pilota i atlas.

Nawet idąc, nie przerywała pracy. Verne był już w środku i gawędził z krępym jegomościem stojącym za barem. Verne miał na głowie baseballową czapeczkę, a na sobie bawełniany podkoszulek z napisem: „MOOSEHEAD: WSPANIAŁE PIWO I ZUPEŁNIE NOWE DOZNANIE”.

Usiedliśmy przy stoliku.

– I co jest? – zapytał Verne.

Pozwoliłem, by Katarina zdała mu relację. Obserwowałem Rachel.

Ilekroć próbowałem jej coś powiedzieć, uciszała mnie, podnosząc rękę. Powiedziałem Verne'owi, że powinien odwieźć Katarinę do domu. Już nie potrzebowaliśmy ich pomocy. Powinni wrócić do domu, do dzieci. Verne niechętnie tego słuchał. Powoli zbliżała się dziesiąta wieczór. Nie byłem specjalnie zmęczony. Brak snu – nawet wywołany wydarzeniami generującymi wytwarzanie znacznie mniejszych ilości adrenalim niż te – wcale mnie nie osłabia.

Sądzę, że to skutek nocnych dyżurów i wezwań.

– Jest – znów oznajmiła Rachel.

– Co?

Wpatrując się w Palm Pilota, Rachel wyciągnęła rękę.

– Pozwól mi skorzystać z twojego telefonu.

– W jakim celu?

– Po prostu daj mi go, dobrze?

Dałem jej komórkę. Wybrała numer i odeszła w kąt kawiarni.

Katarina przeprosiła i poszła do łazienki. Verne trącił mnie łokciem i wskazał na Rachel. – Kochacie się?

– To skomplikowana sprawa – odparłem.

– Tylko jeśli jesteś dupkiem.

Chyba wzruszyłem ramionami.

– Albo ją kochasz, albo nie – rzekł Verne. – A reszta? To dobre dla dupków.

– Czy w ten sposób poradziłeś sobie z tym, co usłyszałeś?

Zastanowił się.

– To co mówiła Kat. O tym co robiła kiedyś. To nie ma znaczenia. Liczy się wnętrze. Sypiam z tą kobietą od ośmiu lat.

Znam jej wnętrze.

– Ja nie znam Rachel aż tak dobrze.

– Ależ znasz. Spójrz na nią. – Zrobiłem to. I zrobiło mi się dziwnie lekko i przyjemnie. – Została pobita. Rany boskie, została postrzelona. – Zamilkł na moment. Nie patrzyłem na niego, ale założyłbym się, że z niesmakiem kręcił głową. – Wiesz, kim byś był, gdybyś pozwolił jej odejść?

– Dupkiem.

– Profesjonalnym dupkiem. Już nie mógłbyś uważać się za amatora w tej dziedzinie.

Rachel rozłączyła się i pospieszyła z powrotem. Może sprawiły to słowa Verne'a, ale przysiągłbym, że w jej oczach dostrzegłem odrobinę dawnego żaru. Widząc ją w tej sukience, z rozpuszczonymi włosami i pewnym siebie zabójczym uśmiechem, na moment przeniosłem się z powrotem w czasie. Nie na długo. Zaledwie chwilkę czy dwie. Może jednak wystarczyło?

– Masz coś? – zapytałem.

– Trafiliśmy jak z armaty. – Znowu zaczęła postukiwać w ekran pisakiem. – Muszę jeszcze coś sprawdzić. Ty tym czasem spojrzyj w atlas.

Otworzyłem go. Verne zaglądał mi przez ramię. Pachniał olejem silnikowym. Na mapie zobaczyłem różne znaczki – gwiazdki i krzyżyki – oraz grubą linię, wytyczającą okrężną trasę.

Natychmiast ją rozpoznałem. – To trasa, którą zeszłej nocy jechali porywacze -powiedziałem. – Kiedy ich śledziliśmy.

– Racja.

– A po co te wszystkie gwiazdki i strzałki?

– Zaraz, po kolei. Spójrz na tę trasę, którą pojechali. Na północ przez Tappan Zee. Potem na zachód. Na południe. Znów na zachód.

Z powrotem na wschód i na północ.

– Chcieli zyskać na czasie – powiedziałem.

– Właśnie. Tak jak sądziliśmy. Zastawiali na nas pułapkę pod twoim domem. Jednak zastanów się chwilkę. Podejrzewamy, że ktoś z policji ostrzegł ich o nadajniku, prawda?

– A więc?

– Nikt nie wiedział o tym nadajniku, dopóki byłeś w szpitalu. Co oznacza, że przynajmniej przez pierwszą część tej podróży nie mieli pojęcia, że ich namierzam.

Nie wiedziałem, czy nadążam, ale powiedziałem:

– Racja.

– Czy płacisz rachunki telefoniczne przez telefon? – zapytała.

Na moment zaskoczyła mnie tą nagłą zmianą tematu.

– Tak – potwierdziłem.

– A więc masz możliwość ich sprawdzania, prawda? Łączysz się, wprowadzasz swój kod i możesz obejrzeć wykaz swoich rozmów. Zapewne możesz również odszukać abonenta każdego numeru, na jaki dzwoniłeś.

Skinąłem głową. Tak było.

– No cóż, sprawdziłam ostatni rachunek telefoniczny Denise Vanech. – Podniosła rękę. – Nie zastanawiaj się jak. To również było łatwe. Harold zapewne mógłby złamać zabezpieczenia, gdyby miał czas, ale łatwiej użyć swoich kontaktów lub kogoś przekupić.

Teraz, kiedy rachunki płaci się przez Internet, jest to łatwiejsze niż kiedyś. – Harold przesłał ci e-mailem jej biling?

– Taak. No cóż, pani Vanech wykonuje wiele telefonów.

Dlatego to tak długo trwało. Musieliśmy je posortować, odnaleźć nazwiska i adresy.

– I rzuciło ci się w oczy jakieś nazwisko?

– Nie, adres. Chciałam sprawdzić, czy dzwoniła do kogoś, kto mieszka na trasie przejazdu porywaczy.

Teraz zrozumiałem o co jej chodziło.

– I zakładam, że znalazłaś?

– Zrobiłam coś więcej. Pamiętasz, jak przystanęli przy biurowcu MetroVista?

– Jasne.

– W ciągu sześciu minionych miesięcy Denise Vanech sześciokrotnie dzwoniła do kancelarii prawniczej Stevena Bacarda.

– Rachel wskazała gwiazdkę, którą narysowała na mapie. – W budynku MetroVista.

– Adwokat?

– Harold ma sprawdzić, co uda mu się wyszukać, ale ponownie użyłam google'a. Nazwisko Stevena Bacarda często się tam pojawia.

– W jakim kontekście?

Rachel znów się uśmiechnęła.

– Specjalizuje się w adopcji.

– Dobry Boże – powiedział Verne.

Usiadłem wygodnie i próbowałem to wszystko przetrawić. Gdzieś migotało mi ostrzegawczo alarmowe światełko, ale nie miałem pojęcia dlaczego. Katarina wróciła do stołu. Verne powiedział jej, co odkryliśmy. Byliśmy coraz bliżej. Wiedziałem o tym. Mimo to czułem dziwny niepokój. Zadzwoniła moja komórka – a raczej powinienem powiedzieć komórka Zii.

Spojrzałem na numer dzwoniącego. Lenny. Zastanawiałem się, czy odbierać, pamiętając, co powiedziała mi Zia. Lenny jednak na pewno zdawał sobie sprawę z tego, że mogą nas podsłuchiwać.

Przecież to on ostrzegł Zię. Nacisnąłem guzik połączenia.

– Pozwól mi mówić – zaczął Lenny, zanim zdążyłem powiedzieć „halo”. – Na wypadek, gdyby ten telefon był na podsłuchu, to będzie rozmowa między klientem i jego adwokatem.

Jej treść jest chroniona tajemnicą. Marc, nie mów mi, gdzie jesteś. Nie mów mi niczego, co zmusiłoby mnie do kłamstwa.

Rozumiesz?

– Tak.

– Natrafiłeś na gniazdo os? – zapytał.

– Nie tych, których szukaliśmy. Przynajmniej na razie.

Jednak zbliżamy się.

– Mogę jakoś pomóc?

74
{"b":"94965","o":1}