Piłem.
Nie jestem pijakiem. Kiedy byłem młodszy, moim ulubionym trunkiem było piwo. Teraz w szafce nad zlewem znalazłem butelkę dżinu. W lodówce był tonik. W zamrażarce pojemnik z kostkami lodu.
Dodajcie dwa do dwóch. Nadal mieszkam w dawnym domu Levinskych.
Jest dla mnie o wiele za duży, ale nie potrafię zdobyć się na odwagę i go sprzedać. To ostatnie ogniwo (aczkolwiek bardzo słabe) łączące mnie z córką. Tak, wiem, jak to brzmi, ale gdybym sprzedał dom, to jakbym zamknął drzwi. Nie mogę tego zrobić. Zia chciała zostać ze mną, ale uprosiłem ją, żeby tego nie robiła.
Nie nalegała. Pomyślałem o starej piosence Dana Fogelberga (nie Dana Jakiegośtam), w której dawni kochankowie gadali do upojenia.
Rozmyślałem o Bogarcie pytającym bogów, dlaczego kazali Ingrid Bergman wejść akurat do jego knajpy. Bogart pił, kiedy odeszła.
Zdaje się, że to mu pomagało. Może pomoże i mnie. Fakt, że Rachel wciąż wywierała na mnie tak ogromne wrażenie, był potwornie denerwujący. Przecież to głupie i dziecinne. Poznaliśmy się z Rachel podczas letniej przerwy międzysemestralnej po pierwszym roku college'u. Pochodziła z Middlebury w stanie Vermont i podobno była daleką krewną Cheryl, chociaż nikt nie potrafił określić stopnia tego pokrewieństwa.
Tamtego lata, akurat wtedy, Rachel została u rodziny Cheryl, ponieważ jej rodzice właśnie byli w trakcie przykrego rozwodu.
Zostaliśmy sobie przedstawieni i jak już powiedziałem, dopiero po pewnym czasie rąbnął mnie ten autobus. Może właśnie dlatego efekt był tak silny. Zaczęliśmy się umawiać. Chodziliśmy na podwójne randki, z Cheryl i Lennym. We czwórkę spędzaliśmy każdy weekend w letnim domku Lenny'ego na brzegu Jersey. To było naprawdę wspaniałe lato, takie jakie każdy powinien przeżyć chociaż raz w życiu. Gdyby to był film, zmontowano by serię szybko następujących po sobie scen. Ja poszedłem na Tufts University, a Rachel rozpoczęła naukę w Boston College. Pierwsza scena montażu zapewne ukazałaby nas w łódce na rzece Charles – ja bym wiosłował, a Rachel trzymałaby parasol i uśmiechała się czule, a potem kpiąco. Ochlapałaby mnie wodą, później jaja i łódka by się wywróciła. To nigdy się nie zdarzyło, ale rozumiecie, w czym rzecz. Następną mogłaby być scena pikniku w miasteczku uniwersyteckim, my siedzący w bibliotece, objęci na ławce w parku, ja wpatrujący się jak zahipnotyzowany w Rachel czytającą podręcznik, mającą okulary na nosie i machinalnie odgarniającą kosmyk za ucho. Ten montaż pewnie zakończyłoby zbliżenie naszych ciał kotłujących się pod satynowym prześcieradłem, chociaż żaden student college'u nie używa satynowej pościeli. Jednak staram się myśleć jak filmowiec. Byłem zakochany.
Podczas zimowej przerwy międzysemestralnej odwiedziliśmy babcię Rachel, energicznego starego babsztyla przebywającego w domu starców. Staruszka wzięła nas za ręce i stwierdziła, że jesteśmy beshert, co w jidysz oznacza przeznaczonych sobie. Cóż więc się stało?
Wszystko skończyło się tak, jak to często bywa. Pewnie byliśmy zbyt młodzi. Pod koniec college'u Rachel postanowiła spędzić jeden semestr we Florencji. Miałem dwadzieścia dwa lata. Zezłościłem się i podczas jej nieobecności przespałem się z inną dziewczyną. To był jednorazowy skok w bok z bezbarwną uczennicą Babson. Nic do niej nie czułem. Wiem, że to niczego nie zmienia, ale może powinno. Nie mam pojęcia. W każdym razie ktoś z obecnych na tamtej prywatce powiedział o tym komuś i w końcu doszło to do Rachel. Zadzwoniła do mnie z Włoch i zerwała, tak po prostu, co uznałem za lekką przesadę. Jak już mówiłem, byliśmy młodzi. Z początku byłem zbyt dumny (czytaj za głupi), żeby błagać o wybaczenie, a potem, kiedy zacząłem zdawać sobie sprawę z sytuacji, dzwoniłem, pisałem listy i wysyłałem kwiaty. Rachel nigdy nie odpowiedziała. Skończyło się. Było po wszystkim.
Wstałem i chwiejnie podszedłem do biurka. Wyjąłem klucz przyklejony taśmą pod spodem i otworzyłem dolną szufladę. Wyjąłem papiery, a potem to, co było schowane pod nimi. Nie, nie narkotyk. Przeszłość. Związaną z Rachel. Znalazłem znajome zdjęcie i położyłem je na blacie. Lenny i Cheryl wciąż mają tę fotografię w swoim salonie, co z oczywistych powodów bardzo irytowało Monice. Zdjęcie ukazuje naszą czwórkę, Lenny'ego, Cheryl, Rachel i mnie, podczas jakiegoś przyjęcia na ostatnim roku college'u. Rachel ma na sobie czarną sukienkę na cienkich jak spaghetti ramiączkach, odsłaniających jej ramiona w sposób, od którego wciąż zapiera mi dech. Dawne dzieje.
Oczywiście, życie toczyło się dalej. Realizując swój plan, poszedłem na studia medyczne. Zawsze wiedziałem, że chcę zostać lekarzem. Większość znanych mi lekarzy powiedziałaby wam to samo.
Mało kto podejmuje taką decyzję nagle. Umawiałem się na randki.
Miewałem różne przygody (pamiętacie tę z Zią?), ale, chociaż to zabrzmi żałośnie, przez te wszystkie lata chyba nie było jednego dnia, żebym choć przelotnie nie pomyślał o Rachel. Tak, wiem, że waszym zdaniem wyolbrzymiam znaczenie naszego romansu. Gdyby nie tamten idiotyczny skok w bok, zapewne też nie pozostałbym w wyidealizowanym alternatywnym świecie, obejmując się na kanapie z moją ukochaną. Jak kiedyś w przypływie bezlitosnej szczerości wytknął mi Lenny, gdyby mój związek z Rachel był taki wspaniały, to z pewnością przetrwałby ten pierwszy trudny okres Czy w ten sposób chcę powiedzieć, że nie kochałem mojej żony? Nie. A przynajmniej nie sądzę, by tak było. Monica była piękna – uderzającą urodą, którą zauważałeś od razu – a ponadto namiętna i zdumiewająca. A do tego bogata i efektowna Starałem się ich obu nie porównywać, gdyż nie można żyć w taki sposób, lecz nie mogłem nie kochać Moniki w tym moim ciaśniejszym, mroczniejszym świecie, w jakim żyłem po odejściu Rachel. Gdybym ożenił się z Rachel, z czasem pewnie byłoby tak samo, lecz tak podpowiada logika, która w sprawach sercowych nie ma żadnego zastosowania. Przez minione lata Cheryl niechętnie informowała mnie, co porabia Rachel.
Dowiedziałem się, że wstąpiła do FBI i została agentką w Waszyngtonie. Nie mogę powiedzieć, żebym był zaskoczony. Przed trzema laty Cheryl powiadomiła mnie, że Rachel wyszła za starszego od niej wiekiem i stopniem kolegę z pracy. Nawet po tak długim czasie – wówczas minęło jedenaście lat od naszego zerwania – był to dla mnie cios. Nagle z przygnębieniem zdałem sobie sprawę z tego, jak straszliwie to skopałem. Chyba podświadomie uważałem, że Rachel i ja rozstaliśmy się tylko czasowo i zawieszeni w próżni czekamy na tę nieuniknioną chwilę, kiedy zmądrzejemy i znowu się zejdziemy. Aż tu nagle poślubiła innego.
Cheryl zobaczyła moją minę i już nigdy więcej nie mówiła mi nic o Rachel. Patrzyłem na fotografię, aż usłyszałem znajomy warkot podjeżdżającego samochodu. Żadna niespodzianka. Nie fatygowałem się i nie podszedłem do drzwi. Lenny miał klucz. I tak nigdy nie dzwonił. Wiedział, że jestem w domu. Schowałem fotografię na moment przed tym, nim Lenny wszedł do pokoju, niosąc dwa wielkie i kolorowe papierowe kubki. Pokazał mi reklamówkę z 7-Eleven.
– Napój wiśniowy czy cola?
– Napój.
Czekałem.
– Zia zadzwoniła do Cheryl – wyjaśnił.
Domyśliłem się tego.
– Nie chcę o tym mówić – powiedziałem.
Lenny opadł na kanapę.
– Ja też. – Sięgnął do kieszeni i wyjął gruby plik papierów.
– Ostatnia wola i końcowe dokumenty związane ze spadkiem po Monice. Przeczytaj je. – Podniósł pilota i zaczął przerzucać kanały. – Nie masz żadnego porno?
– Nie, przykro mi.
Lenny wzruszył ramionami i zadowolił się amatorskim meczem koszykówki. Przez kilka minut oglądaliśmy go w milczeniu. W końcu się odezwałem: – Dlaczego nie powiedziałeś mi, że Rachel się rozwiodła? Lenny skrzywił się i podniósł rękę, jakby wstrzymywał uliczny ruch.
– Co jest? – spytałem.
– Mózg mi zamarzł. – Potarł czoło. – Zawsze za szybko piję zimne drinki.
– Czemu mi nie powiedziałeś?
– Myślałem, że nie będziemy o tym rozmawiać.
Popatrzyłem na niego.
– To nie jest takie proste, Marc.
– Co nie jest proste?
– Rachel przeżyła ciężkie chwile.
– Ja też.
Lenny z przesadnym skupieniem oglądał mecz.
– Co jej się przytrafiło, Lenny?
– To nie moja broszka. – Pokręcił głową. – Nie widziałeś jej ile, piętnaście lat?
– Ściśle mówiąc, czternaście.
– Mniej więcej.
Rozejrzał się po pokoju i zatrzymał spojrzenie na zdjęciu Moniki i Tary. Potem odwrócił wzrok i pociągnął łyk coli.
– Przestań żyć przeszłością, przyjacielu.
Obaj usiedliśmy wygodnie i udawaliśmy, że oglądamy mecz.
„Przestań żyć przeszłością” – powiedział. Spojrzałem na fotografię Tary i zadałem sobie pytanie, czy Lenny mówił o niej, czy o Rachel.
Edgar Portman podniósł smycz. Potrząsnął nią, aż zadzwoniła klamra. Brano, jego rodowodowy mastyf, przybiegł co sił w nogach, słysząc ten dźwięk. Przed sześcioma laty zdobył medal najlepszego samca na Westminster Dog Show. Wielu uważało, że powinien zdobyć tytuł championa. Mimo to Edgar postanowił wycofać go z wystaw.
Pokazowy pies rzadko bywa w domu. A Edgar chciał mieć go przy sobie. Ludzie często rozczarowywali Edgara. Psy nigdy.
Bruno wystawił jęzor i pomerdał ogonem. Edgar przypiął smycz do obroży. Pójdę na godzinny spacer. Edgar spojrzał na swoje biurko.
Tam, na błyszczącym blacie, spoczywało kartonowe pudełko identyczne jak to, które przysłano mu osiemnaście miesięcy wcześniej. Bruno zaskomlał. Edgar zastanawiał się, czy był to wyraz zniecierpliwienia, czy też wyczuwał niepokój swego pana.
Może jedno i drugie. Tak czy inaczej, Edgar potrzebował świeżego powietrza.
Tamtą przesyłkę, którą otrzymał osiemnaście miesięcy temu, poddano wszelkim możliwym badaniom. Mimo to policja nie dowiedziała się niczego. W oparciu o swoje dotychczasowe doświadczenia Edgar był prawie pewny, że ci niekompetentni gliniarze i tym razem niczego nie znajdą. Przed osiemnastoma miesiącami Marc nie posłuchał jego rady. Edgar miał nadzieję, że tym razem nie popełni tego błędu. Ruszył do drzwi. Bruno pobiegł przodem. Dobrze będzie odetchnąć świeżym powietrzem. Edgar wyszedł na zewnątrz i zrobił głęboki wdech. To nie zmieniło sytuacji, ale trochę poprawiło mu humor. Edgar i Bruno ruszyli znanym sobie szlakiem, lecz pod wpływem nagłego impulsu Edgar skręcił w prawo. Rodzinny cmentarzyk. Widział go codziennie, tak często, że prawie przestał go zauważać. Nigdy tam nie zachodził. Jednak dzisiaj nagle postanowił pójść. Bruno, zaskoczony niespodziewaną zmianą stałej trasy, niechętnie ruszył za panem. Edgar przestąpił przez niski płotek. Zabolała go noga. Podeszły wiek. Te spacery przychodziły mu z coraz większym trudem. Teraz często chodził, podpierając się laską – kupił sobie tę, którą posługiwał się Dashiell Hammet, kiedy chorował na gruźlicę – jednak nigdy nie używał jej podczas spacerów z Brunem. Z jakiegoś powodu wydawało mu się to niewskazane. Pies zawahał się, a potem przeskoczył przez płotek. Obaj stanęli przed dwoma świeżymi nagrobkami. Edgar starał się nie rozmyślać o życiu i śmierci, o bogactwie i jego związku ze szczęściem. Tego rodzaju jałowe rozważania wolał pozostawiać innym. Zdawał sobie sprawę z tego, że zapewne nie był dobrym ojcem. Brał przykład ze swojego ojca, a ten ze swego. W rezultacie, być może, właśnie ten chłód go uratował. Gdyby bardziej kochał swoje dzieci, gdyby w pełni uczestniczył w ich życiu, wątpił, czy zdołałby przeżyć ich śmierć. Pies znowu zaczął skomleć. Edgar spojrzał na swojego towarzysza, zaglądając mu w ślepia. – Czas ruszać, chłopcze – powiedział łagodnie.