Литмир - Электронная Библиотека
A
A

30

Zia wyjęła z szafy moje ubranie. Dżinsy były poplamione krwią, więc zdecydowaliśmy wykorzystać fartuch chirurga. Wyszła na korytarz i po chwili znalazła mi go. Krzywiąc się z bólu, włożyłem fartuch i zawiązałem pasek. To będzie powolny marsz. Zia sprawdziła, czy horyzont jest czysty. Przygotowała awaryjny plan na wypadek, gdyby federalni obserwowali izolatkę. Jej przyjaciel, doktor David Beck, przed kilkoma laty był zamieszany w poważną sprawę. Wtedy poznał Ticknera. Beck miał właśnie dyżur. Teraz czekał w pobliżu, żeby w razie potrzeby podejść do agenta i odwrócić jego uwagę, nawiązując rozmowę. Jednak nie musieliśmy korzystać z pomocy doktora Becka. Po prostu wyszliśmy. Nikt nas nie zatrzymał. Przeszliśmy przez Harkness Pavillon i na dziedziniec, na północ od Fort Washington Avenue. Samochód Zii stał na parkingu na rogu Sto Sześćdziesiątej Piątej i Fort Washington. Poruszałem się ostrożnie. Byłem piekielnie obolały, ale w zasadzie cały. Nie wziąłbym udziału w maratonie ani zawodach w podnoszeniu ciężarów, ale byłem w stanie jakoś znieść ten ból i w miarę swobodnie się poruszać. Zia wsunęła mi do kieszeni fiolkę z tabletkami przeciwbólowymi w pięćdziesięciomiligramowych dawkach, dla dużych chłopców. Vioxx bardzo mi się przyda, bo nie powoduje senności.

– Gdyby ktoś pytał – oznajmiła – powiem, że zostawiłam samochód pod domem i skorzystałam z komunikacji miejskiej. W ten sposób zyskasz trochę czasu.

– Dzięki -odparłem. -Czy moglibyśmy jeszcze zamienić się na telefony komórkowe?

– Jasne, tylko po co?

– Nie jestem pewien, ale mogą próbować namierzyć mój aparat.

– Da się to zrobić?

– Nie mam pojęcia.

Wzruszyła ramionami i wyjęła swoją komórkę. Była maleńka, wielkości puderniczki. – Naprawdę sądzisz, że Tara żyje?

– Nie wiem.

Pospiesznie weszliśmy po cementowych schodach parkingu. Klatka schodowa jak zwykle cuchnęła uryną. – To szaleństwo – mruknęła Zia. – Wiesz o tym, prawda?

– Taak.

– Mam jeszcze pager. Gdybyś chciał, żebym cię gdzieś podwiozła lub cokolwiek, daj znać.

– Pewnie.

Przystanęliśmy przy samochodzie. Zia wręczyła mi kluczyki – No co? – spytałem, widząc jej minę.

– Masz cholernie wielkie ego, Marc.

– To ma być czułe pożegnanie?

– Nie chcę, żeby coś ci się stało – odparła. – Potrzebuję cię.

Uściskałem ją i usiadłem za kierownicą. Pojechałem na północ w kierunku Henry'ego Hudsona i wybrałem numer Rachel. Niebo było czyste i spokojne. Światła mostu zmieniały ciemną toń rzeki w rozgwieżdżony nieboskłon. Rachel odebrała telefon po dwóch sygnałach. Nie odezwała się i natychmiast zrozumiałem dlaczego.

Zapewne zobaczyła numer rozmówcy i nie rozpoznała go. – To ja – powiedziałem. – Dzwonię z telefonu Zii.

– Gdzie jesteś? – spytała Rachel.

– Zaraz wjadę na Hudson.

– Jedź dalej na północ w kierunku Tappan Zee. Przejedź ją i skieruj się na zachód.

– Gdzie teraz jesteś?

– Przy tym wielkim kompleksie handlowym Palisades.

– W Nyack.

– Właśnie. Bądź pod telefonem. Znajdziemy jakieś dogodne miejsce na spotkanie.

– Jadę.

Tickner rozmawiał przez telefon komórkowy, instruując O'Malleya.

Regan wpadł do saloniku. – Seidmana nie ma w pokoju.

Tickner posłał mu gniewne spojrzenie.

– Jak to, nie ma go w pokoju?

– A jak chcesz to zrozumieć, Lloyd?

– Może pojechał na prześwietlenie albo coś takiego?

– Pielęgniarka mówi, że nie.

– Do diabła. W tym szpitalu mają kamery, no nie?

– Nie we wszystkich pomieszczeniach.

– Na pewno przy każdym wyjściu.

– Tych jest tutaj co najmniej tuzin. Zanim zbierzemy taśmy i przejrzymy je…

– Tak, tak, tak. – Tickner zastanowił się. Ponownie przyłożył komórkę do ucha. – O'Malley?

– Przy telefonie.

– Słyszałeś?

– Taak.

– Ile czasu zajmie ci zdobycie wykazu rozmów z telefonu komórkowego i izolatki Seidmana? – zapytał Tickner.

– Ostatnich rozmów?

– Tak, przeprowadzonych w ciągu ostatniego kwadransa.

– Niech mi pan da pięć minut.

Tickner rozłączył się.

– Gdzie jest adwokat Seidmana?

– Nie wiem. Zdaje się, że poszedł sobie.

– Może powinniśmy do niego zadzwonić.

– Nie wyglądał mi na skorego do współpracy – zauważył Regan.

– To było jeszcze wtedy, kiedy uważaliśmy jego klienta za żono- i dzieciobójcę. Teraz zakładamy, że jest niewinny i jego życiu grozi niebezpieczeństwo.

Tickner wręczył Reganowi wizytówkę, którą otrzymał od Lenny'ego.

– Warto spróbować – mruknął Regan i zaczął dzwonić.

Dogoniłem Rachel tuż za Ramsey, będącym północnym przedmieściem New Jersey i południowym Nowego Jorku. Przez telefon uzgodniliśmy, że spotkamy się w Ramsey, na parkingu motelu „Fair” przy szosie numer siedemnaście. Motel był typowy, z tablicą dumnie głoszącą, że w pokojach są kolorowe telewizory (jakby w większości moteli nadal używano czarno-białych), przy czym każda litera tego napisu (włącznie z wykrzyknikiem) miała inną barwę na wypadek, gdyby ktoś nie wiedział, co oznacza słowo „kolorowe”.

Zawsze podobała mi się ta nazwa. Motel „Fair”. Nie jestem wielki ani wspaniały. Jestem po prostu „Fair” * . Uczciwe stawianie sprawy. Wjechałem na parking. Bałem się. Chciałem zadać Rachel milion pytań, ale wszystkie sprowadzały się do jednego.

Oczywiście, pragnąłem poznać prawdę o śmierci jej męża, ale jeszcze bardziej dowiedzieć się, co oznaczają te przeklęte zdjęcia zrobione przez prywatnego detektywa. Parking był pogrążony w ciemności rozpraszanej jedynie przez światła pojazdów przejeżdżających autostradą. Skradziona furgonetka zarządu zieleni miejskiej stała przy automacie z pepsi, na drugim końcu po prawej. Podjechałem do niej. Nie widziałem, jak Rachel wysiadła z furgonetki, ale po chwili opadła na fotel obok mnie. – Ruszaj – powiedziała.

Obróciłem się do niej i kiedy zobaczyłem jej twarz, odruchowo zahamowałem. – Jezu, co ci się stało?

– Nic mi nie jest.

Prawe oko miała podbite jak bokser po przegranym pojedynku.

Żółto-purpurowe sińce na szyi. Wielkie czerwone plamy na obu policzkach. Widziałem szkarłatne wgłębienia w miejscach, gdzie napastnik zacisnął palce. Paznokcie przecięły skórę.

Zastanawiałem się, czy nie odniosła wewnętrznych obrażeń, czy silne uderzenie w oko nie uszkodziło kości. Raczej nie. Jednak taki cios zazwyczaj na długo wyłącza trafionego z akcji. Nawet przyjmując najlepszy scenariusz i zakładając, że doznała tylko powierzchownych obrażeń, dziwne było, że nadal trzyma się na nogach. – Co się stało, do licha? – zapytałem.

W rękach trzymała Palm Pilota. W ciemnym wnętrzu samochodu jego ekran wydawał się oślepiająco jasny. Spojrzała nań i powiedziała:

– Jedź siedemnastą na południe. Pospiesz się, nie chcę ich zgubić.

Wrzuciłem wsteczny bieg, wycofałem samochód i wjechałem na autostradę. Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem fiolkę z tabletkami przeciwbólowymi. – To powinno ci pomóc.

Odkręciła zakrętkę.

– Ile powinnam zażyć?

– Jedną.

Wyjęła tabletkę. Ani na chwilę nie oderwała oczu od ekranu Palm

Pilota. Połknęła lekarstwo i podziękowała mi. – Opowiedz mi, co się stało.

– Ty pierwszy.

Streściłem jej ostatnie wydarzenia. Nadal jechaliśmy szosą numer siedemnaście. Minęliśmy zjazdy do Allendale i Ridge-wood. Na ulicach było pusto. Wszystkie sklepy – a tych, człowieku, było tam mnóstwo, tak że cała autostrada wyglądała jak jeden ciąg handlowy -były pozamykane. Rachel słuchała, nie przerywając.

Prowadząc, zerknąłem na nią. Krzywiła się z bólu. Kiedy skończyłem, zapytała:

– Jesteś pewien, że to nie była Tara?

– Tak.

– Dzwoniłam jeszcze raz do mojego człowieka od DNA.

Próbki pasują. Nie rozumiem tego.

Ja też nie mogłem tego zrozumieć.

– Co ci się przydarzyło?

– Ktoś na mnie napadł. Obserwowałam cię przez noktowizor.

Zobaczyłam, jak zostawiasz torbę z pieniędzmi i odchodzisz. W krzakach była jakaś kobieta. Widziałeś ją?

– Nie.

– Miała broń. Myślę, że zamierzała cię zabić.

– Kobieta?

– Tak.

Nie miałem pojęcia, jak na to zareagować.

– Dobrze jej się przyjrzałaś?

– Nie. Właśnie miałam cię ostrzec, kiedy ten potwór złapał mnie od tyłu. Był niesamowicie silny. Chwycił mnie za kark i podniósł w powietrze. Myślałam, że urwie mi głowę.

– Jezu.

– Na szczęście nadjechał radiowóz. Ten wielkolud przestraszył się. Uderzył mnie – wskazała na podbite oko – i straciłam przytomność. Nie wiem, jak długo leżałam na bruku.

Kiedy się ocknęłam, wszędzie roiło się od glin. Skuliłam się w ciemnym kącie. Pewnie mnie nie zauważyli albo wzięli za nocującego tam bezdomnego. Potem sprawdziłam Palm Pilota.

Zobaczyłam, że pieniądze przemieszczają się.

– W jakim kierunku?

– Na południe, szli wzdłuż Sto Sześćdziesiątej Ósmej Ulicy. Nagle zatrzymali się. Widzisz, ta zabawka – wskazała na ekran – działa na dwa sposoby. Mogę prowadzić obserwację z odległości nie większej niż czterysta metrów. Jeśli obiekt jest bardziej oddalony, mogę ustalić tylko orientacyjne położenie nadajnika. W tym momencie, biorąc pod uwagę szybkość, z jaką jadą, sądzę, że znajdują się niecałe dziesięć kilometrów przed nami i dalej jadą szosą numer siedemnaście.

– A kiedy zaczęłaś ich obserwować, byli na Sto Sześćdziesiątej

Ósmej?

– Zgadza się. A potem zaczęli szybko przemieszczać się w stronę centrum.

Zastanowiłem się.

– Metro – powiedziałem. – Wsiedli do metra na Sto Sześćdziesiątej Ósmej.

– Też tak pomyślałam. Potem ukradłam samochód. Pojechałam do centrum. Byłam już blisko, gdy nagle skręcili na wschód. I co chwila się zatrzymywali.

– Na światłach. Widocznie przesiedli się do samochodu. Rachel skinęła głową.

– Przejechali po FDR i Harlem River Driver. Próbowałam ich dogonić, ale mi się nie udało. Wyprzedzili mnie o jakieś osiem, dziesięć kilometrów. Resztę już wiesz.

* * Fair (j. ang.) – uczciwy, sprawiedliwy: fair play (j. ang.) – uczciwe postępowanie.


56
{"b":"94965","o":1}