Zanim skończyłam miesiąc, matka musiała wrócić do pracy, a wtedy opiekę nade mną przejął mocno niedowidzący ojciec. Miał prawo mnie okaleczyć, udusić albo pogruchotać mi kości, skoro wielu ludzi postępuje tak z rodzonymi córkami; potem wystarczyłoby jedynie oświadczenie, że to był wypadek. A jednak tego nie zrobił. Po urodzeniu ważyłam zaledwie dwa kilogramy; same kości, dużo pomarszczonej skóry oraz para wielkich, okrągłych oczu. Ojciec zajmował się sześciorgiem dzieci i często zostawałam na łóżku bez opieki. Duża Siostra zawsze mnie szczypała, żeby sprowokować do płaczu. Popiskiwałam żałośnie, choć niezbyt głośno, a moje łzy zdawały się płynąć bez końca i przez większość czasu przyciskałam piąstki do oczu. Piąty Brat, wówczas zaledwie czteroletni, nieświadomy niechęci dorosłych, bawił się ze mną, gdy jego braci i sióstr nie było w pobliżu.
Kiedy jeszcze byłam w powijakach, zostałam zaniesiona do sądu, gdzie matka najpierw podała mnie ojcu, a potem Sunowi. Naszym rozplotkowanym sąsiadkom trafiła się nie lada gratka. Zawsze chętne rozdmuchać każdą historię, przy takim skandalu z rozkoszą dolewały oliwy do ognia. A ja byłam rekwizytem w tej farsie, brzydkim, odpychającym tobołkiem, który każdy mógł kopać do woli.
– Innymi słowy, kiedy się urodziłam, każde z was myślało tylko o tym, jak się mnie pozbyć, czy tak? – To było jedyne pytanie, jakie zadałam, i zawierało więcej zdumienia niż gniewu.
– Nie mów takich rzeczy – zaprotestowała matka. – Twój ojciec jest dobrym, wrażliwym człowiekiem. Mimo wszystko postanowił ciebie zatrzymać. Sun też cię chciał i był gotów ponieść wszelkie konsekwencje.
Po tym, jak Duża Siostra pomogła ojcu napisać pozew i została jego oficjalnym świadkiem w sądzie, ten zaczął żałować swego kroku. Matka zaprzeczyła, jakoby Sun ją uwiódł, i wzięła całą winę na siebie, twierdząc, że to ona działała występnie, a nie on.
Sun przeprosił ojca – człowieka, którego nigdy przedtem nie widział – i zadeklarował przed sądem, że będzie pokrywał koszty wychowania dziecka bez względu na to, czy matka poprosi o rozwód, czy nie. A ojciec, który wcale nie chciał iść do sądu, wycofał skargę. W związku z tym, że sprawa utknęła na martwym punkcie, sąd zalecił poszukanie kompromisu.
W domu ojciec wyznał, że nie powinien był słuchać ludzi, którzy nakłonili go do złożenia pozwu, i dał matce wolną rękę. Jeśli chce, może iść do Suną, zabierając córkę, on zostanie z resztą dzieci. Niewykluczone, że chciał pokazać, jaki jest wspaniałomyślny, niemniej matka się wzruszyła. Pragnęła odejść, lecz nie potrafiła się przemóc; nie zniosłaby rozstania z piątką dzieci, poza tym ojciec z powodu słabego wzroku nie mógł dłużej pływać. Była potrzebna rodzinie. To pociągało za sobą bolesne konsekwencje: musiała zrezygnować z Suną i zabronić mu widywania dziecka.
Sun był zrozpaczony, widząc jej udrękę. Ale jaki mieli wybór?
Nie zapaliłyśmy światła, więc nie widziałam twarzy matki w ciemnym pokoju. Ale wiedziałam, że płacze. Szlochała, nie mogąc wydusić słowa. Lecz co mogłam zrobić? Jej opowieść o okolicznościach moich narodzin budziła we mnie gniew i nienawiść i nie zamierzałam z nimi walczyć.
Nagle, gdy tak siedziałyśmy w zupełnej ciszy, z komina fabryki papierosów buchnął kłąb pary, a towarzyszące temu dudnienie wprawiło w drżenie okoliczne domy. Fabryka spuszczała parę kilka razy dziennie, czasem nawet o północy. Zdążyliśmy do tego przywyknąć i przeważnie nam to nie przeszkadzało, ale tym razem hałas jakby celowo zakłócił wspomnienia matki.
W tamtej sytuacji jedynym rozwiązaniem było znalezienie rodziny, która chciałaby mnie przygarnąć. Najpierw zostałam oddana koleżance matki z fabryki tekstylnej.
– Mieli dwóch synów – wyjaśniła matka. – Ale żadnej córki. No i wiodło im się lepiej niż nam. Miałabyś tam pod dostatkiem jedzenia, a ponieważ ludzie nie wiedzieliby, że jesteś nieślubnym dzieckiem, nikt by się na tobie nie wyżywał. Przynajmniej nie było tam gromadki starszego rodzeństwa, które darzyłoby cię niechęcią za to, że im odejmujesz pożywienie od ust. Gdybyś stąd zniknęła, pozostałe dzieci lepiej by mnie traktowały, stałyby się posłuszniejsze i mniej się awanturowały.
Tak, pamiętam, jakaś kobieta zmieniała mi w nocy pieluszki (długo moczyłam łóżko) i rzeczywiście była dla mnie lepsza niż matka.
– Nie, nie, to było znacznie później. Ta kobieta tęskniła za tobą, gdy wróciłaś do nas, więc zabrała cię na kilka dni – wyjaśniła matka. – Kiedy cię przygarnęła, miałaś zaledwie sześć miesięcy. Niestety, wkrótce aresztowano jej męża, podobno za defraudację. Podczas klęski głodu ludzie kombinowali jak mogli, żeby zdobyć jedzenie, a z kolei władza robiła wszystko, żeby złapać złoczyńców. Jeśli udało się uniknąć kary, to bardzo dobrze, ale bywało, że ludzie wrabiali kogoś, aby ocalić własną skórę.
Tak czy owak, ktoś doniósł na męża tej kobiety i skazano go na trzy lata obozu pracy. A ponieważ ona sama nie była w stanie utrzymać dodatkowego dziecka, matka musiała zabrać mnie z powrotem.
Nie sądzę, by moja matka potrafiła porzucić własną córkę w przydrożnym rowie, niemniej oddawała mnie różnym rodzinom, może nawet umieściła w sierocińcu, ale z jakichś powodów za każdym razem wracałam do domu, gdzie w końcu zostałam na dobre, czy to im się podobało, czy nie.
Mam takie jedno na wpół zatarte wspomnienie z wczesnego dzieciństwa. Tęskniłam za matką i w dzień, kiedy miała wolne, wyszłam jej na spotkanie na aleję Szkoły Średniej, ale pomyliłam drogę. Więc przysiadłam na kamiennym stopniu, żeby rzucać się w oczy, i ze wszystkich sił hamowałam płacz, aby przypadkiem ktoś sobie nie pomyślał, że jestem zagubionym dzieckiem, i mnie nie porwał. Siedziałam sobie, jakby nic się nie stało, aż zauważył mnie Trzeci Brat i przyprowadził do domu, a potem naskarżył matce, która wróciła inną drogą. W nagrodę dostałam kilka siarczystych klapsów i ostre słowa, które dźwięczały mi w uszach przez całą noc. Miejsce strachu zajął szok i nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa w swojej obronie. Zresztą gdybym nawet spróbowała, i tak pewnie nic dobrego by z tego nie wyszło. Najważniejsze, że byłam w domu, że miałam dom, nawet taki, i tylko to się liczyło.
Jako dziecko zawsze stroniłam od obcych. Już samo przebywanie w obecności kogoś nieznajomego wprawiało mnie w zdenerwowanie. Kiedy dorosłam, nic się pod tym względem nie zmieniło; prawdopodobnie był to skutek głęboko zakorzenionego w dzieciństwie lęku przed utratą domu.
A tymczasem klucz do zagadki leżał w moim zasięgu przez cały czas. Chyba byłam za głupia, żeby szukać tam, gdzie należało.
– Chcę go zobaczyć – przerwałam milczenie.
Matka bez słowa wstała z łóżka, z góry wiedząc, że to właśnie powiem.
Skuliłam się przy ścianie, niepewna, co teraz nastąpi. A ona podeszła do drzwi, sprawdziła, czy nikt nie podsłuchuje, i odwróciła się do mnie.
– Wszystko już umówione – powiedziała przyciszonym głosem. – Zabiorę cię jutro do miasta, żebyś się z nim zobaczyła.
A więc ostatnimi dniami, kiedy wychodziła do miasta, ogłaszając, że idzie z wizytą do Drugiej Siostry, tak naprawdę przygotowywała nasze spotkanie. Obliczyłam, że nie widziała mojego naturalnego ojca jakieś siedemnaście, osiemnaście lat. Ręka tak mocno jej drżała, że kiedy otwierała drzwi, dopiero za trzecią próbą udało jej się odsunąć zasuwkę, a potem oparła na niej dłoń, jakby nie miała już siły, żeby pchnąć drzwi.
Spotykała się z człowiekiem, za którym musiała bardzo tęsknić przez ten cały czas i którego widok sprawiał jej ból, a wszystko to robiła dla mnie.
Umówili się na ostatnie spotkanie, kiedy została rozstrzygnięta sprawa mojej „przynależności”. On mieszkał w pokoju na górze w jednopiętrowym drewnianym domu przy ulicy Nowego Narodu na przeciwległym brzegu rzeki. Objęli się mocno i nie mogli się od siebie oderwać. Za oknem na ruchliwej ulicy panował taki zgiełk, jakby nagle połowa mieszkańców miasta wyruszyła na rynek. Przeszedł kondukt pogrzebowy, żałobnicy zawodzili pod niebiosa pośród strzelających fajerwerków. Przy dźwiękach bębnów i gongów przemaszerował pochód aktywistów roznoszących listy gratulacyjne do mieszkańców miasta, którzy „spontanicznie” odpowiedzieli na apel władz i jechali zasilić komunalne wsie, bo chłopów zdziesiątkował głód. Ale do nich nie docierały żadne dźwięki; spleceni w objęciach, słyszeli tylko własne oddechy, a nagie ciała lśniły od potu.
Ciekawe, w którym kącie matka mnie położyła.
Po raz pierwszy nie musieli się obawiać, że któreś z dzieci wtargnie do pokoju albo obudzi się w środku nocy, a mimo to nie osiągnęli spełnienia. Pierwszy raz nie potrzebowali się ukrywać i nigdy by nie przypuszczali, że będzie im tak trudno. Kiedy się z niej zsunął, spojrzała na niego. To koniec, wyczytał z jej oczu.
Niejeden raz mówili sobie: nie widujmy się więcej; każde spotkanie miało być ostatnim. Jednak ta schadzka okazała się klęską, chociaż tak starannie ją zaplanowali. Przejścia w sądzie zabiły w duszy resztki romantycznych uniesień. To popołudnie minęło szybciej niż inne.
Kiedy opuścili dom, szli jedno za drugim, tak jak zawsze, żeby nikt nie pomyślał, iż są razem. Depcząc po resztkach wypalonych fajerwerków, klucząc między ludźmi na ciągle jeszcze otwartym rynku, zeszli po stopniach na boczną uliczkę, gdzie stał mało widoczny stragan z syczuańskimi kluseczkami.
Kiedy postawiono przed nimi parujące kluseczki, jedli je ze wzrokiem wbitym w miski jak dwoje nieznajomych. Żarówka wisząca na przewodzie przeciągniętym z jednego z domów w uliczce świeciła słabiej od odległych latarni, a jednocześnie na tyle jasno, aby rzucać na stół ich cienie. Do miseczki matki potoczyły się łzy, zanim ubyła z niej połowa kluseczek.
– Nie płacz, siostro – prosił. – Serce mi się kraje, kiedy płaczesz.
– To nic – powiedziała. – Zaraz mi przejdzie.
– Zatrzymaj dziewczynkę. Kto wie, może właśnie w niej znajdziesz oparcie na stare lata. Dla mnie nie ma żadnej nadziei, sąd nie pozwoli mi się z nią widzieć, dopóki nie osiągnie pełnoletności. Czyż los nie obszedł się z tobą bardziej łaskawie? Przynajmniej masz dziecko. A ja? Nie mam nic, jestem sam. Zostały mi tylko niespełnione marzenia.