Położyłam książki, zajrzałam do sypialni, nasłuchując odgłosów z poddasza.
– Nie ma Dużej Siostry? – spytałam.
– Nie – odparła Czwarta Siostra, nawet nie spojrzawszy w moją stronę.
To typowe dla Dużej Siostry: tak pojawiać się i znikać bez słowa.
– Mała Szóstko, uganiałaś się za duchami, czy co?! – wrzasnęła matka z pokoju. – Cały dzień cię szukam! Wiesz, ile roboty czeka?!
Weszłam do pokoju i pozdrowiłam ją serdecznie. Nie zareagowała, udając, że nie słyszy, i dalej przestawiała jakieś butelki i puszki pod łóżkiem. A potem wyprostowała się i obrzuciła mnie dziwnym, chłodnym spojrzeniem, które zdawało się mówić: „Sądzisz, że się nie domyślam, o czym wy dwie rozmawiacie?”.
Ignorując jej bezgłośny wyrzut, zapytałam, jak się miewa Druga Siostra.
Odpowiedziała, że dziecko Drugiej Siostry dostało biegunki, więc nie miała czasu zapalić kadzidła, jak zaplanowała. Wiedziałam, że kłamie. Była po drugiej strome rzeki w jakichś swoich sprawach, które chciała utrzymać przed nami w tajemnicy.
Napiłam się wody i zaniosłam książki na poddasze. Na łóżku leżała Duża Siostra. Musiała przed chwilą wrócić. Do świeżo umytej twarzy przylgnęły pasma włosów.
– Nie znam drugiej osoby, którą można tak łatwo nabrać jak ciebie – zaśmiała się, widząc moją zaskoczoną minę.
– No to dalej, nabierz mnie – powiedziałam bez śladu gniewu, siadając na łóżku.
Jej nastrój uległ gwałtownej odmianie.
– Co za rodzina! – mruknęła ponuro. – Nie możesz się doczekać, kiedy zniknę. Wiem, wszyscy uważacie, że wam zawadzam. – Oznajmiła, że wyjeżdża za dzień lub dwa, ale niedługo wróci, i to na dobre. Nie zamierza spędzić reszty swego przeklętego życia w jakimś zakazanym miejscu daleko w górach.
Było popołudnie, przynajmniej tak mi się wydawało. Tego dnia czas nie miał dla mnie znaczenia, nie byłam nawet pewna, czy nadal istniał. Moją głowę i serce przepełniała ekstaza – uczucie, jakiego nigdy przedtem nie zaznałam.
Ktoś z dołu zawołał Dużą Siostrę. Podniosła się z łóżka, żeby sprawdzić, kto ją woła, po czym oświadczyła, że musi wyjść.
– Na długo? – spytałam bez większego zainteresowania.
– Na chwilę. Nie martw się, dzisiaj nie wyjadę. – Pogładziła mnie po głowie, jak gdybym nie mogła znieść myśli o jej wyjeździe.
Wyszłam na podest. Duża Siostra opuszczała siedlisko z jakimś mężczyzną, wesoło rozmawiając. Specjalnie popisywała się przed naszymi sąsiadami. Jej towarzysz miał wzrost koszykarza. Duża Siostra znowu się zakochała, pomyślałam. Wypełni swoje postanowienie: ucieknie z górniczej osady, w której teraz mieszka, i wróci do miasta, choćby jako żebraczka.
Czwarta Siostra, wyraźnie niezadowolona, weszła na poddasze.
– A ty co tu robisz? Dalej, zejdź na dół i wybierz popiół spod kuchni! – Znowu pokłóciła się z Dehuą i musiała wyładować złość na mnie.
– Co to za facet? – zapytałam ją.
– Jaki facet? Och, ten! Był w tej samej wsi co Duża Siostra.
– Przyjechała do domu, żeby go odszukać?
– Skąd wiesz?
– Tak mi się wydaje – ucięłam rozmowę, schodząc na dół.
Byłam pełna podziwu dla Dużej Siostry. Odnalazła go. Wspominała o nim, kiedy wzięła mnie ze sobą do szkolnej koleżanki, przez którą zamierzała do niego trafić. Łączyła ich stara znajomość, no, może coś więcej. Jego poprzednia żona była półkrwi Japonką. W 1953 roku wszyscy Japończycy z mieszanych małżeństw zostali zmuszeni do opuszczenia kraju i nie wolno im było zabrać ze sobą dzieci. Kiedy dwóch policjantów przyszło do ich domu, nie zgodziła się z nimi pójść, a on zablokował im drogę.
Mieli trzy córeczki. Jedna z nich uczepiła się jej ramienia, a dwie kurczowo trzymały się nóg. Polały się strumienie łez. Aleja Szkoły Średniej nigdy nie była świadkiem bardziej rozdzierającej serce sceny.
Kiedy wywieziono Japonkę, rodzina stała się celem ataków podczas kolejnych politycznych zawirowań. Jego bez przerwy ciągano na przesłuchania jako „zdrajcę”, dzieci wyzywano na ulicach od „japońskich bachorów”. Ten wysoki mężczyzna, który wziął za żonę dziewczynę mieszanej krwi, często musiał bronić swego wyboru pięścią. Gdy pięść zastąpił nóż, wysłano go do obozu pracy. Przez wiele lat nieszczęście goniło nieszczęście; dopiero po 1970 roku, kiedy stosunki japońsko-chińskie z wrogich zmieniły się w przyjazne, życie takich ludzi jak on uległo radykalnej poprawie. I właśnie wtedy, gdy posiadanie żony na wpół Japonki nabrało wielkiej wartości, ona go porzuciła i pozostało im jedynie podpisać papiery rozwodowe.
Duża Siostra wróciła późnym wieczorem.
– Ładna z was para – zauważyłam. – Pierwsza nagroda w konkursie rozwodów.
– Kto by mnie chciał z tymi wszystkimi dzieciakami?
Aby zakończyć wątek, zaczęła nucić syczuańską piosenkę ludową swym ciepłym, głębokim głosem. Nie zależy jej na mężczyznach, oznajmiła. Wszyscy są tyle samo warci. Prawdopodobnie spotykała się z kilkoma naraz. Była nieszczęśliwa, dopóki nie wpakowała się w jakieś tarapaty.
Nie pamiętam, bym kiedykolwiek spała tak mocno jak tamtej nocy. Kiedy późnym rankiem, ociągając się, wreszcie wstałam, byłam na poddaszu sama. Co zupełnie do mnie niepodobne, zanim wyszłam z łóżka, przejrzałam się w lusterku. To nie byłam ta sama, dawna ja. Zmieniłam się; szczególnie moje oczy straciły ten wiecznie spłoszony wyraz, stały się spokojne i błyszczące. Byłam zadowolona z tego, co zobaczyłam. Poprzedniego dnia matka i Duża Siostra także dostrzegły we mnie odmianę; musiały się zastanawiać, dlaczego wyglądałam na taką szczęśliwą. Tego ranka zrodziło się moje ślepe przywiązanie do lusterek; maleńki obraz, jaki się w nich odbijał, stał się moim światem, miejscem, gdzie nieszczęście nie miało wstępu. Spacerowałam tam w deszczu i mgle, przystając od czasu do czasu, by przyjrzeć się odbiciu znajomych ludzi i miejsc.
Na ulicy po drugiej stronie rowu ktoś okładał dziecko, ścigając je z morderczym zamiarem. „A biegnij sobie! Uciekaj, ile chcesz! Zobaczysz, odrąbię ci te twoje przeklęte nogi!” Przez świetlik wpadały ochrypłe okrzyki mężczyzny. Znowu złapali chłopaka, który co rusz uciekał do centrum miasta. Przykują go do łóżka łańcuchem i będą głodzić przez trzy, cztery dni, aż wyczerpany zacznie błagać o litość.
Ale prędzej czy później znowu ucieknie. Nie wiem, co sobie wyobrażał ten dziwny mały chłopiec. Dokąd go tak ciągnęło?
Zaledwie kilka dni po tym, jak podjęto decyzję o ślubie, Dehua przestał przychodzić do domu, a kiedy już się zjawiał, zalatywało od niego alkoholem. Po pracy wraz z kumplami z fabryki grał przy wódce w pokera. Zupełnie się nie liczył z Czwartą Siostrą i nie wzruszały go jej nieustanne łzy. Oznajmił, że go nudzi, a ona odpłaciła mu złośliwą uwagą, że mężczyzna ze świadectwem ślubu w kieszeni przestanie się podobać ładnym koleżankom ze szkoły. To była ostatnia kropla; Dehua odwrócił się na pięcie i wyszedł, po czym zamieszkał u kolegi z pracy. Nie tylko trzymał się z daleka od naszego domu, ale również nie pokazywał się u swoich rodziców.
Duża Siostra poradziła Czwartej Siostrze, żeby poszła za jej przykładem i znalazła sobie kogoś nowego, ale ona odparła, że nie ma odwagi rzucić jednego mężczyzny i zadać się z następnym. Ponieważ nie potrafiła żyć bez Dehuy, ubłagała Dużą Siostrę, żeby nakłoniła go do powrotu.
Kiedy zeszłam z poddasza, razem opuściły siedlisko. W porze obiadu ojciec stwierdził, że nie musimy czekać na matkę, bo z samego rana poszła do miasta, żeby zająć się chorym dzieckiem Drugiej Siostry.
– Nie wróci przed kolacją – stwierdził. – Jest nas dzisiaj tylko troje.
Coś ojca nurtowało, chodził bardziej przygarbiony niż zwykle. Kiedy kazał Piątemu Bratu sprawdzić, czy wędka i podbierak dadzą się naprawić, dowiedział się, że dawno temu zabrał je Trzeci Brat. Ojciec z gniewnie ściągniętymi brwiami nabił fajkę i nie zapałając jej, wyszedł powoli z siedliska. Nie powiedział, dokąd się wybiera. Może szedł nad rzekę, a może nie. Nastał taki czas w naszej rodzinie, ze wszyscy zajmowaliśmy się swoimi sprawami, nie informując o nich nikogo.
Do nagłego zwrotu w moim życiu doszło w drodze do szkoły. Prędzej czy później i tak musiał nastąpić, ale nieco by się odwlekł, gdybym nie przejęła inicjatywy.
Gdy przechodziłam na drugą stronę ulicy, przed szkolną bramą kręciło się niewielu ludzi. Było spokojniej niż zwykle i dlatego z miejsca zauważyłam mężczyznę, który ciągle deptał mi po piętach; stał przy murze jakieś dwadzieścia kroków od bramy. Nie było mowy o pomyłce. Kiedy tylko mnie dostrzegł, umknął w jedną z bocznych uliczek jak spłoszony zając.
Nie pamiętam, czy tamtego dnia odbywały się lekcje. Moje myśli krążyły wyłącznie wokół jednej sprawy: musiałam znowu się zobaczyć z nauczycielem historii. Przez ostatnie dwa dni przestała mnie nawet nurtować największa tajemnica mego życia, czyli okoliczności narodzin. W chwili gdy ujrzałam nieznajomego mężczyznę, ten problem niespodziewanie wypłynął na nowo. Po tym wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dni, poczynając od wynurzeń Dużej Siostry, a kończąc na moich pierwszych miłosnych doświadczeniach, nie zamierzałam biernie czekać na to, co los ma dla mnie w zanadrzu.
Także i tym razem nie przyjrzałam się dokładnie temu mężczyźnie. Na zarejestrowanie jego rysów miałam zaledwie sekundę, czyli dość czasu, by rozpoznać go w tłumie, lecz za mało, żeby go opisać. Mając w pamięci słowa Dużej Siostry, w jednej chwili ułożyłam wszystkie fragmenty łamigłówki. Wcale nie musiałam go ścigać. Zawróciłam i skierowałam się prosto do domu.
Niebo miało kolor purpury; zawsze tak wyglądało o świcie i o zmierzchu. Domy i wzgórza, te bliskie i te odległe, wydawały się jasne i świeże. Szłam w tej poświacie, pozwalając cieszyć się oczom niesamowitą kolorystyką krajobrazu.
Wmaszerowałam energicznie do Siedliska Numer Sześć. Matkę zastałam przed drzwiami w sieni. W nieruchomej dłoni trzymała wachlarz; siedziała spokojnie, jakby na mnie czekając.