Wywołała mnie Duża Siostra. Nie idź dziś do szkoły, powiedziała. Chciała, bym dotrzymała jej towarzystwa. W porządku, pomyślałam. I tak dzisiaj nie miałam ochoty tam iść. Kto by chciał oglądać nauczyciela historii po tym, jak wystawił mnie do wiatru? Najpierw zbałamucił niewinną dziewczynę, a potem ją zlekceważył.
Schodziłyśmy wąskimi, krętymi dróżkami, aż wreszcie Duża Siostra zatrzymała się przed siedliskiem obok spichlerza, po czym kazała mi wejść do środka i wywołać na zewnątrz pewną osobę, z którą chodziła do szkoły. Od przyjazdu do domu wydawała się podminowana; miałam wrażenie, że szuka kogoś lub czegoś, co pozwoliłoby jej zapomnieć o ostatnim, nieudanym małżeństwie.
– Nie potrafisz trzymać się z daleka od kłopotów – zauważyłam. – Po co ci to?
Błagała, bym jej pomogła.
– To chłopak, prawda?
– Jesteś za sprytna jak na taką małą dziewczynkę – odparła zniecierpliwiona. – To dziewczyna. No, idź już!
Za bramą kamienne schody prowadziły do siedliska, które -choć znacznie mniejsze niż nasze – służyło za mieszkanie kilku rodzinom. Weszłam do pierwszego zabudowania po lewej stronie i natknęłam się na starą kobietę zajętą krojeniem suszonych pa-pryczek. Musiałam kilkakrotnie powtórzyć pytanie, zanim usłyszałam odpowiedź:
– Nie ma jej w domu.
– A kiedy będzie? – zapytałam.
– Nie wiem – zakończyła rozmowę stara kobieta.
Zeszłam z powrotem do bramy, gdzie zdałam relację Dużej Siostrze. Ta kobieta to jej matka, powiedziała. Stara, cuchnąca wiedźma nie zawołałaby jej, nawet gdyby była w domu! Szczurzy demon!
Wyjaśniła, że ta koleżanka została razem z nią zesłana na wieś u stóp góry Wu. Łączyła je przyjaźń, dopóki nie pokłóciły się o jakąś błahostkę.
Siostra opowiedziała, że kiedy w 1964 roku znalazła się na wsi i zobaczyła tam cztery inne dziewczyny z miasta, od razu się zorientowała, że czeka ją ciężki los. Jedna z nich miała matkę pochodzącą z kułackiej rodziny, druga była córką kontrrewolucjonisty, ojciec trzeciej uciekł przed wyzwoleniem wraz z oddziałami Czang Kaj-szeka na Tajwan, skazując ją tym samym na los „dziecka wroga”, czwarta zaś została sierotą podczas wielkiego głodu. Za pomocą zwodniczej propagandy „trudne przypadki” zwabiano na wieś, ażeby tam przekształcić je w herosów odpowiadających na apel partii. Nocami pokrzykiwanie małp przypominało zawodzenie zbłąkanych duchów i miastowe dzieciaki bały się wychodzić w pojedynkę. Na skutek przymusowej kolektywizacji, „domowego wytopu żelaza” oraz klęski głodu ten niegdyś gęsto zalesiony obszar został całkowicie pozbawiony drzew. Wieś mogła się pochwalić jedyną w okolicy rajską jabłonią, którą młodzież z miasta chciała porąbać na opał. Tymczasem wieśniacy twierdzili, że w tym drzewie mieszkają złe duchy i ktokolwiek podniesie na nie rękę, ściągnie na siebie kłopoty.
Do licha z przesądami! Miastowi ścięli drzewo, no i uwolnili demony. Wkrótce jedna z dziewcząt zaszła w ciążę i umarła przy porodzie na górze Wu. Niedługo potem inną zgwałcił członek kadry z regionu, ale nikomu o tym nie wspomniała i wyszła za mąż za rolnika. Ona także umarła podczas porodu. Kobiety, które umarły przy porodzie, miejscowy zwyczaj nakazywał grzebać po północy. Tamtej nocy ulewny deszcz zmienił ścieżki w błotniste szlaki i żałobnicy niosący trumnę poślizgnęli się i razem z nią runęli w przepaść.
Dwóch chłopców, nie mogąc się pogodzić z niesprawiedliwym traktowaniem ze strony lokalnych urzędników, namówiło dwudziestu podobnych sobie młodych ludzi do ucieczki w góry, gdzie mieli założyć oddział partyzancki uzbrojony jedynie w miecze i dzidy. Duża Siostra nie poszła z nimi, podejrzewając, że tam życię okaże się jeszcze trudniejsze niż na wsi. Rebeliantów schwytano, zanim zdążyli dotrzeć w góry, a obu przywódców skazano na piętnaście lat więzienia.
– Czy zostali zrehabilitowani? – zainteresowałam się. – Codziennie w gazetach piszą o przypadkach zadośćuczynienia za błędy polityczne.
– Czy ich zrehabilitowano? Niewiele czasu potrzeba, żeby w obozie pracy zmienić człowieka we wrak. – Siostra szybko sprowadziła rozmowę na koleżankę ze szkoły. Jedynie za jej pośrednictwem dotrze do chłopaka, który kiedyś się do niej zalecał. Wtedy nie bardzo ją interesował, ale teraz sytuacja się zmieniła.
Pierwszy mąż Dużej Siostry był członkiem kadry niższego szczebla w jednej z powiatowych kopalni w powiecie. Wiecznie się kłócili, aż któregoś dnia pobiegł do komitetu partii z donosem, że dzielą ich różnice klasowe, a przy okazji wyjawił historię naturalnego ojca siostry. Następnego dnia pojawiły się wielkie plakaty atakujące siostrę. „Działalność Wywrotowa Dziecka Wroga Klasowego jednej z Pięciu Czarnych Kategorii” – krzyczały napisy. Podczas burzliwej sesji, jaka potem nastąpiła, mąż siostry stał przed podium, czym jeszcze pogłębiał jej upokorzenie.
– Ale dość o nim – zakończyła. – Nie powinnam była w ogóle wychodzić za kogoś takiego.
– Nie był taki zły. Przynajmniej wydawał się lepszy od twego obecnego męża.
– Jeden wart drugiego. A następny też nie będzie lepszy. Celem małżeństwa nie jest znalezienie dobrego mężczyzny. – Odrzuciła włosy i ruszyła przed siebie. – Poza tym rozwód musi zostać zaaprobowany na tylu szczeblach organizacji partyjnej i kosztuje wiele lat ciężkich zmagań.
Wagonik kolejki linowej, naładowany wysoko workami ze zbożem, piął się w górę, w tym samym czasie drugi, pusty, zjeżdżał w dół. Jedna brygada dokerów wyładowywała zboże ze statku, a druga, na szczycie góry, zdejmowała je z wagonika, przenosiła przez czarną bramę i układała w spichlerzu. Zabudowania w okolicy spichrza były w lepszym stanie od pozostałych domów na Południowym Brzegu. Gdziekolwiek się spojrzało, widać było czerwone napisy ostrzegawcze: „Wstęp wzbroniony” albo „Obiekt strzeżony przeciwpożarowo”, a także znany cytat z myśli przewodniczącego Mao: „Kop głęboko, gromadź ziarno, walcz z hegemonią”.
Stanęłyśmy pod mostkiem. Nad głowami miałyśmy linę kolejki.
– Nie powiedziałaś mi wszystkiego – zaczęłam. – Ostatnim razem stwierdziłaś, że robi się późno i że dokończysz kiedy indziej.
– I tak już powiedziałam ci więcej, niż powinnam – odparła. -Twoja przyszłość rysuje się w znacznie jaśniejszych barwach niż moja. Nie miałaś nawet sześciu lat, kiedy Piątego Brata przygniótł wagonik kolejki linowej, i nie chodziłaś jeszcze do szkoły, a już potrafiłaś wsiąść na prom, dotrzeć do stoczni na Nabrzeżu Białych Piasków i powiadomić matkę, choć nigdy przedtem tam nie byłaś. Nikt nie podejrzewał, że jesteś do czegoś takiego zdolna.
– Nie tak było, całą drogę przeszłam pieszo. Skąd niby miałam wziąć pieniądze na prom?
– No dobra, pomyliłam się. Ale najważniejsze w tym wszystkim, że pięcioletnia dziewczynka przewędrowała taki szmat drogi i się nie zgubiła. Wygląda na to, że chyba mimo wszystko jesteś członkiem tej rodziny.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – Nagle zrobiłam się czujna. – Dlaczego powiedziałaś „mimo wszystko”?
– Bo dokładnie to mam na myśli. – Głos jej nawet nie zadrżał. – Dowodem jest to, co zrobiłaś dla Piątego Brata. Ja miałam dwadzieścia jeden lat, akurat wróciłam ze wsi pod górą Wu, żeby urodzić swoje pierwsze dziecko, i wiedziałam, że ty, w przeciwieństwie do mnie, należysz do rodziny.
– Co znaczy „w przeciwieństwie”? – Omal nie chwyciłam jej za rękaw. – Nie potrafiłam odgadnąć, czy się przejęzyczyła, czy daje mi coś do zrozumienia.
Piąty Brat trzymał pleciony koszyczek wypełniony suszonym grochem i fasolką mung; razem je wyzbieraliśmy z ziemi i ze szczelin między skałami. Kiedy wagoniki kolejki linowej sunęły w górę i w dół, dzieci kładły się płasko i zbierały ziarno wypadające przez dziury w workach. Co prawda sytuacja nie była już tak krytyczna jak w okresie wielkiego głodu, ale nawet teraz, gdy lata klęski minęły, nadal brakowało ziarna, więc wysyłano dzieci na jego poszukiwanie. Liczyło się każde ziarenko, po kilku dniach można było uzbierać nawet pół miseczki albo i więcej, a to wystarczało na jeden posiłek Wczesnym latem 1968 roku odkryłam kępę dzikiej cebuli na piaszczystym nadbrzeżu tuż przy torze kolejki. Podekscytowana, usłyszałam ostrzegawczy dzwonek nadjeżdżającego wagonika, więc podniosłam się z rękami oblepionymi błotem, żeby zejść mu z drogi.
Tamtego poranka wagoniki jechały w górę puste, natomiast sunące w dół były wypełnione workami zboża, które miano załadować na statek przycumowany do pomostu. Czwórka, a może piątka dzieciaków, z moim bratem na przedzie, siedziała w pustym wagoniku. Robotnicy obsługujący kolejkę, podobnie jak i dokerzy, nie przepędzali dzieci, ponieważ widywali je niemal codziennie. Jeden z dzieciaków zanurzył rękę w koszyku brata i wykradł mu garść ziarna. Piąty Brat, zazwyczaj nieskory do bójki, zrewanżował mu się tym samym. Wtedy tamten chłopak wypchnął go z wagonika, a tylne koło najechało mu na lewą nogę. Maszynista błyskawicznie zaciągnął hamulec.
Widziałam to wszystko z mojego miejsca, a na krzyk brata wybuchłam płaczem. On jedyny pośród rodzeństwa nigdy się na mnie nie wyżywał, a w dodatku nauczył mnie czytać i często dzielił się ze mną jedzeniem. Z powodu zajęczej wargi unikał ludzi i nigdy nie kłócił się z nikim z rodziny, nawet jeśli go prowokowano.
Druga Siostra, widząc zamieszanie, podbiegła do brata, który strasznie krwawił, oderwała mu pasek od spodni i obwiązała zranione udo, po czym zarzuciła go sobie na plecy. A ja, otrząsnąwszy się z przerażenia, podążyłam za nią.
W tym czasie przygasły już walki frakcyjne, ludzie zdawali broń, niemniej zdarzały się jeszcze wymiany strzałów z armat czy karabinów maszynowych lub najazdy czołgów. Nagminnie dochodziło do paraliżu transportu, zarówno wodnego jak i lądowego, a także występowały częste przerwy w dostawach wody i prądu. Tamtego dnia przychodnia na Kamiennym Moście i Szpital Dzielnicowy Numer Jeden były zamknięte z obawy, że jeśli przyjmą rannych jednej frakcji, przeciwnik się na nich zemści.
Druga Siostra waliła pięściami w szpitalną bramę, zapewniając personel, że wypadek jej brata nie ma nic wspólnego z walkami frakcyjnymi. Kiedy lekarze, ujęci jej determinaqą, zastanawiali się nad przyjęciem rannego, wybiegłam ze szpitala i zamiast do domu skierowałam się nad rzekę. Ni stąd, ni zowąd rozpętała się ulewa; chmury, pędząc po niebie, zdawały się przybliżać odległe góry i odpychać pobliskie wzgórza.