Nie wiem, ile czasu szłam, ale kiedy dotarłam do stoczni, gdzie pracowała matka, deszcz prawie ustał. Z zaciągniętego nieba siąpiła mżawka. Matka wraz ze swoją partnerką przenosiła z pokładu na ład beczkę z farbą. Kiedy zobaczyła, że się zbliżam – a wyglądałam jak ulepiona z błota – rzuciła drąg i podbiegła do mnie.
Duża Siostra szła przodem, więc podbiegłam, aby się z nią zrównać. Nic nie zrozumiałam z tego, co mi powiedziała, jednak tym razem nie zamierzałam ustąpić.
– Dlaczego jesteś taka niecierpliwa? – Siostra wydawała się bardziej zdecydowana niż ostatnio. – Nie opowiedziałam ci jeszcze, jak po wyzwoleniu wyglądało moje życie w nowym społeczeństwie.
Człowieka triady aresztowano. W 1950 roku Partia Komunistyczna postanowiła podjąć zdecydowaną walkę z siłami antykomunistycznymi i równocześnie rozpoczęła kampanię czerwonego terroru w miastach. Dławienie kontrrewolucji i likwidaqa wywrotowej działalności wrogiej agentury trwały kilka dobrych lat. W Czungcing wytropiono i pozamykano wszystkich szefów triady i przywódców sekt religijnych; codziennie dochodziło do setek egzekucji, a ciała ofiar, po które nikt się nie zgłaszał, grzebano we wspólnych grobach. Miejscem egzekucji na Południowym Brzegu był Parów Persymon. Tam między innymi zginął najwyższy rangą mnich ze świątyni buddyjskiej, którego nigdy nie zajmowały problemy doczesnego życia. Religijni starsi ludzie ronili za nim ciche łzy, podczas gdy podniecona gawiedź wypełniała miejscowe herbaciarnie. Ludzie w Czungcing uwielbiają ekscytację, podobnie jak ostrą paprykę, którą przyprawiają jedzenie.
– W zabijaniu komuniści przewyższają tych z Kuomintangu – podsumował z westchnieniem ojciec.
Matka kazała mu się zamknąć. Znowu w ciąży, trzymała w ramionach córkę.
Ktoś jej szepnął, że człowiek triady siedzi w więzieniu i pragnie zobaczyć swoje dziecko. Niepewna, jak powinna postąpić, spędziła bezsenną noc, wiercąc się i rzucając na łóżku. Rankiem, ze spuchniętymi oczyma poszła do więzienia, ale bez córki.
Poruszając się niezdarnie, w zaawansowanej ciąży, zgłosiła się w kantorku przy bramie więzienia; tam nie tylko odmówiono jej widzenia, ale jeszcze odnotowano związek z reakcjonistą. W drodze powrotnej kipiała z gniewu, ale nie żałowała, że pojechała.
Wiadomość o losie człowieka triady dotarła do niej po kilku miesiącach, na długo po tym, jak go skazano na śmierć. Był to jeden z Wielkich Dni Dławienia Kontrrewolucji; skazańcy transportowani ciężarówką na miejsce egzekucji wszczęli bunt i zostali wystrzelani z karabinu maszynowego podczas próby ucieczki.
W dusznej, zatłoczonej kabinie pod pokładem matka ocierała łzy i usiłowała się uspokoić. Dlaczego płacze nad kimś takim jak on? Ale łzy same napływały do oczu. Siedziała, kołysana rytmem fal uderzających o kadłub promu.
Gdy pewnego razu, wiele lat wcześniej, matka i człowiek triady jechali rikszą, drogę zablokował kondukt żałobny. Przed trumną szli, rozpaczając, synowie i wnukowie w żałobnych strojach, a za nimi ubrani na biało wynajęci żałobnicy nieśli lektyki i konie z papier-mache, brokatowe szaty rytualne, stroje na oficjalne okazje oraz jedwabne żałobne chorągwie. Grała orkiestra, wybuchały fajerwerki, a czerwone lampiony kołysały się na wietrze.
Człowiek triady odwrócił się ku matce, która przyglądała się procesji z szeroko otwartymi oczami.
– Nie zazdrość tym ludziom – powiedział. – Kiedy upłynie wiele lat i twoja matka zejdzie z tego świata, zorganizuję wspaniały pogrzeb z buddyjskimi mnichami i kapłanami tao, którzy zapewnią spokój jej duchowi w wędrówce na tamten świat. Wybiorę odpowiedni dzień i miejsce na pochówek, zapewniając w ten sposób sławę i poważanie potomkom zmarłej. – Odgadł jej myśli, wyczuł, że pragnęła wywiązać się z obowiązku wobec matki.
Babcia nie zmarła w swojej rodzinnej wsi, tylko w Czungcing, u matki w domu. Jej dwaj synowie nacięli bambusowych kijów, sporządzili z nich nosze i nieśli na nich konającą matkę, żebrząc w drodze. Po czterech ciężkich dniach i trzech nużących nocach dotarli do miasta. Matka na ich widok wybuchła płaczem.
– Dlaczego nie daliście znać? – pytała. – Opłaciłabym wam podróż statkiem, choćbym się miała zapożyczyć.
Białe opaski na ich głowach, które zgodnie z panującym na wsi zwyczajem nakładało się przed wizytą u krewnych, były szare z brudu, a sąsiedzi w siedlisku szemrali, że widok żałobnych strojów to zły omen. Matka wyskrobała dwadzieścia juanów na prom dla braci, którym spieszno było do domu.
Jednak oni stwierdzili, że wolą pójść pieszo, a pieniądze przeznaczą na ważniejsze domowe potrzeby.
W szpitalu lekarze oznajmili matce, że nic już nie mogą zrobić dla tej starej kobiety. Więc matka kupiła zioła i sama sporządzała lekarstwa; przez wiele dni w naszym domu unosiły się dziwne zapachy. Z babki została tylko skóra i kości, bo jej przewód pokarmowy był wyniszczony przez pasożyty – długie, płaskie kolorowe glisty, które wychodziły wraz ze stolcem. Babcia spędzała całe dnie w łóżku, zwinięta w kłębek, obejmując brzuch rękoma, i ani nie mogła spać, ani siedzieć wyprostowana. Chciała przetrwać zimę, ale jednej mroźnej nocy, tuż przed księżycowym Nowym Rokiem, zawyła z bólu, siedząc na nocniku, i osunęła się na podłogę. Matka pomogła jej wejść na łóżko i wtedy babcia w swych ostatnich słowach poprosiła ją, by ściągnęła ze wsi do Czungcing głodującego najmłodszego brata i żeby go odkarmiła i nauczyła czytać. Matka pokiwała głową na zgodę, a wtedy babcia wydała ostatnie tchnienie.
W dniu jej śmierci w 1953 roku matka obmyła zwłoki ciepłą wodą, a potem przycisnęła zimną rękę zmarłej do swojej piersi. Babka, ubrana w pogrzebowy strój uszyty przez córkę, leżała na marach zbitych ze starych desek w sieni przy drzwiach. Nikt po niej nie płakał i nie było kapłanów tao, żałobnych wieńców, sztandarów ani katafalku. Jedna oliwna lampka rzucała migotliwe światło na zwłoki. A pochowano ją między zaniedbanymi grobami w Parowie Trzech Kamieni.
Nawet na łożu śmierci babka nie wybaczyła córce ucieczki z domu przed aranżowanym małżeństwem. Matka bardzo się tym gryzła; często śniła, że babka zjawia się przy jej łóżku, ale nigdy nie wspomina o małżeństwie. Kiedy staruszka dogorywała, także omijała ten temat. Żaliła się jedynie, że matka ją opuściła, skazując na głód, samotność i życie na łasce innych. Babka życzyła sobie również, aby odszukano grób jej siostrzenicy, Trzeciej Ciotki, lecz pomimo starań matce nigdy nie udało się tego dokonać. Trzecia Ciotka umarła z głodu w 1961 roku i podobno została pochowana na wzniesieniu gdzieś w okolicy południowego przęsła mostu przez Jangcy. Mostu wtedy jeszcze nie było, a skalisty wzgórek porastały krzaki i chwasty. Ponieważ miejsca nie zaznaczono nawet kamieniem, zlokalizowanie grobu stało się niemożliwe. Potem, kiedy wznoszono most, buldożery zniwelowały wzniesienie i rozwłóczyły kości.
Siedemnaście lat po śmierci babki matka rozkopała jej grób, owinęła szczątki w białe płótno i umieściła je w skrzyneczce, którą kazała braciom zabrać do wioski, gdzie babka się urodziła, i pochować obok męża na wzgórzu za rodzinnym domem. Sny przestały ją nawiedzać. Wieśniak, który jakiś czas później przybył do Czungcing, powiedział matce, że po każdym deszczu w księżycowe noce wyrastają przed grobem babki czarne grzyby, które ludzie zbierają i zjadają, nawet ich przedtem nie płucząc, bo nie ma na nich śladu błota.
Matka już od młodych lat miała problemy z oczami, musiała co rusz wycierać je chusteczką, bo inaczej w kącikach gromadziła się i zasychała zielonkawa wydzielina, powodując dokuczliwe swędzenie.
– To przez ciążę – mówiła nam. – Starajcie się nie płakać w ciąży. Żeby wam się nie zrobiło coś takiego jak mnie. Nic na świecie nie jest w stanie na to pomóc.
Wspomnienia Dużej Siostry nasunęły mi przypuszczenie, że matka miała na myśli dzień, kiedy poszła na widzenie do więzienia i o mało nie wypłakała oczu w powrotnej drodze.
Jednak Duża Siostra wątpiła, czy matce naprawdę starczyło odwagi, żeby udać się do więzienia. Sądzę, że miała powody, aby snuć takie podejrzenia; jako córka była szczególnie wyczulona.
– A więc tak zakończył życie twój ojciec? – Nic mnie nie łączyło z tamtym człowiekiem, a jednak posmutniałam i mocno jak nigdy dotąd trzymałam Dużą Siostrę za rękę.
– Och, gdyby tak właśnie umarł! – rzuciła po chwili milczenia tonem, który naprawdę mnie zaskoczył.
Przysiadła na skale plecami do rzeki i bez żadnej zachęty z mojej strony kontynuowała opowieść.
Była niedziela. Ojciec od wielu dni pływał po rzece i nie dawał znaku życia, więc matka wzięła na ręce Trzeciego Brata, który miał wtedy trzy lata, i z Dużą Siostrą u boku przeprawiła się przez rzekę, by się czegoś dowiedzieć w przedsiębiorstwie żeglugowym. Przy Niebiańskich Wrotach na spadzistej drodze w pobliżu portu panował wielki ruch, i pieszy, i kołowy, więc było tam dość niebezpiecznie nawet w taki słoneczny dzień. Matka, pogrążona w myślach, zauważyła ręczny wózek toczący się drogą dopiero w chwili, gdy prawie na nią najechał. Przyciskając Trzeciego Brata do piersi, uskoczyła na pobocze, krzycząc do Dużej Siostry, która skamieniała ze strachu: „Zejdź z drogi! Uciekaj!” I zacisnęła oczy, żeby nie widzieć, jak rozpędzony wózek zabija albo okalecza jej córkę. To samo groziło właścicielowi wózka, gdyby doszło do wywrotki. Ale jakimś cudem wózek zatrzymał się w ostatniej sekundzie. Wszyscy byli śmiertelnie przerażeni.
Lecz przerażenie szybko przeszło w zdumienie, bo właścicielem wózka okazał się wuj człowieka triady. Zawołał matkę po imieniu.
– To ty! – powiedział oszołomiony. – Nie masz pojęcia, ile się was obu naszukałem.
Skronie mu posiwiały, miał podciągnięte rękawy i nogawki, a na nogach ubłocone gumiaki.
Choć chwila była dramatyczna, a zbieg okoliczności wręcz niewiarygodny, incydent nie wpłynął w znaczący sposób na życie Dużej Siostry. Podczas tego spotkania wyszło na jaw, że człowiek triady wcale nie został rozstrzelany. Zawieziono go na plac egzekucji, a kiedy strzelono do niego ślepym nabojem, narobił w spodnie i z miejsca zgodził się na współpracę. Wyśpiewał wszystko, czego od niego żądano, z nazwiskami włącznie, a podczas przesłuchań zaczął ziać nienawiścią do Kuomintangu za to, że potraktowali go jak marionetkę, mimo że wcześniej nadstawiał dla nich głowę. Skoro przejrzał na oczy i zobaczył, że jest tylko pionkiem w grze, dlaczego miał osłaniać innych?