Литмир - Электронная Библиотека
A
A

VIII

1

Obudziłam się przed świtem i już nie zasnęłam. Duża Siostra, rozłożywszy się wygodnie, przygniatała mnie nogą. Delikatnie się wysunęłam, naciągnęłam pod brodę cienką kołdrę i zwinęłam w kłębek przy ścianie.

Kiedy siedziałyśmy nad rzeką, siostra nakreśliła jedynie ogólny zarys tamtych minionych lat. Wiedziałam, że najważniejsze szczegóły zatrzymała dla siebie, nie wyłączając odpowiedzi na najbardziej nurtujące mnie pytanie: dlaczego czułam się niepożądana w rodzinie?

Leżałam w łóżku, czułam silniejsze niż kiedykolwiek zawroty głowy i z trudem oddychałam. Wątpliwości pogłębiały się z każdą mijającą sekundą. Dopiero pod koniec lat sześćdziesiątych Partia Komunistyczna wreszcie zrozumiała, jaką głupotą było promowanie dużych rodzin, lecz wtedy wyjałowiona ziemia nie była już w stanie wykarmić gwałtownie wzrastającej populaqi. Jednakże z winy rewolucji kulturalnej próba zaradzenia temu problemowi odwlekła się do lat siedemdziesiątych. Ponieważ wszelkie zmiany polityki rządu miały gwałtowny charakter, wprowadzono drakońskie przepisy dotyczące planowania rodziny. Ale było już za późno. Z powodu nadmiernej liczby ludności każde małżeństwo mogło mieć tylko jedno dziecko; po jego narodzinach jedno z małżonków musiało poddać się sterylizacji. Znacznie później, w związku z narastającym oporem, pozwolono parom na jeszcze jedną próbę, jeżeli pierwsze dziecko okazało się dziewczynką.

A więc Chińczyków było za dużo. A ja, czy też należałam do tej nadwyżki?

Kiedy nastał świt, ból w jelitach dał znać, że znowu czeka mnie zaparcie – przypadłość, która zawsze mnie nękała, nawet w dzieciństwie, ilekroć miałam jakieś kłopoty. Wiele kobiet z Południowego Brzegu cierpiało na tę dolegliwość.

Ponieważ nie mieliśmy ubikacji w domu ani też wspólnego ustępu w siedlisku, musieliśmy korzystać z nocników. W licznych rodzinach nie zdawały one egzaminu. Do publicznego szaletu, zapuszczonego przybytku z trzema miejscami w części dla kobiet, trzeba było iść dziesięć minut pod górę krętą, błotnistą ścieżką. Nigdy nie byłam w męskiej części, ale wiedziałam, że jest dwa razy większa od naszej i ma o trzy otwory więcej. To był powód do dumy miejscowych mężczyzn: „Dziewczęta od urodzenia znają swoje miejsce, mają o połowę mniej wychodków od nas”.

Od wczesnych godzin rannych ludzie ustawiali się w kolejce pod publicznym szaletem. Do naszej kobiecej części kolejka zawsze była dwa razy dłuższa. Starsze kobiety lub te, którym przytrafiło się rozwolnienie, po prostu szły za ustęp do otwartego szamba, gdzie wstydliwie opuszczały majtki i przykucały nad krawędzią. Mężczyźni robili to, gdzie im się podobało, czasami schodzili sobie ulżyć na brzeg rzeki, a potem kopnięciem nogi zasypywali piaskiem ekskrementy, podobnie jak koty czy psy.

Często zdarzało mi się słyszeć, jak ludzie opowiadali o jakimś potworze z czerwonymi szponami, który straszył w kobiecym ustępie. Mówili, że jaskrawoczerwone pazury wyłaniają się z kloaki i atakują odsłonięte intymne miejsce. Takie opowieści zniechęcały nieśmiałe młode kobiety do odwiedzania ustępu w pojedynkę. W końcu policja rozwikłała zagadkę; przynajmniej tak powiadano. Podobno do ustępu zakradał się jakiś miejscowy chuligan z ręką pomalowaną merkurochromem. Było jeszcze jedno, bardziej przekonujące wytłumaczenie: ponieważ otworów nie wystarczało dla okolicznych mieszkanek, parę kobiet wymyśliło tę historię, żeby odstraszyć pozostałe i móc się w spokoju wypróżnić.

Każdą z trzech latryn pokrywała taka warstwa brudu, że trudno było znaleźć kawałek miejsca dla nóg. A robaki, niektóre z długimi żółtymi ogonami, wiły się wokół stóp. Jednak gdybym chciała skorzystać z nocnika w domu, musiałabym odczekać, aż zostanę sama, potem zaryglować drzwi i kucnąć za zasłonką. Tymczasem zawsze ktoś mógł przechodzić przed frontowymi drzwiami albo do nich zapukać. A jeślibym na przykład zapomniała je zamknąć na zasuwkę i ktoś by wszedł do sieni, akurat kiedy siedziałabym na nocniku, wstrzymałabym oddech i czekała, znosząc tortury, aż ten ktoś sobie pójdzie. Gdyby coś takiego mi się przytrafiło, potrzeba wypróżnienia na długo by mnie opuściła.

2

Wiele kobiet miało robaki; czasami z otworu kloacznego wypełzało tyle glist, że tworzyły na podłodze wijący się, połyskliwy, różowawy kłąb. Środki na odrobaczanie nie były drogie, ale niewielu ludzi ich używało, bo na dłuższą metę okazywały się niezbyt skuteczne. Ponieważ w naszych jelitach glistom brakowało pożywienia (Syczuańczycy nazywali to „brakiem resztek z posiłku”), opuszczały organizm, by szukać szczęścia w następnym „wcieleniu”.

Dziewczynka była mniej więcej w moim wieku, miała jakieś dziesięć lat, okrągłą twarz i długą, cienką szyję. Mieszkała na tej samej ulicy, gdzie był sklep z ziarnem. Nie jestem pewna, dlaczego zaszła do naszej ubikacji; może akurat ją mijała, a może kolejka przed jej ustępem była za długa. Mnie udało się już wejść do środka, czekałam druga w kolejce do jednej z latryn.

Właśnie zaczęło się lato, w ustępie panował niemiłosierny smród. Dziewczynka kucała nad otworem na lewo ode mnie. Nagle gwałtownie otworzyła usta, wytrzeszczyła oczy i rozdęła nozdrza; cała jej twarz uległa przerażającej metamorfozie, a z ust wypadła glista. Dziewczynka krzyknęła przeraźliwie i osunęła się na pokrytą kałem podłogę. Krępa, niska kobieta stojąca przede mną podeszła do niej i wyciągnęła ją na zewnątrz, po drodze rzucając mi ostrzeżenie:

– To moja latryna, nie waż się jej zająć!

Ludzie czekający przed szaletem przyglądali się dziewczynce, zachowując słuszną odległość, bo była umazana ekskrementami. Krępa kobieta uderzyła małą kilka razy w twarz, a kiedy ją docu-tiła, stwierdziła opryskliwie:

– I czego się tu bać? Każdy z nas ma coś takiego w brzuchu! Matka powtarzała nam, dziewczętom, że skoro nie stać nas na świeże warzywa i owoce, powinnyśmy dbać o higienę intymną, szczególnie po urodzeniu dziecka. Przed pójściem spać kazała nam się podmywać czystą wodą, a nie tą po myciu nóg. Dziewięć kobiet na dziesięć ma hemoroidy, mówiła, a wy, dziewczęta, nie, bo dobrze o was dbałam.

Ona również, podobnie jak jej cztery córki, cierpiała na obstrukcję. Mało która z mieszkanek Południowego Brzegu nie miała tego problemu. Matka, zazwyczaj bardzo oszczędna, nie skąpiła na papier toaletowy. Ludzie najczęściej wykorzystywali gazety, kartki z zeszytu czy papierowe opakowania z rynku. Już jako dzieci nauczyliśmy się wykopywać kłącza perzu i wyszukiwać młode pędy bambusa, z których wywar służył jako środek przeczyszczający. Ale najskuteczniejsze okazywały się nasiona tykwy. Smak naparu był tak ohydny, że pijąc, zatykaliśmy nosy, a żeby pozbyć się goryczy z ust, popijaliśmy go zimną wodą.

Nie było łatwo się wypróżnić, kiedy tyle oczu wpatrywało się w odsłonięte intymne części. Kobiety stojące na początku kolejki trzymały się za majtki i z twarzą zroszoną potem czekały na wolne miejsce. Te starsze rozsiadały się z upodobaniem, celebrując rzadką chwilę swej terytorialnej autonomii. Inne, przyglądając się siedzącym w latrynach, pozwalały sobie na niewybredne uwagi: „Tę rozciągniętą szparę musiało zwiedzić mnóstwo chłopów. A popatrzcie na tamtą z tymi krostami! Pewnie była dziwką, co za dużo dawała. Jeśli jej nie zgnije, to będzie cud!”

Już samo czekanie w kolejce wprawiało mnie w zdenerwowanie, a co dopiero mówić o kucaniu w latrynie! Zazwyczaj brałam ze sobą coś, czym mogłam się niby niechcący zasłonić. Czasami to był wachlarz, książka albo tornister. Zawsze bardzo uważałam, żeby nie pobrudzić sobie majtek czy butów i żeby białe lub czerwone robaki nie wpełzły mi na stopy. Pilnowałam, by nie dotknąć tym przedmiotem, którym się zakrywałam, krawędzi latryny, a jednocześnie starałam się tak go trzymać, żeby kobiety w kolejce nie pomyślały, że celowo się zasłaniam. Za nic nie chciałam wzbudzić w tych plotkarach o ostrych językach podejrzeń, że mam coś do ukrycia. Bo co niby tam miałam takiego, czego nie mogłyby widzieć?

Tamtego dnia, gdy zobaczyłam, jak dziewczynka wypluła glistę, z miejsca opuściła mnie potrzeba. Więc kiedy przypadła moja kolej, odwróciłam się i wyszłam z ustępu, odprowadzana zdziwionymi spojrzeniami kobiet.

A potem, któregoś dnia, mnie również się to przydarzyło. Ponieważ wiedziałam już, jak to wygląda, nie przestraszyłam się aż tak bardzo. Nie zemdlałam co prawda, jednak zareagowałam dość gwałtownie. Akurat wyszłam na podwórko z parującą miseczką ryżu rozgotowanego z fasolą na papkę. Wzięłam pierwszy kęs, lecz zanim zdążyłam go przeżuć, z ust wyskoczyła mi glista i wijąc się, spadła na ziemię; była szara i miała około trzydziestu centymetrów długości. Nie krzyknęłam, rzuciłam jedynie miskę z taką siłą, że uderzyła o okap, a fasola rozprysła się po omszałej ziemi, znacząc ją czerwonymi cętkami. Zacisnęłam powieki, żeby powstrzymać łzy, i rozdeptałam glistę.

Nie chciałam z nikim rozmawiać o tym, co się stało, bo z boku moja reakcja wyglądała na jakąś cyrkową sztuczkę, budzącą śmiech zamiast przerażenia.

Ojciec zabrał mnie na Kamienny Most, gdzie kupił dziesięć deka ziół. Chińska medycyna jest najlepsza, powiedział, bo nie powoduje skutków ubocznych. W skład mieszanki wchodziły czarne śliwki, syczuańska chińska jagoda, pokruszony pieprz betelo-wy, pieprz syczuański, suszony imbir, rabarbar i wiele innych składników o dziwnie brzmiących nazwach. Kiedy wywar gotujący się powoli w kamionkowym garnczku był gotowy, piłam go miseczka za miseczką do chwili, kiedy mój żołądek nie był w stanie przyjąć ani kropli więcej. Gdyby tak matka nie pracowała tamtego dnia! Co prawda całkiem nieźle było widywać ją jedynie raz w tygodniu, ale wtedy bardzo mi jej brakowało. Przez cały wieczór powietrze wirowało w moim wzdętym brzuchu, jakby hasał w nim jakiś demon.

Zerwałam się z miejsca i wybiegłam na dwór.

– Nie idź do ustępu! – zawołał za mną ojciec, a potem zaryglował drzwi od zewnątrz i usiadł w sieni na straży, aby nikt z rodzeństwa czy sąsiadów mi nie przeszkodził.

3

Każdego wieczoru, kiedy słońce skryło się za wzgórza, z okolicznych wsi przychodzili chłopi w słomianych kapeluszach, żeby zabrać nieczystości służące im jako nawóz.

28
{"b":"94633","o":1}