Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Może zajmij się swoimi sprawami, co? Przecież nie jest tak, że nic dla niego nie robimy.

Ta rozmowa brzmiała jak wyrok śmierci. Znowu poczuliśmy, że to pewne. Ponad wszelką wątpliwość Żuczek ma AIDS. A najgorsze, że kiedy rozmawiałam, przypadkowo nacisnęłam włącznik głośnika, i Żuczek słyszał każde słowo wypowiedziane przez Xiaohua. Wyglądał na wstrząśniętego.

– Zawieź mnie do szpitala – powiedział. – Tam jest moje miejsce.

Wybuchnął płaczem. Po raz pierwszy zobaczyłam go tak łkającego. Byłam zszokowana widokiem tego uroczego, tyczkowatego Wielkiego Ptaka o słodkim głosie, zalewającego się łzami. Cały drżał, jego twarz skurczyła się, a ja czułam się straszliwie nieswojo. Przywykłam do patrzenia na ładną twarz Żuczka.

– Przestań się żalić – powiedziałam. – Żadne z nas się nie skarży!

– Nie skarżę się. Moja przeszłość mnie dopadła. Tylko dlaczego to musiało się przytrafić właśnie mnie?

– Po prostu przestań płakać, dobra? Jeśli umrzesz, moje życie też się skończy. Jestem twoim najlepszym kumplem. Zawsze jesteśmy razem, a oprócz tego, że nie przyznałeś się do nieużywania kondomów, nigdy nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Zresztą żyję już wystarczająco długo. Chcę ci powiedzieć, że nie zanosi się na to, żebym potrafiła przywyknąć do życia bez ciebie. Będziemy musieli umrzeć razem.

– Odpowiedziałaś na moje modlitwy – oznajmił Żuczek. – A jeśli nie umrzesz razem ze mną, skończę tak samo jak ta dziewczyna z filmu Róż[17] – wrócę po ciebie…

– No to umowa stoi – powiedziałam.

Tymczasem zastanawiałam się, co zrobi moja matka. Jak się poczuje, jeśli to uczynię? Mój ojciec jest silny, ale czy matka da sobie radę? Jeśli ja na samą myśl o śmierci przyjaciela wpadam w tak wielki smutek i depresję, to co poczuje moja matka, gdy mnie naprawdę straci? Była to nieznośna myśl. Przypomniałam sobie jej słowa, gdy znowu trafiłam na odwyk: „Gdybym wiedziała, że w ten sposób choć trochę ulżę ci w cierpieniach, chętnie oddałabym życie”. Czy byłam gotowa umrzeć dla Żuczka? Nie wiedziałam. Wiedziałam tylko, że nie chcę, żeby ktokolwiek chorował na AIDS.

Zadzwoniła Xiaohua i powiedziała, że chce opłacić podróż nam obojgu, żebym mogła pojechać do Hongkongu razem z Żuczkiem.

– Zastanów się nad tym – poleciła. – Nie możemy puścić go samego w tak niebezpiecznych okolicznościach. Jeszcze się rozbije samochodem, gdy się dowie.

– Nie zrozumcie mnie źle – wtrąciła się Xiaochun – ale jeśli naprawdę jest chory, to właśnie tak byłoby dla niego najlepiej.

Rozmawiając o AIDS, nigdy nie używaliśmy tego słowa, jakbyśmy się go bali – zawsze mówiliśmy tylko „jest chory”, „nie jest chory”.

– Nie potrzebuję pomocy od Xiaohua – oświadczył Żuczek.

Powiedział, że nie chce jej widzieć. Gdy ktokolwiek spośród jej przyjaciół wpadał w jakieś tarapaty, traktowała to jak zadanie matematyczne – coś, co można sprowadzić do liczb. Tymczasem Żuczek potrzebuje przede wszystkim swojej matki i przyjaciół. Teraz, gdy kładzie się do łóżka, nigdy nie jest pewien, w jakim miejscu się obudzi. Wie, że to głupio myśleć w ten sposób – to nie dzieje się tak szybko – lecz nie potrafi przestać się zamartwiać.

– Nie wiesz, co to znaczy, póki tego nie poczujesz na własnej skórze – powiedział. – Tego się nie da opisać. Nie potrzebuję już żadnych drągów. Jestem bez przerwy na haju. Doszedłem do wniosku, że idiota ze mnie – tak wielu rzeczy nie rozumiem. Czuję się tak rozkosznie nieświadomy jak twój piesek.

Od czasu do czasu jednak Żuczek potrafił o wszystkim zapomnieć. Sztafirował się przed lustrem jak zwykle, śpiewał i grał na gitarze. W takich momentach ja z kolei wpadałam w największą rozpacz. Uważałam, że moim obowiązkiem jako jego najlepszej przyjaciółki jest pomóc mu zrobić badania. Ale musiałam też myśleć o tym, co będzie, jeśli wynik okaże się pozytywny.

Doszłam do wniosku, że muszę mu pomóc nagrać własną płytę. Zawsze chciał przerobić tradycyjną melodię Otoczeni ze wszystkich stron na rockoperę i nawet napisał partie dla większości instrumentów. Umiał grać na perkusji, gitarze i basie, znaliśmy ludzi grających na lutni pipa. Jedyne studio, jakie oboje kiedykolwiek widzieliśmy na oczy, znajdowało się w moim mieszkaniu. Saining urządził tu studio nagraniowe, ale nie sądziłam, żeby było wystarczająco dobrze wyposażone do takich projektów.

Skontaktowałam się z Xiao'erem. Xiao'er miał całkiem przyzwoite własne studio i chociaż kiepski jako inżynier nagrań, był świetnym facetem. Kiedy oznajmiłam mu bardzo poważnie, że Żuczek jest śmiertelnie chory i że musimy mu pomóc, jego pierwsze słowa brzmiały:

– Ma AIDS?

– Skąd ci to przyszło do głowy? – spytałam.

– Bo to wasze towarzystwo należy do grupy wysokiego ryzyka, wiesz?

– To pomożesz czy nie?

– Czy ty chcesz go zabić? Jak możesz myśleć o muzyce w takiej sytuacji? Powinnaś się zająć zorganizowaniem mu leczenia. Albo wysłać go za granicę i wydać za cudzoziemkę, żeby dostał prawo pobytu i leczył się tam. Lepiej tym się zajmij. Gdybyś to ty była chora, czy siedziałabyś na tyłku i marzyła o pieprzonych płytach? Oszalałaś? Chyba cię popierdoliło. Pewnego dnia ja też myślałem, że mam AIDS, i zapragnąłem wyjechać gdzieś na jakąś piękną wysepkę i czekać na śmierć. A potem dowiedziałem się, że wcale nie jestem chory.

– Jak się dowiedziałeś, że nie jesteś chory?

– Okazało się, że mam alergię, i z tego się wzięła moja wysypka. I tyle. Dało się łatwo wyleczyć, więc na pewno nie było to AIDS.

Słowa Xiao'era wydawały mi się rozsądne. Zaczęłam łamać sobie głowę, w jaki sposób by tu wywieźć Żuczka z kraju, tylko jak to zrobić bez pieniędzy? Nie stać nas było nawet na nowe płyty, co dopiero na wyjazd za granicę. Przyszło mi do głowy, że może mogłabym coś zrobić z tymi opowiadaniami, które napisałam. Nigdy nie myślałam o zarabianiu prawdziwych pieniędzy pisaniem, ale chyba nadszedł czas, żeby się nad tym zastanowić. Rozważyłam wszystkie możliwości – na jednej opowieści można było zarobić tysiąc juanów, a gdy już książka wyjdzie, kolejnych parę tysięcy, i nic więcej, bo natychmiast pojawią się pirackie kopie. Napisałam dotąd zaledwie kilkanaście opowiadań i nie byłabym w stanie napisać w krótkim czasie kolejnych kilkunastu po to, żeby pomóc Żuczkowi. Nie potrafiłabym tak po prostu ich wyprodukować. Krótko mówiąc, nie było nas stać na wyjazd.

Nie mieliśmy teraz kasy, zresztą nigdy jej nie mieliśmy. Całą bieliznę kupowałam na ulicy Huating, gdzie można było dostać rzeczy tanie i ładne oraz podróbki markowych ciuchów. Kupowałam figi po dziesięć juanów za dwie pary, które na mnie wyglądały jak za pięćdziesiąt juanów. Miałam do tego dryg.

Te myśli dodawały mi odwagi. Znajoma kiedyś powiedziała, że ludzie, którzy chodzą boso, nie boją się tych, którzy mają buty. Czułam, że jest w tych słowach wielka mądrość. Wychowaliśmy się na filmach produkcji ZSRR i Korei Północnej, a teraz słuchamy muzyki z Anglii, siedzimy w kuchni, podjadając makaron błyskawiczny, i zastanawiamy się, czy mamy AIDS. Palimy marihuanę z Xinjiangu, zarzucamy pigułki za trzy juany butelka, a kiedy się nawalimy, słuchamy punk rocka i mówimy sobie, że jest szałowo. Czemu nie? Mamy już tak dość czekania. Czasem, gdy czekamy dostatecznie długo, w końcu znajduje się dla nas trochę ekstazy, a nie można przecież marnować darmowych narkotyków. Po ekstazie wpadam w euforię, która przypomina mi pewien fragment ze Skowytu Allena Ginsberga. Nie znaczy to, że ja i Allen Ginsberg mamy ze sobą cokolwiek wspólnego, nie wspominając już o tym, czy go rozumiem.

Nigdy nie zapominajcie, kim jesteście, nawet jeśli pewnego dnia będziecie mieli mnóstwo pieniędzy. To bardzo ważne. Jesteśmy biedni, więc przynajmniej nie snujemy się po sklepach z płytami, żując gumę i wybierając, na co nam przyjdzie ochota. Wiele z tych płyt przyprawiłoby nas o szaleństwo. Pamiętajcie: zawsze stawiajcie się na miejscu ludzi ubogich, dzięki temu pozostaniecie sobą. I trzymajcie się z daleka od burżujów w rodzaju Saininga i Xiaohua. Nie jesteśmy tacy jak oni!

Rzecz jasna, ciągle musiałam pożyczać pieniądze od Saininga, choć nigdy nie zwróciłam mu żadnej „pożyczki”. Tym razem będę potrzebowała więcej niż zwykle. Dla Zuczkowego AIDS muszę się posunąć do ostatecznych granic.

Ja też boję się żółtaczki. Potrafię znieść myśl o śmierci, ale nigdy nie chciałam dostać żółtaczki. Doszło do tego, że bałam się odwiedzać kogokolwiek ze strachu, że mam żółtaczkę.

Jabłko dał nam namiary na pewnego specjalistę od AIDS w Pekinie. „Możecie zadzwonić do niego bezpośrednio” – powiedział. Zadzwoniłam natychmiast i posługując się fałszywym nazwiskiem, opisałam sytuację Żuczka. Żuczek siedział w kucki przy mnie i cały czas mi się przyglądał. Doktor oznajmił, że na podstawie tego, co mówię, można przypuszczać, że Żuczek nie ma HIV, ale możliwe, że choruje na białaczkę albo na syfilis.

– Gdyby rzeczywiście miał AIDS – dodał – to jego obecne objawy sugerowałyby, że zaraził się co najmniej pięć lat temu.

Czym prędzej napisałam na kartce „syfilis albo białaczka” i podetknęłam ją Żuczkowi. Jego twarz rozjaśniła się, jakby doznał objawienia. Doktor powiedział, że i tak trzeba iść do szpitala i zrobić badania.

– Boimy się, że go aresztują – odparłam.

– Co za bzdura! – odrzekł lekarz. – Przyjedźcie do Pekinu, do mojego szpitala. Przychodzą do mnie sami chorzy na AIDS. To tacy sami pacjenci jak wszyscy inni.

– Czy to naprawdę bezpieczne?

– Oczywiście. Możecie mi zaufać. Pani przyjaciel nie zostanie aresztowany.

Kiedy odłożyłam słuchawkę, osunęliśmy się na łóżko.

– Kurwa mać! – rzuciłam. – Nie grozi ci żadne aresztowanie. Niezły numer z tej Xiaochun. Ale jeśli masz syfilis – dodałam – to czemu jesteś w takiej dobrej formie?

Zadzwoniłam do Xiaochun.

– Niezła jesteś. Nikogo nie wsadzają do więzienia z tego powodu. Wystraszyłaś go prawie na śmierć, zdajesz sobie z tego sprawę?

– Widziałam film dokumentalny na ten temat. A jeśli się dobrze rozejrzysz wśród naszego towarzystwa, zauważysz, że zgarnęli każdego, kto kiedykolwiek zaraził się AIDS. Każdy mógł popełnić ten sam błąd co ja. Rozumiem, że akurat tym razem się myliłam.

[17] Znany pod tytułem Rouge (Yin ji kau) hongkoński film Stanleya Kwana z 1987 r.


45
{"b":"93906","o":1}