Podniosłam słuchawkę. To był Saining. „To ja, Saining” – powiedział.
Wkrótce potem znalazłam się w kawiarni na stołecznym lotnisku, szukając swojego słynnego Saininga. Wyglądał jak dawniej – te same długie włosy, te same oczy jelonka i pełne usta. Był potargany i miał na sobie tylko czarny sweter, mimo przenikliwego zimna.
Zobaczył mnie pierwszy, zawołał i podszedł do mnie. Nie mogłam w to uwierzyć. Staliśmy naprzeciwko siebie jak para kretynów, którzy nie mają pojęcia, co to jest uścisk.
Przemyślałem sprawę i postanowiłem, że powinienem się z tobą skontaktować.
– Dlaczego?
– Bo już czas.
– W takim razie po co w ogóle odchodziłeś?
– Po prostu chciałem odejść i uważałem, że dla własnego dobra powinnaś zrobić to samo. W każdym razie tak uważałem wtedy.
– Z kim teraz jesteś?
– Mam tylko jedną dziewczynę. Ciebie.
– Cóż, ja spałam z wieloma facetami. Chodziło tylko o tę czynność. I ćpałam heroinę – po prostu to robiłam. Ale były z tego same kłopoty dla innych, a ja, mówiąc szczerze, też nic z tego nie miałam. Zawsze myślałam, że między mną a heroiną powinno coś zaiskrzyć, ale nie było nic. Ciebie też nie było…
Być może należało zostać bliskimi przyjaciółmi, którzy zamieszkali razem, żeby sobie poćpać.
– Tak myślisz? Że tak byłoby lepiej? Miałaś kiedyś ochotę ćpać z jakimś krewnym? Z ciotką, na przykład? Odlatujecie, a potem siedzicie sobie razem i pieprzycie głupoty? To dopiero byłoby straszne. Ale to wszystko już mnie nie interesuje. Mam serdecznie dość heroiny i tych wszystkich bezsensownych pierdoł.
Podróżowałem tu i tam. Byłem w paru krajach, imałem się różnych dziwnych zajęć i próbowałem rozmaitych drągów. Ale heroinę rzuciłem. Niektóre narkotyki mogą zmienić życie na zawsze. Były momenty, że nie miałem pojęcia, dokąd zmierzam. Wtedy czułem twoją obecność. Przychodziłaś do mnie jak anioł i mówiłaś: „Dałeś dupy. Musisz skończyć z heroiną”.
– Kiedy mnie zostawiłeś, Saining, mogłeś pojechać w dowolne miejsce na świecie, ale ja nie mogłam się stąd ruszyć. Nie miałam dokąd pójść, nigdzie nie miałam nic do roboty. Mój głos jest zepsuty. Już nigdy nie będę śpiewać. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co to znaczy? Kto powiedział, że musimy być razem? Rozstaliśmy się. Rozstaliśmy się, a moje struny głosowe są zmarnowane i nie dadzą się naprawić.
Nasza rozmowa wydawała się całkiem zwyczajna. Gdyby ktoś nas obserwował, doszedłby do wniosku, że wszystko między nami w porządku, jakby nasza wspólna historia kompletnie nas nie dotyczyła. Blask zimowego słońca Pekinu, jedyny w swoim rodzaju, zalewał nasze postacie. Rozglądając się po mieście, które kiedyś było naszym największym marzeniem, patrzyłam, jak ta sama jasność pada na naszą osobistą porażkę.
Czy można było się spodziewać, że Saining zjawi się znowu, ni z tego, ni z owego? To musiało być jeszcze jedno zrządzenie losu. Ten mój przewrotny los! Nie mogłam oderwać od niego wzroku, wpatrywałam się nieustannie w jego wilgotne rzęsy. Nagle podniósł głowę i spojrzał na mnie. Jego oczy, z wyjątkiem ciemnych obwódek pod spodem, wyglądały jak dawniej. Popijając okropną kawę, przyglądaliśmy się kłębiącym się wokół tłumom i życie tych wszystkich ludzi wydawało nam się znacznie bardziej rzeczywiste niż nasze.
– Może chodźmy do domu i pogadajmy – zaproponował Saining.
– Do domu? Kiedy odkryłam, że odszedłeś, było tak, jakby niebo zwaliło mi się na głowę. Nie wiem, jak mógłbyś kiedykolwiek naprawić taką krzywdę. Nawet wczoraj cierpiałam tak bardzo, że nie chciałam już dłużej żyć.
Nigdy się nie dowiesz, czym jest prawdziwe cierpienie, dopóki nie poczujesz, jak wszystkie delikatne uczucia zamieniają się w nienawiść.
Wzywałam niebo i ziemię z nadzieją, że zdradzą mi, co mam powiedzieć, żeby cię odzyskać. Zjawiłeś się w końcu. I co teraz?
– Chciałem do ciebie zadzwonić, i do Sanmao też, ale ciągle to odkładałem. Bałem się.
– Naprawdę jestem taka straszna? Myślałam, że jesteśmy sobie bliscy najbardziej ze wszystkich par na świecie.
Dwie godziny później kazałam Sainingowi kupić mi bilet powrotny.
Kiedy staliśmy w poczekalni, obejmował mnie od tyłu.
– Przepraszam – powiedział.
Czułam jego ciało, jego oddech, ciepło jego krwi, lecz nie byłam pewna, czy to naprawdę mój Saining.
– Dużo lepiej byłoby, gdybyś naprawdę umarł – odparłam. – Tęsknię za tą chwilą, gdy stałam w oknie i płakałam na wieść o twojej śmierci.
Od tamtej pory Saining dzwonił do mnie codziennie, lecz nasze rozmowy nigdy się specjalnie nie kleiły.
Pewnego dnia oznajmiłam: „Nie dzwoń już do mnie, ale jeśli będziesz miał zamiar się przeprowadzić, zawiadom mnie, tak żebym mogła się z tobą skontaktować”.
Parę razy rozmawiałam przez telefon z Sanmao. Oboje mówiliśmy tylko o tym, jaki ten Saining jest okropny.
Znowu byłam przekonana, że jako kobieta nie mam żadnych powodów do radości, przynajmniej na razie. Czekałam niecierpliwie na trzydzieste urodziny, z nadzieją, że może wtedy życie odzyska smak.
Napisałam piosenkę o swojej podróży do Pekinu. Grałam na gitarze pozostawionej przez Saininga i nagrałam się czternaście i pół razy na jego czterościeżkowy magnetofon. Była to prosta piosenka do ładnej, sentymentalnej melodii, ale zamiast tekstu rzucałam stek wyzwisk. Posłużyłam się angielszczyzną, której nauczył mnie Saining – językiem burżuazji przeklinałam burżuazję. Za cenzuralną mogła ujść co najwyżej jedna linijka. Co chwila powracała fraza: „Taki to z niego skurwysyn!”
Zapisałam fragmenty historii Saininga i mojej, ponieważ czułam taki przymus. Pisanie na stałe zagościło w moim życiu: było to zalecenie lekarza. Gdy pisałam, w mojej głowie nieustannie rozbrzmiewało: „Taki to z niego skurwysyn, o yeah, taki to z niego skurwysyn!” Połączyłam parę technik pisarskich, takich jak retrospekcja, i zmiksowałam wszystko z tą piosenką. Wyszło mi coś, co można było uznać za nawet udane. Mój ojciec powiedział: „Pracuj ciężko. Wysiłek uczyni cię silniejszą”. Dzięki pisaniu miałam nadzieję zyskać jakieś głębsze zrozumienie świata, choć jedyne, czego mogłam być pewna, to że pisanie, przynajmniej na razie, czyniło ze mnie kobietę pracowitą.
Jak to w końcu jest – czy tracimy kontrolę nad sobą, by w rezultacie osiągnąć wolność, czy też wolność jest tylko jednym ze sposobów utraty kontroli?
Marks był prawdziwym geniuszem. Stwierdził, że wolność opiera się na znajomości wewnętrznej natury świata.
Wiedziałam, że istnieje stan, którego nigdy nie osiągnę. Czym jest Prawda? Prawda jest jak powietrze; czuję ją, gdy się zbliża, czuję jej obecność. Czuję jej tchnienie, lecz gdy sięgam po nią, nie potrafię jej uchwycić. Przez te lata, gdy żyłam w przywiązaniu do spraw doczesnych, musiałam niezliczoną liczbę razy ocierać się o Prawdę!
Mam wrażliwą naturę, lecz brak mi mądrości. Mam buntowniczy charakter, lecz nie potrafię nieustępliwie trwać przy swoim. Myślę, że w tym właśnie tkwi mój problem. Obserwuję siebie ciałem, myślę skórą, wierzę w bezwzględność doznań zmysłowych. Nieraz zadawałam sobie pytanie: „Co to znaczy być na prawdziwym haju?” Odlatywałam tak daleko, jak się dało, a potem okazywało się, że można jeszcze dalej. Zasmakowawszy tego, zrozumiałam, że w ten sposób nie osiągnę wyzwolenia.
Wyzwolenie i wiara mają ze sobą coś wspólnego – żadnego z tych słów nie powinno się używać nierozważnie.
Los włożył mi do ręki pióro, a mój ojciec powiedział: „Jeśli będziesz pisać, nie musisz szukać pracy”.
Blask roziskrzonego nieba pada na moje zdruzgotanie, na moje modlitwy. Mówię sobie: „Możesz być nagą pisarką”.