Saining wrócił. Miał ziemistą cerę i cały się trząsł. Za każdym razem, gdy na niego krzyczałam, dostawał krwotoku z nosa. Jego czarne oczy były niewinne jak zawsze, co wprawiało mnie w zakłopotanie.
Z żalem pomyślałam, że nie będzie mi dane obchodzić Dnia Zakochanych. Faceci traktowali mnie jak gówno, choć ja jakoś nie mogłam myśleć w ten sposób o sobie. Fantazjowałam, że przed moim domem ląduje samolot i że wysiada z niego mężczyzna, mówiąc, że chce zostać moim przyjacielem i kochankiem.
Nigdy nie przypuszczałam, że to Saining okaże się tym, na kogo czekam! Było to wczesnym rankiem, padał deszcz. Otworzyłam drzwi jak we śnie, myśląc o tych wszystkich latach pomiędzy moimi dziewiętnastymi a dwudziestymi czwartymi urodzinami i przypominając sobie deszczowe poranki, kiedy z żalem i goryczą w głosie nuciłam idiotyczną śpiewkę: „Wracaj, Sainingu młody. Och, kiedyż do mnie powrócisz? Niech zmierzch nigdy nie zapada, a ty wróć do mnie, wróć!” Dziś, w Święto Zakochanych roku 1997, Saining stanął przede mną, ściskając w ręku bukiecik łąkowych kwiatków, świeżo zerwanych w moim ogrodzie.
– Wejdź, wejdź – powiedziałam. – Nie stój tu jak duch. Jeśli masz złe wieści, nie chcę ich słyszeć. Jeśli masz kłopoty, nie licz na moją pomoc. Nie śpię nocami, męczy mnie kaszel, a wczoraj miałam ochotę skoczyć z jakiegoś budynku. Brak mi sił, by dzielić z tobą twoje smutki.
– Nie wyrzucaj mnie – prosił. – Chcę być z tobą. Przemyślałem wszystko. Tęsknię za tobą.
– Przemyślałeś, powiadasz? Ty żałosny dupku! Nie jestem twoją matką!
– Moja matka nie żyje – powiedział Saining.
Kilka łez popłynęło mu z oczu i potoczyło się po twarzy, wciąż mokrej od deszczu. A potem zaczął głośno płakać.
Powiedział, że jego matka zmarła w Japonii na jakąś chorobę. Kiedy tam był, uzależnił się od kokainy, ale rzucił. A teraz chce być ze mną. Taki właśnie był Saining – kiedy tylko nadarzyła się okazja, zaczynał ćpać. Oprócz narkotyków chętnie zażywał też spacerów – spacerował po całym mieście, spacerował i myślał. Żył w swoim własnym małym światku. Stanowił najlepsze towarzystwo dla samego siebie – zawsze tak było. Od czasu do czasu myślał o mnie, potrzebował mnie. Po tych wszystkich latach jego miłość była w gruncie rzeczy bardzo nieskomplikowana – po prostu do mnie wracał.
Miałam ochotę wykopać z mojego życia tego specjalistę od przynoszenia nieszczęścia i złych wieści. Poranny chłód bawił się nami. Tkwiliśmy w naszej prywatnej ślepej uliczce. W tym momencie Saining dostał krwawienia z nosa. Jego krwotoki zawsze wywoływały we mnie jeszcze większą bezradność.
– Połóż się na trochę – powiedziałam. – Prześpijmy się, pogadamy jutro.
Zerwał się wiatr; szum deszczu sprawił, że poczuliśmy się puści, tak puści, jakby nasze życie miało za chwilę zgasnąć. Przykrył się kocem do pasa. Sporo schudł. W mojej dodatkowej sypialni nocowało kilku przyjaciół, więc musiałam spać z nim w jednym łóżku. Nie miałam kanapy.
Jak dojechałeś z lotniska?
– Najpierw taksówką, potem metrem, a dalej złapałem drugą taksówkę.
– Jak ci się podoba szanghajskie metro?
– Wszystkie metra są takie same. Szanghajskie jest po prostu nowsze. Lubię jeździć metrem, w metrze wszyscy są sobą. Tutaj jeździ metrem mnóstwo ludzi ze wsi – przyglądali mi się. Mieli spierzchnięte usta, bo za mocno rozkręcono ogrzewanie w wagonach.
– Przyjeżdżają do Szanghaju za pracą. I nie mają sztyftu do warg.
Deszcz ustał, gdzieś zakrakała wrona. Mojemu ojcu nie wyszło w nieruchomościach. Jestem jedyną osobą, która mieszka teraz w tym domu, ale lubię go, bo jest tak daleko od tego pieprzonego centrum.
Krwotok ustał, ale Saining ciągle coś robił z nosem. Nie mogłam spać. Przeleżałam bezsennie tyle poranków. Saining tyle razy znikał nad ranem. Ostatnio zniknął ponad rok temu, a ja tymczasem prawie wyszłam za mąż. Trzymałam klucz do jego mieszkania, ale nie zadzwonił do mnie ani razu. Szanowałam jego zwyczaj odchodzenia w siną dal, co nie znaczy, że mnie to nie bolało. Sama chciałabym móc znikać z taką częstotliwością, ale nie mogłam. Saining zawsze dostawał pieniądze od matki, miał brytyjski paszport. Mógł pojechać wszędzie, dokąd zapragnął.
Gdy zdarzyło się coś, co miało związek z Sainingiem, Hong [16] zawsze dzwoniła do mnie. Gdziekolwiek byłem, zawsze jakoś do mnie trafiała. Zarówno Hong, jak i Saining uwielbiali dzwonić do ludzi – należeli do tych, którzy potrafią gadać przez telefon tak długo, aż zrobi im się siniak na brodzie. Dziś Hong zadzwoniła akurat w momencie, kiedy kąpałem psa. Pies właściwie należał do niej i Saininga. Myślałem o nim jak o kamerze filmowej: sfilmował całą historię ich obojga oraz dzieje miłości mojej i mojej żony. Moja kobieta odeszła, bo byłem niedobry, bo kochałem się z nią tylko parę razy do roku. Kochałem ją, ale jakoś nie miałem ochoty się z nią kochać. Po prostu nie miałem chęci, nie wnikam dlaczego. Po co się nad tym zastanawiać? Ale rzuciła mnie, bo nie zaprzątałem sobie tym głowy nawet przez chwilę, nie szukałem rozwiązania.
Przytyłem, a Hong powiedziała do mnie w żartach: „Już się nie nadajesz na seks – symbol. Czas nauczyć się grać”.
Dzięki Bogu, wszyscy jeszcze żyjemy. Dzięki Bogu, potrafią jeszcze zarobić na chleb graniem w nocnych klubach. Dzięki Bogu, zrzuciliśmy muzykę z piedestału. Tak właśnie wtedy powiedziałem Sainingowi.
Saining oświadczył mi przez telefon, że ciągle kocha tę kobietę. Dodał też, że jest absolutnie pewien, że to ta jedyna. To mnie naprawdę wkurzyło.
Wiele lat temu mieliśmy z Sainingiem wielkie ambicje i założyliśmy zespół. A Hong obijała się całymi dniami, żyjąc tylko miłością. Teraz jest pisarką, a jej dzieła są nowinką, najnowszym trendem. Pisarka Hong i jej naśladowcy, a przynajmniej ich bzdurne wizerunki, z dnia na dzień stali się sensacją. Na czarnorynkowych straganach z książkami pełno pirackich wersji ich książek, rozłożonych obok siebie, zaraz obok tanich elektronicznych zegarków. Chcę tylko powiedzieć, że sława to zwykłe gówno! Ludzie wybierają najzręczniejsze kawałki z tego, co napisała Hong, przerabiają je na plakietki, które przypinają potem do własnych wypocin, i dzięki temu stają się bogaci i sławni. W gazetach czytam, że ten typ pisarstwa jest „reprezentatywny dla kultury młodzieżowej w czasach transformacji”.
„Reprezentatywny, a to dobre!” – obruszyła się Hong. Powiedziała: „Obłędnie zachwyca mnie to, że nie umiem przemawiać w niczyim imieniu. Okno jest otwarte i możemy patrzeć na ocean, ale nasze ciała ciągle są tutaj, w środku. W dzisiejszych czasach rodzi się mnóstwo nowych rzeczy, ludzie porzucają stare zasady, wszystko się rozluźnia”.
Pewnego wieczoru w 1994 roku poszedłem do Hong. Długo łomotałem w drzwi, ale nie otwierała. Czułem, że tam jest, i dowodem osobistym podważyłem zamek. Hong przedawkowała. Leżała, ledwo przytomna, mokra od własnej śliny, a jej ciężki, nerwowy oddech przypominał beczenie owcy. Nie mogła mówić, ale gestami przekazała mi, że nie może się poruszyć, bo ruch grozi jeszcze większymi trudnościami z oddychaniem. Zasygnalizowała mi: „Saining odszedł i już nie wróci. Co teraz? Nie chcę umierać; chcę zobaczyć Saininga”.
Czekając na karetkę, porozumiewaliśmy się za pomocą znaków i gestów. Mogłem mówić, lecz mimo to używałem rąk. Może i nie wyglądam imponująco, jestem niski, ale mam twardy charakter i prawie nigdy nie płaczę, ale wtedy ryczałem jak skurczybyk. Powiedziałem, że mam w kieszeni sześćdziesiąt juanów. „Też się marnie czuję” – dodałem. „Tęsknię za Sainingiem tak samo jak ty. Myślałem, że wstąpię do ciebie i pogadamy do rana, a potem pójdziemy razem na herbatę. Dawno nie byliśmy na herbacie. Ale nie miałem pojęcia, co się z tobą dzieje, dopóki tu nie wszedłem. Jutro zabieram cię do Szanghaju”.
Pamiętam widok bezkrwistych warg Hong, wykrzywiających się, gdy mówiła bezgłośnie: „Nie płacz. To wszystko nie potrwa długo. Nadchodzi nowy świat. Całe nasze cierpienie i nasza głupota wkrótce zostaną pogrzebane głęboko w przeszłości”.
Nie zapomnę ani jednego gestu Hong tamtego wieczoru. Oddychając nierówno, zwrócona twarzą do ściany, mówiła gestami, które były jednocześnie smutne i nieustraszone.
Myślę, że ów wieczór był dla Hong przełomowy. Będzie musiała zapisać wszystko, co działo się w tamtym miejscu i czasie, i zrobić z tego jasną, prostą historię. Wierzyłem, że starczy jej sił. Jeśli podoła, już nigdy nie będzie miała powodu obawiać się swojej przemiany w pisarkę.
Więc dziś powiedziałem jej: „Musisz pisać dalej! Cokolwiek się stanie, musisz mieć pewność, że to, co piszesz, jest ci naprawdę bliskie, i że podążasz swoją własną drogą”.
Jestem bezradny jak dziecko. Jestem młody, szczery i nie mam szczęścia. Moja matka lubiła powtarzać, że w swoim życiu człowiek tylko w jednej dziedzinie może być naprawdę dobry. O wielu sprawach miała totalnie spaczone pojęcie, ale w tej akurat przyznaję jej całkowitą rację. Zacząłem życie jako potłuczone szkiełko. Moja matka pozbierała wszystkie odłamki i zaczęła sklejać je ze sobą, a ja teraz kontynuuję jej dzieło. Myślę, że jestem dość wytrwały, by robić to dalej. Bo moja miłość to cały pokój potłuczonego szkła.
Hong w obecnej fryzurze jeszcze bardziej przypomina stracha na wróble. A ja jestem tylko bojaźliwym gołąbkiem, który wreszcie wleciał w jej otwarte okno. Teraz śpi obok mnie, przykryta do pasa cienkim kocem. Bardzo schudła. Odkąd ją znam i odkąd jestem z nią, czuję się, jakbym co roku miał nową kochankę – a to wszystko Hong. Co roku inna. Od tak dawna nie miałem o niej żadnej wiadomości, lecz wiem, że póki jesteśmy razem, co rok będę czuł się tak, jakbym spotykał kogoś nowego.
W gruncie rzeczy ona ma w sobie wszystko, czego kiedykolwiek zapragnę. Mimo to ciągle chcę być z dala od niej. Mój świat jest jak nakręcony zegarek, lecz nie wiem, kto go nakręcił. Może na tym właśnie polega przeznaczenie. Czasami ten mój zegarek pokazuje Hong, a kiedy indziej coś całkiem innego. Raz pokazuje to miasto, innym razem angielską wieś. Czasem pokazuje osiemdziesięcioośmiopiętrowy hotel Grand Hyart, czasem kawałek gołej ziemi. Jestem wyjątkowym tchórzem. Często muszę uciekać od tych, którzy są mi najbliżsi, i jechać samotnie w jakieś miejsce, gdzie jeszcze nigdy nie byłem, a potem wracać. Dzięki temu życie wydaje mi się wiecznie świeże, bo wiem, że wciąż coś nowego czeka na odkrycie. To jest jak szybowanie – daje mi odpowiedź na wszystkie wątpliwości. Kiedy wyjeżdżam, czuję się tak prawdziwie, a gdy wracam – mam poczucie, jakbym coś utracił.