Wszystkie weekendy są do siebie podobne. Zmieniają się lokale, ale wszędzie to samo gówno co zawsze. Szanghajskie nocne życie jest beznadziejne. Ale i tak wychodzimy w weekendy. Weekendowe noce są jak scena, a my jesteśmy aktorami, tylko zaczęliśmy już zapominać tekst. Spacerujemy ulicą Południową Maoming, planując włóczęgę po barach. Groove już nie istnieje, zamknęli go na zawsze, a na jego miejscu jest teraz herbaciarnia. YY zieje pustkami, a skoro nikogo tam nie ma, my też nie mamy ochoty się pojawiać. Sami z siebie jesteśmy beznadziejnie nudni. DD się przeniósł i kompletnie zmienił. DKD ciągle jeszcze daje radę. Ale czy takie purystyczne miejsce ma szansę długo przetrwać w Szanghaju? Zawsze możemy tam iść, ale w lokalu jest za ciemno, a my nie mamy ochoty długo siedzieć w takiej ciemnicy. Może niedługo narodzi się właściciel nowego wspaniałego klubu? Na razie mamy tylko naszą pozerską Południową Maoming. Są jeszcze inne kluby – takie, w których bywają „kiwacze głowami”. Zielone CU, żółte CK, czerwone P, różowe JJ, białe Mitsubishi, zielone motylki, podłużne CC. I te okropne ketaminowe dziury… Narkotyki są jak wakacje. Czasem robią ci dobrze, czasem źle. Niektórzy pamiętają tylko to, co dobre, a ja zapamiętuję doły.
Idzie obok mnie w czerwonym płaszczu, w wyrazie jej twarzy jest jakieś rozkojarzenie. Odkąd nastał chłód, wszystkie te nasze parasolki, rękawiczki i szaliki przestały nam dawać dostatecznie dużo ciepła, więc poszliśmy na poszukiwanie choć odrobiny dobrej zabawy. Wyobraziłem sobie, że gdy ta odrobina radości zacznie się powoli rozprzestrzeniać, odstęp między moimi stopami się powiększy i objawi się przejście, które doprowadzi mnie do tamtego miejsca i da mi absolutną równowagę. Lecz prawdziwą pewność można znaleźć tylko na południe od południa. Już czas na liczenie owiec, a my wciąż idziemy ulicą. Moglibyśmy kupić szkocką i wypić w domu, ale ona powiedziała:
– Jeśli tak zrobimy, znowu zamienimy się w parę pijaków.
– To niemożliwe, już nigdy nie będziemy pijakami – odparłem.
– Owszem, możliwe. Właśnie dlatego, kiedy mamy ochotę się napić, wychodzimy na miasto.
Światła tej ulicy są takie burżuazyjne. Uschłe drzewa sterkulii zmieniają je w niezliczone czarne plamy, drżące mi przed oczyma. Kiedy jestem pijana, potrzebuję tylko jednego oka. Wsłuchuję się w jego oddech. Wrócił, lecz nic nie powróciło wraz z nim. Nie potrafi panować nad pogodą. Nocą jego dłonie odnajdują moje piersi, lecz tamta bezimienna rozkosz znikła bez śladu. Pamięć jest jak dwa szkiełka, usadowione na śniadym nosie.
Z naszego lęku i radości narodził się niebezpieczny styl życia, każdego z nas czeka dziwaczna śmierć. Powiedziała: „Jesteśmy jeszcze młodzi”. Powiedziała: „Wszystko będzie dobrze”. Miło mi to słyszeć. Ona zawsze napawa mnie nadzieją. Nie wiem, czy wciąż jeszcze usiłuje rozwiązać swój „pisarski problem”. Wiem, że zmienianie samego siebie oznacza mnóstwo kłopotów; nie możemy całkowicie uciec od tego, kim jesteśmy. Nie wiem, czemu ludzie zawsze muszą się tak denerwować różnymi rzeczami. Trzeba po prostu czerpać radość ze swojej pracy, choć uważam, że czasem przydałoby się pomyśleć też o tym, co będzie. Być może powiedziałaby, że wybiegam myślami zbyt daleko w przyszłość, ale problemów nie można rozwiązywać w ostatniej chwili. Istnieją jednak tajemnice, których nie rozumiem. Słyszeliśmy historyjkę o tym, jak trzech głupców razem stworzyło jednego mądrego, lecz ostatecznie ich wysiłki się zmarnowały. Niektórzy mówią, że gdy ten świat się skończy, każdy znajdzie własne wyjście z sytuacji. Tak czy owak, zamierzam wciąż starać się zrozumieć tę przemianę w „pisarkę”. Będę ją informował o swoich postępach.
Światło księżyca sprawia, że ulica wygląda pochyło. Szczęście nam sprzyja. Widzimy księżyc i wiemy, że dla dzieci księżyca zawsze istnieje nadzieja. Od czasu do czasu napotykamy wielki billboard, który kieruje nas do następnego „whiskey baru” – Manhattan, do miejsca, gdzie cudzoziemscy mężczyźni i długowłose szanghajskie dziewczyny podrywają się nawzajem. Wolałabym już chyba pójść do Goi. Ponura kobieta, która prowadzi ten lokal, jest trochę nieprzyjemna, a chemiczna muzyka pobudza do fantazji. Kiedy już się swoje wypije, ona zawsze stawia drinki na koszt lokalu. Innymi słowy, lubi, gdy klient wytacza się z baru pijany jak bela. Ale takie picie na umór to czysta strata czasu.
Goya to niebezpieczne miejsce i wciąż mnożą się tam nowe niebezpieczeństwa. Ale teraz nawet tamtej właścicielki już nie ma. Ciekawi ludzie nigdy nie zostają w Szanghaju na długo, a może im dłużej tu mieszkają, tym robią się głupsi i brzydsi. Kobieta, która kierowała Goya, wyjechała do Pekinu, a dziś mówi, że na samą myśl o Szanghaju dostaje mdłości. Przypuszczam, że problem tkwi w niej, nie w Szanghaju. Szanghaj nocą przypomina piękną, lecz oziębłą kobietę. Mój Szanghaj zawsze się smuci; to miasto pozbawione mężczyzn. Po drodze z jednej imprezy na drugą, w taksówce, rozmawiamy o facetach: gdy tylko stają się twardzi, głupieją. Twardzi faceci mają miękkie serca, a ci mięksi – twarde jak kamień. Jesteśmy nieustająco nieszczęśliwi. Jedyne realne chwile, jakie przeżywamy w klubach, zdarzają się wtedy, kiedy idziemy do toalety. Innymi słowy, najprawdziwsze jest to, co najbardziej przyziemne.
Jej chropawy śmiech jest pełen ciepła i taki swobodny. Ach, chciałbym wreszcie znaleźć jakieś miejsce, żeby się jeszcze napić! Oboje przeżywamy to samo ennui, jakby dziś był ostatni dzień przed końcem świata. Patrzę na tego gościa, który drepcze tam i z powrotem. Jestem pewien, że nie czeka na kobietę, wygląda mi na takiego, co szuka narkotyków. Z nami było tak samo. My też spędzaliśmy całe tygodnie, czekając na piątek. W piątki szliśmy szukać drągów i od razu je braliśmy. I było nam radośnie; potem popadaliśmy w sentymentalny nastrój, później gadaliśmy o niczym, a na koniec byliśmy na zejściu. Po drodze do domu zaczynaliśmy czuć lęk, a po powrocie głosy, które rozbrzmiewały nam w uszach, odbierały mowę. Przez następne trzy dni opowiadaliśmy każdemu, że już nigdy nie weźmiemy do ust żadnych narkotyków. Nie zamierzaliśmy nawet ich dotykać. Wiecie, wtedy, kiedy to wszystko się zaczęło, każdemu napotkanemu znajomemu zadawało się pytanie: „Jaki kolor ostatnio jadłeś?” Nie chcę już brać żadnych narkotyków, chyba że będzie naprawdę duża impreza. Co za beznadziejne, popieprzone miasto. Chcę zagrać na skrzypcach. Ale zanim wrócę do domu, muszę jeszcze odwiedzić następny „whiskey bar”. Skrzypce czekają na mnie w domu. Rozbrzmiewa echem głos zegarowej kukułki, spowija mnie aromat, którego nie da się opisać. Gdy moje udręki dobiegną końca, pozostaną tylko skrzypce i ja. Ale najpierw muszę życzyć tej damie w czerwieni dobrej nocy. Dobranoc. Skończył się kolejny dzień.
Pewnego dnia straciłam wiarę w siebie. Nie rozumiałam swojego ciała, wahań nastroju, zawsze musiałam wszystko pochrzanić. Jakie jeszcze lekcje szykuje nam życie? Bez wątpienia ten facet powinien teraz zanurzyć się w moich objęciach w jakiś niezwykle piękny sposób. To już dziesięć lat i coś takiego właśnie powinno się wydarzyć, lecz nie da się rozciąć tego czarnego nieboskłonu, a o nieskończenie piękne sposoby robienia różnych rzeczy zawsze było trudno. To miasto dorasta, a my razem z nim. Standardy nieustannie się zmieniają. Przed nami samochód, za nami drugi; w obu siedzą ludzie, którzy wzięli te zakręcone pigułki. Nie jestem pewna, czy słuchają muzyki, bo te samochody to taksówki. Czy to możliwe, żeby ludzie kiwali głowami bez tej kręcącej muzyki? W lewo, w prawo, w prawo, w lewo, lewa strona zapomniała o prawej, a ten starszy gość zdjął kurtkę i kiwa głową w przód i w tył. Jest goły – widać jego tłusty brzuch. Ma taką pospolitą twarz – na pewno kryje jakieś brudne tajemnice. Założę się, że popełnił poważne wykroczenia. Może jest tak, że od dzieciństwa wszyscy ludzie robią to samo, i dlatego teraz chcą trzymać się razem, bardziej niż kiedykolwiek. W tej epoce szerokich i radykalnych zmian, w tej popieprzonej kulturze kiwania głowami nie mamy żadnej przyszłości. Oni kręcą głowami, ja kręcę tyłkiem. Wszyscy jesteśmy tacy sami. Więc wyrzekłam się wszelkich narkotyków. Tylko wódka i tonik. Kiedy wychodzę na miasto, muszę się nawalić na maksa i dopiero wtedy mogę wrócić do domu – choćbym miała się zapić na śmierć w jakiejś nieszczęsnej małej spelunce.
Być może proces, w którym uczestniczymy, jest w jakimś sensie postępem. Może niedługo wszystko zacznie wyglądać lepiej. Para buciorów tupie ulicą niczym dwa śnieżne kozły. Wszystko pędzi do przodu, w stronę nowego świata. Ta biedna dziewczyna nigdy nawet nie była za granicą. Muszę ją zabrać w jakieś piękne miejsce, ze zwierzętami, muzyką, przyjaciółmi, łóżkiem i najczystszymi narkotykami. Gdy tylko spojrzymy na te góry i rzeki, pojęcie czystości automatycznie zagości w naszych umysłach. Musimy wyjechać. Powiedziała, że musimy znaleźć drogę do najbliższego whiskey baru.
Być może uważasz, że mam jakieś problemy z językiem, ale to właśnie problematyczne sytuacje są najbardziej warte analizy. Chcę tylko, żebyśmy oboje znaleźli jakiś znak, jakiś nowy symbol. A może po prostu chcę razem z tobą pójść na całość. Pójdźmy na całość! Ekscytująca myśl. Zawsze gdy wyruszam na ulicę, czuję się tak, jakbym straciła wszystko i jakbym miała narodzić się na nowo. Więc jesteśmy tu, „młodzież z problemami”, która dorastała na ulicy. Zresztą czym właściwie jest „kultura młodzieżowa”? Czekamy na jakiś znak, ale ulica nie potrafi dać nam odpowiedzi. Nigdy nie potrafiła.
Musimy podarować sobie marzenie, całkiem nowe marzenie. Jej palce błądzą po klawiaturze w ogłupiałym, beznadziejnym poszukiwaniu.
Ślepota prowadzi naszą krew; moja cierpliwość pomału występuje z brzegów. Pogubiłem się; wiem, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma; może to miejsce jest tuż za rogiem ulicy. A ona pisze niestrudzenie, uderzając delikatnie w klawisze. Unoszę się na płatkach szanghajskich lilii wodnych, bo wszystkie liście zjadły żaby. Palce u nóg zagłębiają się w muł, i ma to wiele wspólnego z nią. Gdzie wyląduje w końcu 1999 roku? Żaba oszalała, skacze swobodnie i ginie z pola widzenia. Dzisiejszy wieczór to najlepszy moment, żebym zamknął sam siebie.