Byliśmy przerażeni. Xiaochun należała do tych, którzy spędzają całe dnie w biurze i czytają gazety, więc sądziliśmy, że wie, o czym mówi.
Xiaohua poradziła, żeby nie robić badań w Chinach. Chińskie testy, jej zdaniem, nie były miarodajne. Powiedziała, że kiedy ostatnio wracała z zagranicy, na lotnisku zażądali od niej, by poddała się testowi na HIV. Pobrali krew od mnóstwa ludzi i umieścili próbki w oczkach takiej pokratkowanej ramki, potrząsali tym wszystkim w przód, w tył, w dół i w górę parę razy, a potem ogłosili, że wszyscy są w porządku. Xiaohua doszła do wniosku, że w Chinach największe zagrożenie stanowią nie laowaie, lecz Chińczycy, którzy regularnie podróżują za granicę.
Próbowaliśmy sobie wyobrazić tę „bezludną wyspę”, ale nie mieliśmy pojęcia, jak takie miejsce może naprawdę wyglądać. A ponieważ nie potrafiliśmy sobie tego wyobrazić, baliśmy się jeszcze bardziej.
Myśleliśmy o tych wszystkich Chińczykach, którzy często wyjeżdżają na Zachód. Kiedy są za granicą, śpią, z kim popadnie. Są nieostrożni, nie używają prezerwatyw, a gdy wracają do domu, przechodzą przez kontrolę imigracyjną w ciemnych okularach i znikają w tłumie. Potem idą do łóżka z tym i owym, a ci, którzy się z nimi pieprzyli, pieprzą się dalej z innymi ludźmi. To przerażające – ten rozwiązły świat, w którym żyjemy.
Żuczek zaczął nucić w kółko idiotyczną śpiewkę: „Jestem zaspany, jestem naćpany jestem zaspany, jestem naćpany”.
Zdjął z siebie wszystkie ubrania, obejrzał każdy centymetr kwadratowy swojego ciała i znalazł kilka czerwonych krost na łydkach.
– Hej, spójrz na to. Widzisz? – zapytał, intensywnie mrugając oczyma.
Po kilku dniach odkrył na języku szarą smugę, potem cierpiał na przemian na ataki biegunki i niezbyt wysokiej gorączki.
Codziennie zauważał nowe objawy. Ciągle coś się działo, jakby nawiedzały go złe duchy, a koło jego życia szybko staczało się w ciemność. Przez tę całą sytuację wciąż chcieliśmy być na haju. Nic szczególnego nie robiliśmy, ale wzrósł nam apetyt, metabolizm przyśpieszył; codziennie pochłanialiśmy mnóstwo porcji makaronu instant w różnych smakach, niczym para głodnych duchów. Kiedy nie jedliśmy ani nie spaliśmy, rozmyślaliśmy o HIV, ale nie przychodziło nam do głowy żadne rozwiązanie.
Zadzwoniła Xiaohua. Powiedziała, że zaglądała do Internetu. Smutnym tonem oznajmiła: „Nie jest dobrze. Jego objawy wyglądają bardzo podobnie”.
Zadzwoniłam do Stanów, do Kiwi, a Kiwi zadzwonił tam na gorącą linię. Kiedy ponownie ze mną rozmawiał, jego ton brzmiał podobnie do Xiaohua. „Nie jest dobrze” – powiedział. „Wygląda na to, że on to ma. Tylko pod żadnym pozorem nie traktuj go teraz jak pariasa. Potrzebuje przede wszystkim zrozumienia i pocieszenia”.
Nie mogłam tego pojąć. Jak to się stało, że słowa w tak krótkim czasie stały się rzeczywistością?
Zaczęliśmy szczegółowo analizować każdą dziewczynę, z którą Żuczek kiedykolwiek poszedł do łóżka.
Doszliśmy do wniosku, że wszystkie dziewczyny, z którymi spał, miały co najmniej dwie wspólne cechy. Po pierwsze, żadna z nich nie nalegała, by Żuczek używał prezerwatywy. Po drugie, Żuczek zawsze znał co najmniej jednego innego faceta, z którym chodziły do łóżka. A z jakimi dziewczynami spali z kolei ci faceci? Żuczek znał co najmniej po jednej na każdego z nich. Płynące z tego logiczne wnioski niepokoiły nas coraz bardziej. Im więcej wiedzieliśmy, tym więcej było powodów do zmartwień. W końcu oszacowaliśmy, że Żuczek w ostatecznym rozrachunku uprawiał seks z kilkuset tysiącami ludzi, a ponieważ byliśmy bliskimi przyjaciółmi, ja sama wkrótce zaraziłam się paniką. Gdy tak mnożyłam w głowie te wszystkie liczby, coraz bardziej wychodziło mi, że wszyscy jesteśmy zagrożeni.
Następnego ranka zastałam Żuczka w łazience. Wpatrując się w lustro z otępiałą miną, spytał:
– Czy mogę tu umyć zęby?
Bezbronny wyraz jego oczu zasmucił mnie.
– Jasne, że możesz – powiedziałam. – Tylko proszę, żebyś nie używał mojego kubeczka, bo oboje mamy skłonność do krwawienia z dziąseł.
Żuczek zbladł.
– Właśnie mnie olśniło – oznajmił. – Wiem, jak się zaraziłem. Kiedy byłem w Ameryce, używałem żyletek ponad trzech różnych osób.
– I oni ci na to pozwolili? – spytałam.
– Nie wiedzieli o tym – odparł.
To sprawiło, że zaczęliśmy się zastanawiać nad potencjalnymi zagrożeniami, płynącymi z naszych codziennych czynności. Żuczkowi zdarzało się pożyczać od innych szczoteczki do zębów, co też było ryzykowne, mimo że należały do jego kochanków. Pewnego razu, kiedy się z kimś kochał, doszło do uszkodzenia skóry. Nie miał pewności, kto krwawił, ale było to bolesne, a potem znalazł krew na papierze toaletowym.
Życie prywatne mojego najlepszego przyjaciela Żuczka stopniowo wychodziło na światło dzienne. Sprawy, których wcześniej nie rozumiałam, stawały się jasne. Kiedy już opowiedział mi ze szczegółami o sobie, zaczęłam się zastanawiać nad swoją własną historią. Trudno wiedzieć wszystko o swoim życiu. Czy kiedykolwiek można mieć pewność, że zna się całą prawdę? Czułam, że nikomu już nie będę w stanie zaufać.
Saining pojechał do Japonii w interesach. Zadzwoniłam do niego.
– Mogę wrócić wcześniej – powiedział. – Wiem, że w Szanghaju jest szpital dla cudzoziemców, a ponieważ mam zagraniczny paszport, mogę tam pójść. Możemy porozmawiać z jakimś lekarzem cudzoziemcem i namówić go, żeby zbadał Żuczka. Być może zgodzą się podpisać jego próbkę krwi moim nazwiskiem.
– Niemożliwe, żeby ktokolwiek się zgodził na coś tak poważnego – odparłam.
Żuczek siedział obok mnie ze zwieszoną głową i oczyma utkwionymi w jeden punkt na podłodze.
– A może wyślemy go do Japonii na badanie?
– zaproponowałam.
– Ze zdobyciem japońskiej wizy jest za dużo problemów – odparł Saining. – Już lepiej, żeby pojechał do Hongkongu!
– Ale Hongkong to też Chiny! – zauważyłam.
– Tam by go nie aresztowali?
– Sam robiłem w Hongkongu test – powiedział Saining. – Nawet nie pytają o nazwisko.
– Robiłeś test w Hongkongu? Ach, więc to takie rzeczy porabiasz w wolnym czasie. Po co ciągle robisz te testy? Masz używać prezerwatyw, kiedy chodzisz do łóżka z panienkami!
Chociaż wciąż mieszkaliśmy razem, już od dawna nie łączyła nas intymność fizyczna. Sypiałam z innymi facetami, więc nie czułam się uprawniona do krytykowania go. To był drażliwy temat. W końcu Saining zapytał znowu:
– Jesteś absolutnie pewna, że on nie może zrobić tego testu nigdzie w Szanghaju?
– Nawet o tym nie wspominaj. Xiaochun powiedziała, że mogą go aresztować i że te testy robią tylko ćpunom i prostytutkom. Nie możemy wysyłać Żuczka samego w takie miejsce, nie wolno nam.
Zabraliśmy się do załatwiania Żuczkowi hongkońskiej wizy. Ponieważ był spłukany, nie miałam wyboru – pożyczyłam mu trochę pieniędzy, nie licząc, że kiedykolwiek odda. Wtedy właśnie prawda o AIDS ostatecznie dotarła do mojej świadomości. Byłam już pewna, że mój drogi przyjaciel Żuczek ma AIDS. Wyobraziłam sobie, jak jego lśniące chińskie oczy zmatowieją, jak ogolą mu jego długie, piękne włosy i na stałe pozostanie łysy. Pomyślałam o jego palcach, które zaczną krwawić w czasie gry na gitarze, o tym, jak ten utalentowany gitarzysta umrze na AIDS, i o tym, że zawsze marzył o nagraniu własnej płyty. Wyobraziłam sobie, że już nie będę musiała się przejmować jego wizytami, robieniem przez niego bałaganu w mieszkaniu i wyjadaniem wszystkiego z lodówki, a kiedy szłam ulicą, myślałam o tym, że Żuczek nigdy więcej nie będzie podskakiwał obok mnie. Rozmyślałam o tym wszystkim, co nas czeka w przyszłości – jak stawimy temu czoło? Zostaliśmy z niczym. Od czasu do czasu wybuchałam płaczem i nie mogłam się uspokoić. Zdarzało się to wszędzie, cokolwiek robiłam. Gdy tylko o tym pomyślałam, wybuchałam przerywanym, krztuszącym się łkaniem, a czasem płakałam tak bardzo, że nie mogłam oddychać.
Starałam się, żeby Xiaochun spędzała z nami dużo czasu. Bałam się nocy, bałam się dnia, bałam się myśleć – ilekroć zwracałam myśl ku przyjacielowi, który wkrótce miał runąć w czarną dziurę, utraciwszy grunt pod stopami, ogarniało mnie poczucie zagrożenia, i mój oddech stawał się niespokojny. Xiaochun siedziała obok mnie.
– Każdy ma swój los – powiedziała. – Jeśli Niebiosa chcą go zabrać, to znaczy, że nadszedł jego czas. Może to dlatego, że on wcale nie chce się zestarzeć. Wiesz, jaki zawsze był niewinny, jaki słodki. Czy próbowałaś sobie wyobrazić, jak będzie wyglądał, gdy się zestarzeje?
Nie próbowałam. Ale to tylko gdybanie. W końcu Xiaochun oznajmiła:
– Myślę, że powinniśmy zrobić tak: po pierwsze, niech się zbada na zwykłe choroby, powiedzmy, u internisty i u dermatologa.
– Nie, nie chcę, żeby przez to wszystko przechodził. Jeśli ma umrzeć, niech umrze piękną śmiercią.
– Przecież nikt nie wie na pewno, czy w ogóle jest chory, prawda? – odparła Xiaochun. – Musi go obejrzeć lekarz.
– W najbliższych dniach będzie hongkońska wiza. Lepiej niech Żuczek idzie na te badania w Hongkongu.
Xiaohua przestała dzwonić, więc sama do niej zatelefonowałam.
– Kiedy coś tak poważnego zdarzy się przyjacielowi, trzeba okazywać mu jeszcze więcej zainteresowania niż zwykle – powiedziałam.
– Muszę najpierw znać wyniki badań – odparła Xiaohua. – Czuję się niezręcznie, póki nie wiem, co mu właściwie jest. Nie wiem, jak mam go traktować. Jeśli nie macie pieniędzy, dam wam tyle, ile potrzeba. Tylko nie przychodźcie do mnie – nie chcę, żeby dotykał moich rzeczy.
– A co, jeśli jest chory? Myślisz, że się zarazisz od samego rozmawiania z nim? Boisz się, że się zarazisz, jeśli będzie dotykał twoich rzeczy? Jesteście przecież bliskimi przyjaciółmi.
– To, czy jesteśmy przyjaciółmi, czy nie, nie ma nic do rzeczy. Przede wszystkim musisz mu załatwić to badanie. W końcu chcesz wiedzieć, czy ma AIDS. Jednym z wczesnych objawów AIDS jest żółtaczka, która jest superzaraźliwa. Nie stać mnie na żółtaczkę, muszę chodzić do pracy.
– Żółtaczka? Kto ci to powiedział? Jak możesz w takim momencie myśleć o sobie? Powinnaś myśleć o nim!